“W latach dorastania moich dzieci czasem czułam się tak, jakbym utknęła we mgle – pisze Joanna Szulc we wstępie do książki “Kochaj i pozwól na bunt”. – Bałam się, że nigdy nie znajdę drogi do przyjaznego portu. Ale nie opuszczało mnie wrażenie, że za tą mgłą coś się kryje, że czegoś nie widzę, a gdybym to dostrzegła, mogłoby mi to pomóc. Im więcej rozmawiałam z rodzicami nastolatków i nastolatek, tym silniejsze odnosiłam wrażenie , że oni czują dokładnie to samo. Zagubienie, bezsilność, zmęczenie, uwikłanie w trudne emocje – własne i dzieci.”
Ja też czuję te emocje. Do tej listy dodałabym jeszcze lęk i niepewność. I – podobnie jak Joanna Szulc – jestem przekonana, że wielu rodziców doświadcza podobnych rozterek i uczuć. I że zbyt rzadko o tym ze sobą rozmawiamy. Rozmowa z innymi rodzicami, podzielenie się swoim doświadczeniem, myślami, obawami, przynosi ulgę, ale też pokazuje, że nie jesteśmy sami. Ale – jak zauważa Joanna Szulc – “O problemach z dziećmi bardzo trudno się mówi. Rodzice starają się nie wypaść z roli, nie przyznać do tego, że sobie nie radzą, że czegoś nie rozumieją, nie wiedzą, że coś ich przerasta. Chcemy o sobie myśleć: „Dobra mama”, „Dobry ojciec”. Jednak nazwanie problemów i emocji to pierwszy krok do ich rozwiązania.
“Kochaj i pozwól na bunt” to zbiór znakomitych wywiadów z ekspertami na tematy związane z okresem dojrzewania dzieci. Wszystkie te rozmowy są o nastolatkach. Wszystkie poza jedną – pierwszą. Bo ta pierwsza – z Agnieszką Stein – jest o nas, rodzicach, o naszych emocjach i o tym, jak my przeżywamy dojrzewanie naszych dzieci. Namawiając Was do lektury całej książki, cytuję – za zgodą Wydawnictwa Agora – obszerny fragment tej rozmowy. Myślę, że po jego przeczytaniu poczujecie, jak dobrze autorka i jej rozmówczyni nas rozumieją. I mam nadzieję, że to zachęci was do sięgnięcia po książkę, bo warta jest tego, by każdy rodzic miał ją na swojej półce.
Joanna Szulc: Słyszę od rodziców daleko idące obawy o przyszłość dziecka. Na przykład: „Jak teraz ma dwójkę z chemii, to na pewno za kilkanaście lat nie dostanie dobrej pracy”.
Agnieszka Stein: Jedną z rzeczy, które towarzyszą lękowi, jest tworzenie takich łańcuszków, wyobrażonych serii niefortunnych zdarzeń. Zupełnie jakbyśmy mieli szklaną kulę i widzieli po kolei etapy klęski.
To straszny ciężar: „Jeśli teraz nie zadbam, żeby dziecko poprawiło ocenę z chemii, to koniec jego perspektyw zawodowych!”.
A jest przecież wiele czynników, które wpłyną na przyszłość dziecka. Zamiast nadawać magiczne znaczenie pojedynczym decyzjom, można zadać sobie pytania: o co chcę zadbać, po co chcę o to zadbać, na czym mi zależy? I jaki jest mój czarny scenariusz? Bo ten jest często nienazwany – boimy się, że wydarzy się coś strasznego, ale tak naprawdę nie wiemy co. Pytam wtedy: „Co się takiego stanie?”. „Nie poradzi sobie w życiu”. „Ale co to znaczy, że sobie nie poradzi w życiu?” „Nie znajdzie pracy”. Powoli schodzimy z jakiegoś niejasnego wyobrażenia do konkretu i możemy porozmawiać o tym, że w naszym świecie jest dużo różnych możliwości pracy.
Do tego szukania konkretów w ogólnikach przydaje się wsparcie osoby, która nie jest w środku tego lęku.
Może spojrzeć z dystansu i nie przeżywa silnych emocji związanych z tą sytuacją.
Trudne jest to, że rodzice albo się nawzajem nakręcają w lęku, albo wchodzą w opozycję: „Przesadzasz, co ty mówisz, będzie super”. Skoro jedna osoba zajęła stanowisko tej, która się bardzo martwi, to nieobsadzona zostaje rola osoby, która nie martwi się w ogóle. Potrzeba wtedy kogoś, kto pokaże inną perspektywę.
