Żyjemy w szczęśliwych czasach, w których książki szczelnie wypełniają regały każdej księgarni. Wybór jest tak duży, że i dorośli i młodzi czytelnicy mają wręcz kłopot z wyborem. Jak wobec tego wychwycić te pozycje, które rzeczywiście warte są uwagi naszego dziecka? Co zrobić gdy młody czytelnik woli inne książki od tych proponowanych przez rodziców? I na czym polega rola rodzica jako dorosłego przewodnika literatury? O literaturze dziecięcej opowiada Joanna Maj-Kirsz, recenzentka Juniorowa, z którą rozmawia Wojciech Musiał.
.
Czy kiedy wchodzisz do dowolnej księgarni dla dzieci, to podoba ci się to, co widzisz na półkach? Czy raczej mówisz sobie: Mnóstwo książkowej tandety i niewielka liczba rodzynków, które jakoś trzeba wyszukać. Jaki jest twój obraz rynku książek dla dzieci w Polsce?
Wydaje mi się, że jest to rynek coraz bardziej bogaty i wypełniający się coraz bardziej różnymi ciekawymi i oryginalnymi publikacjami. Natomiast paradoksalnie ja dość rzadko chodzę do księgarni! Wolę kupować książki, które oglądam w sieci, bo jest o wygodne, a poza tym oferta jest pełniejsza. W tej chwili w sklepie internetowym książkę można obejrzeć np. dzięki filmikom, które pokazują jej wnętrze. No i są jeszcze coraz liczniejsze blogi i portale z recenzjami książek dla dzieci. Takie szukanie książek wydaje mi się sensowniejsze, niż wędrowanie po księgarniach.
A nie masz potrzeby fizycznego kontaktu z książką? Chwycenia jej w ręce, powąchania jej, przewertowania kartek, popatrzenia na ilustrację? Nie brakuje ci tego?
Jestem wielką miłośniczką książek papierowych i nie lubię czytać książek elektronicznych. Ale z drugiej strony są takie wydawnictwa, do których mam zaufanie i wiem, że to co wydają, jest dobrej jakości: książki drukowane na dobrym papierze, zszywane, z porządną obwolutą. Dlatego coraz częściej kieruję się w stronę tych wydawnictw i nie szukam ich na półkach księgarni, tylko w internecie. A poza tym jest to sposób na kupowanie książek taniej.
Dzieci chcą czytać papierowe książki!
Ja mam wrażenie, że jakiś czas temu w Polsce nastąpił ogromny skok jakościowy jeśli chodzi o ofertę książek dla dzieci. Najpierw, po wielkim przełomie 1989 roku, musieliśmy odreagować szarzyznę PRL-u. Wtedy zalało nas morze książek wydanych w estetyce disnejowskiej – przesłodzonych, zbyt kolorowych i dość płytkich w treści. Ale bardzo szybko świadomi czytelnicy (a w zasadzie ich rodzice) zaczęli narzekać, że oferta poza-disnejowska jest zbyt uboga. W pewnym momencie zaczęło się to zmieniać, w księgarniach zaczęły się pojawiać również pozycje ambitniejsze i w tej chwili można znaleźć mnóstwo pozycji pięknie wydanych, z wysmakowaną ilustracją i mądrą treścią. Książek, które dzieci przeczytają z przyjemnością, przy okazji nasiąkając wartościami, których życzyliby sobie ich rodzice.
Rzeczywiście w ostatnich latach pojawiło się sporo wydawnictw, które początkowo były wydawnictwami niszowymi, ale którym dotarcie do szerszego grona odbiorców bardzo ułatwił internet. Stąd również mój sposób poszukiwania książek w sieci, o czym wspomniałam przed chwilą. Bo w księgarniach, zwłaszcza tych sieciowych, których jest najwięcej, wydawnictw niszowych albo nie było wcale, albo zdarzały się sporadycznie. A w sieci te perełki można znaleźć o wiele łatwiej. Co więcej, można zaryzykować kupno w ciemno, a jeśli książka nie będzie spełniała obietnic ze strony www, to po prostu można ją odesłać. Tak więc dzięki sieci te zupełnie niszowe wydawnictwa rozwijają się coraz lepiej, choć rynek staje się coraz bardziej konkurencyjny. Przykładem może być Muchomor, Tatarak czy Bajka, których oferta stale się poszerza.