Jeszcze myślę o tym, że dziecko nie tworzy lęku rodzica, tylko wydobywa go na wierzch. Nastolatki często są takimi mistrzami duchowymi, pokazują nam kawałki nas, które niekoniecznie chcieliśmy zobaczyć albo które są dla nas trudne, albo z którymi do tej pory nie byliśmy gotowi się spotkać. I warto się temu przyglądać: dlaczego się boję, czego się boję, o co w tym chodzi? Bo z lękiem trudno sobie poradzić, jeśli tylko zmieniamy coś w otoczeniu.
Jak dziecko dostanie czwórkę z tej chemii, to ja automatycznie wcale nie przestanę się o nie bać. Lęk się może schowa na chwilę, ale nie zniknie. Trzeba by się było nim zaopiekować. Tak jak innymi trudnymi emocjami.
Każda emocja może być trudna w odpowiednim kontekście. Radość również. Są sytuacje, w których się cieszymy – i bardzo nam trudno z tą świadomością. Wyobraź sobie, że twoje dziecko nie dostało się do szkoły, do której bardzo chciało się dostać, ale ty się bałaś, jak tam będzie, i czujesz ulgę i radość, ale z drugiej strony odczuwasz też wstyd, że w ogóle możesz tak myśleć. Albo: niezręcznie ci się cieszyć z własnego sukcesu, gdy wiesz, że ktoś właśnie przeżywa porażkę. Ludzie czasem czują ulgę, jak ich rodzice się rozstają, i cieszą się, ale też trudno im sobie poradzić z tymi uczuciami. Mamy wątpliwości co do różnych emocji – nie jesteśmy pewni, kiedy one są właściwe, kiedy je można przeżywać i w jaki sposób.
Przyjrzyjmy się poczuciu winy rodziców. Na przykład: „Gdybym mu nie dawała tabletu, kiedy chciał oglądać bajki, to teraz nie byłby uzależniony”. Albo: „Gdybym się nie rozwiodła z jej ojcem, to może teraz nie latałaby tak za chłopakami”.
Poczucie winy bardzo często opiera się na małej ilości informacji. W obu tych kwestiach dostępnych jest wiele informacji, można sprawdzić, co badania mówią na ten temat.
Tylko kiedy pojawia się poczucie winy, to ludzie często zamiast w dobrych źródłach, szukają potwierdzeń w społecznych stereotypach.
Przychodzi mi też do głowy, że ludzie wolą czuć się sprawczy niż bezradni. Czasem łatwiej jest pomyśleć: „To przeze mnie”, niż: „Nie miałam wpływu na to, co się stało”.
Mam wrażenie, że poczucie winy oddala nas od szukania rozwiązań. Skupiamy się na sobie i dokładamy sobie bólu. Co można zrobić z poczuciem winy?
Można zacząć od konkretów. Jaki jest problem? Jaki jest związek tego problemu z tym, co sobie zarzucam? Co mogę z tym teraz zrobić? Mówisz, że ludzie nie szukają rozwiązań. Znajdowanie rozwiązań w naszym świecie jest prostsze, niż było kiedyś, ale dalej nie jest superłatwe. Kłopot polega na tym, że jeśli długo się ich nie znajduje, to emocji przybywa – i jeszcze trudniej sobie z nimi poradzić.
Przychodzą do ciebie rodzice rozzłoszczeni na dziecko?
Mnóstwo. Mówią o wkurzeniu, kłótniach, sytuacjach, w których oni i dziecko nawzajem się nakręcają.
Czasem trudno zachować równowagę, gdy widzisz u nasto-
latka sarkastyczny spokój, bierną agresję, ścianę, odcięcie…
Myślę, że nastolatków też wytrąca z równowagi ściana, z jaką zderzają się u rodziców. I czasem robią wszystko, żeby była awantura i krzyk, bo to jest łatwiejsze do zniesienia niż ściana.
W niektórych rodzinach kłócenie się to sposób na relację i bliskość. Dzieci wtedy wykrzykują takie rzeczy, które potem, na spokojnie, warto głębiej przemyśleć. Wiem, że czasem utrudniają to złość i język, jakiego używają młodzi ludzie. Ale spróbujmy. Warto wtedy odłożyć na bok teksty: „Jak ty się do matki zwracasz?”, „Nie tym tonem”, „Jak ty się wyrażasz?” i posłuchać, o co chodzi.