Ale czy to znaczy, że niszowe równa się świetne a mainstreamowe gorszej jakości?
Oczywiście nie można generalizować, ale jednak widzę tu pewną prawidłowość: wydawnictwa z większym kapitałem i pozycją ugruntowaną od lat mniej się starają wyszukiwać różne polskie i zagraniczne perełki niż np. Zakamarki wydające świetną literaturę szwedzką, czy Dwie Siostry również wydające świetne pozycje spoza kraju. Poza tym niszowe wydawnictwa wykazują się dużą dbałością i staranną selekcją wydawanych tytułów – zarówno na poziomie treści jak i ilustracji. Traktują młodego czytelnika bardzo poważnie, chcąc go zachwycić i zaskoczyć, uruchomić jego wyobraźnię. Myślę, że działają z poczuciem misji i wysoko podnoszą poprzeczkę – sobie i konkurencji.
A jak właściwie odróżnić dobrą książkę od złej książki?
To jest bardzo trudne i bardzo złożone pytanie. Przywołam tu pojęcie dorosłego przewodnika lektury. Rolę, w którą powinni wejść rodzice zastanowiwszy się najpierw, jakimi przewodnikami chcą być. Czy chcą się kierować wyłącznie swoją intuicją, czy może poszukać jakiś autorytetów. Czy cieszyć się z tego, że ich dzieci po prostu czytają, czytają cokolwiek i kupować im książki wybierając nieco mniej starannie? Czy może spróbować zagłębić się w temat i zastanowić się, kto dobre książki poleca, kto dobre książki tłumaczy, kto je wydaje, kto jest autorytetem? Rodzic musi się też zastanowić, do którego momentu chce być tym dorosłym przewodnikiem po lekturach. Do jakiego momentu kupować książki nawet za plecami dziecka i potem mu je podsuwać, a kiedy już po prostu zostawić je w księgarni i dać mu całkowitą swobodę wyboru. Nie wartościuję żadnej opcji, bo każde i dziecko i każdy rodzic jest inny. Natomiast ważne jest potraktowanie dziecka poważnie jako pełnoprawnego odbiorcę kultury. Pełnoprawnego czytelnika, któremu nie musimy podsuwać książeczek infantylnych, ale rzeczy pięknie wydane i wartościowe, zarówno nowości, jak i klasykę literatury dziecięcej.
Bo jak mawiał Janusz Korczak: Dzieci nie są głupsze, są tylko mniej doświadczone…
Oczywiście powinniśmy również zostawić miejsce na dziecięcą intuicję. Ich odbiór literatury, czy w ogóle sztuki jest bardzo spontaniczny. Jeżeli coś ich nie zaciekawi, nie zainteresuje, to na nic nawet największe zaangażowanie rodziców. Dlatego trzeba próbować znaleźć złoty środek – z jednej strony zostawiać dziecku samodzielne decyzje, z drugiej nie ustawać w podsuwaniu książek rekomendowanych przez dorosłego przewodnika lektury.
Gdy mówimy o literaturze dziecięcej, to mówimy z dwóch perspektyw: rodzica i dziecka.
Ale to jest dokładnie tak, jak z dorosłymi gustami literackimi. Czasami jesteśmy pewni, że polecamy komuś coś, co mu się bardzo spodoba, ale reakcja jest zupełnie inna. Dziecko powinniśmy traktować jako pełnoprawnego partnera, z którym będziemy rozmawiać o jego gustach, o spostrzeżeniach i ocenie przeczytanych książek. Jeśli więc jakąś pozycję odrzuca, spytajmy dlaczego mu się ona nie podoba i co ewentualnie mógłby zaakceptować w zamian. Tu znów trzeba znaleźć złoty środek. Z jednej strony nie możemy być jedynymi osobami, które będą decydowały o lekturach dziecka, z drugiej nie jest dobrze, gdy zostawimy mu całkowitą swobodę, zwłaszcza wobec książek reklamowanych w galeriach i supermarketach. Kwestia tych dwóch perspektyw jest ciekawym zagadnieniem. Wierzę, że jest możliwe spotkanie dziecka i dorosłego poprzez literaturę, podczas czytania książek, które obie strony uznają za ciekawe i ważne.