A o co może chodzić?
Jak dziecko mówi, że się do niego ciągle przypierdalasz, to może rzeczywiście się ciągle przypierdalasz. Albo jak mówi: „Ja jebię, znowu ci coś nie pasuje” – to może z jego perspektywy tak właśnie to wygląda. I teraz, jeśli skupimy się tylko na formie samego przekazu, to trudno się będzie porozumieć.
To nie znaczy, że mam odpowiadać tak samo.
Można powiedzieć: „Dobra, rozumiem, że dajesz mi sygnał, że różne moje próby rozmowy z tobą odbierasz jako zarzuty i krytykę. Może byśmy pogadali, czy mogę to inaczej robić, a może tobie chodzi jeszcze o coś innego?”.
To propozycja, która może naprawdę dużo zmienić. Ja to sobie wyobrażam jako scenę, kiedy rodzic i dziecko stoją po dwóch stronach barykady, obrzucając się czymś na oślep, i nagle rodzic mówi: „Poczekaj, chwila, przejdę na twoją stronę i zobaczę, jak stamtąd wygląda świat”.
Za każdym razem, kiedy pytam rodziców: „Co byście zrobili na miejscu dziecka w takiej i takiej sytuacji?”, to ich odpowiedź jest analogiczna do reakcji dziecka. Wyobraź sobie, jak by to było, gdybyś musiała chodzić do pracy, którą ktoś inny ci wybrał, nie mogła tej pracy zmienić, praca jest nonsensowna, szef się non stop czepia, wynagrodzenie marne lub żadne, a wszyscy jeszcze uważają, że powinnaś być wdzięczna, że tę robotę w ogóle masz. Starasz się, a jak ci nie wychodzi, wszyscy mówią, że masz się bardziej postarać. I nie potrafią ci pomóc w żaden konkretny sposób.
Myślę, że 99 procent emocji, które przeżywają nastolatki, naprawdę dobrze znamy. Tylko ustawiamy się w takiej pozycji, z której trudno nam wejść w buty dziecka. A jak już wejdziemy, to się okazuje, że gdy byliśmy nastolatkami, to denerwowało nas dokładnie to samo.
W wachlarzu trudnych emocji rodziców widzę kolejny kawałek: „Nie lubię swojego dziecka”. Mam dość ciągłych kłótni, bałaganu, problemów.
Myślę sobie, że gdy pojawia się taka myśl, i od czasu do czasu utrzymuje się dłużej niż kilka minut, jest to sygnał, że potrzebuję pomocy. Czasem poczucie „nie lubię swojego dziecka” przychodzi dopiero po dłuższym czasie zmagania się dziecka z problemami i to jest moment, kiedy rodzice już nie mają jak go wspierać. Coś się przelało. Tu może dojść do piętrowej sytuacji: „Nie lubię swojego dziecka i strasznie się tego wstydzę”.
Zdarza się też zmęczenie dzieckiem. Tylko jak o tym mówimy, to trzeba oddzielić, czy to jest zmęczenie dzieckiem, czy całokształtem swojego życia.
Po czym poznać to drugie?
Po tym, że moje zmęczenie to jest większa historia: jestem zmęczona swoją robotą, tym, że moi rodzice zaczynają potrzebować pomocy i wsparcia, tym, że jest konflikt w mojej rodzinie, tym, że partner coś robi albo czegoś nie robi. Mam mniej siły, słabsze zdrowie. I do tego wszystkiego dochodzi jeszcze dziecko. Gdyby nie było którejś z tych rzeczy albo kilku z tych rzeczy, to moja pojemność na problemy dziecka byłaby większa.
Czasem mówi się o tym „wypalenie”. Wszystkiego jest za dużo, brakuje mi sił, nie widzę rozwiązań, zaczyna mi być wszystko jedno.
Pora zatrzymać się i przyjrzeć swoim potrzebom. Poprosić o wsparcie. Może bliskich osób, a może profesjonalisty.
1 komentarz
cocosanka
26 stycznia 2024 at 07:22Artykuł bardzo trafnie uchwycił moje obawy jako rodzica nastolatka. Ważne, aby otwarcie rozmawiać i budować zaufanie.