A czy powinniśmy odbierać dzieciom książki, które one wybrały, a których my z różnych względów nie akceptujemy?
Jeśli nie niosą treści ewidentnie szkodliwych i jeśli nie są dla dziecka zbyt trudne, to oczywiście nie. To znów jest dla nas okazja do rozmowy o tym, dlaczego uważa, że ta książka jest atrakcyjna. To jest też rada Bruna Bettleheima, amerykańskiego psychologa, psychiatry i pedagoga, który wiele czasu poświęcił wpływie baśni na rozwój dziecka. Bettleheim twierdził, że jeśli dziecko potrzebuje przeczytać jakąś historię sto razy, to trzeba mu na to pozwolić, bo być może stoi za tym potrzeba, którą dziecko poprzez tę lekturę zaspokaja. Proponuję więc zaufać gust intuicji i potrzebom dziecka.
Czyli zaryzykować. Podobnie zresztą, jak ryzykujemy kupując dziecku książki. Być może trafimy tylko z niektórymi. A Tę drugą, odrzuconą część można podarować lokalnej bibliotece lub innym dzieciom.
To też zależy od wieku dziecka, bo w pewnym momencie dziecko zacznie wybierać lektury samodzielnie. A niezwykle istotną rzeczą, na którą zresztą zwracają uwagę wszystkie kampanie społeczne zachęcające do czytania, jest przykład rodziców. Jeśli w domu się czyta, to pozycja odrzucona przez dziecko nie będzie wielką stratą w porównaniu z domem, w którym książki kupuje się rzadko. A poza tym jeśli dziecko odrzuciło książkę, to nie znaczy, że na zawsze. Być może wróci do niej w późniejszym czasie, więc warto ją przechować.
Rozwiązaniem mogą być biblioteki, które eliminują ryzyko finansowe.
Niestety biblioteki mają problemy z nowościami, to bolączka, która trapi je od lat. To tez może być czynnik sprawiający, że część dzieci czyta mniej. Niewiele jest tam pięknych książek dla najmłodszych dzieci, a powinno nam zależeć na tym, żeby nawyki czytelnicze kształtować jak najwcześniej.
A może dziecko w ogóle nie powinno czytać? Może dajmy sobie spokój z książkami i pozwólmy mu całymi dniami oglądać telewizję… To oczywiście żart, ale pytanie pozostaje: po co nam książki?
Na to pytanie świetnie odpowiada kampania Cała Polska Czyta Dzieciom, która wspaniale wypunktowała wszystkie zalety i samodzielnego i wspólnego czytania. Literatura to nie tylko poznawanie różnych historii, ale to stymulowanie rozwoju dziecka, budowanie więzi, gdy wspólnie czytamy i rozmawiamy o rzeczach opisanych w literaturze… Zalet jest o wiele więcej i to jest zdecydowanie temat na osobną rozmowę.
c
Joanna Maj-Kirsz – absolwentka polonistyki i filozofii, nauczycielka. Jest przekonana, że dobra literatura dedykowana dzieciom może przynieść wiele korzyści również dorosłym. Pisanie o niej sprawia jej satysfakcję i przyjemność. Lubi kawę, LP3 i poznawanie nowych miejsc. Spełnia się rodzinnie. W Juniorowie pisze o dobrej literaturze dla dzieci.
.
Wojciech Musiał – Współzałożyciel Juniorowa. Z wykształcenia nauczyciel języka angielskiego, ale niepraktykujący. Dziennikarz radiowy, obecnie pracuje w Radiu Kraków, wcześniej w RMF Classic i w Złotych Przebojach. Ojciec Stasia i Zosi, mąż Anetki. Lubi jazz, jogę i święty spokój. Nie lubi braku poczucia humoru, hałasu i zapachu, który powstaje z połączenia wystygłej herbaty z ogryzkiem od jabłka.
Twój komentarz może być pierwszy