Eksperci (i nie tylko) nie pozostawiają suchej nitki na obecnym systemie edukacji, zarzucając mu nieprzystosowanie do wymagań rynku pracy, brak nauczania kompetencji miękkich czy praktycznej wiedzy, a czasem wręcz ogłupianie uczniów. Nie brak też opinii na temat złego wpływu publicznej oświaty na kondycję psychiczną dzieci. Polskie szkoły uczą niewłaściwych rzeczy w niewłaściwy sposób.

Na szkoły narzekają też oczywiście sami uczniowie. Piotr Pacewicz, dziennikarz i współtwórca programu „Szkoła z klasą” na Ogólnopolskim Festiwalu Szkoły z Klasą 2.0, omawiając wyniki badań PISA, podkreślił: Polskie nastolatki były na szarym końcu 64 krajów OECD w odpowiedzi na pytanie, czy są szczęśliwe w szkole. Także w innych badaniach (np. w ramach programu „WF z klasą”) niepokojąco dużo uczniów, zwłaszcza w szkołach gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych skarży się na nauczanie. Ich zdaniem lekcje są nudne, programy przeładowane, uczą się wielu niepotrzebnych rzeczy.

Nie ma wątpliwości, że polskie szkolnictwo wymaga zmiany. Są jednak alternatywy możliwe do zrealizowania już teraz. Jedną z nich jest nauczanie domowe. Polega ono na tym, że dziecko nie chodzi do szkoły, lecz jest uczone przez rodziców i/lub opiekunów. W Polsce taka forma edukacji możliwa jest po przedstawieniu dyrektorowi szkoły opinii poradni psychologiczno-pedagogicznej oraz oświadczenia rodziców. Ten może wydać decyzję w sprawie nauczania domowego. O kształceniu dziecka decyduje wtedy rodzic. Uczeń przy tym raz w roku musi się stawić na egzaminach w szkole.

Sceptycy zarzucają edukacji domowej głównie brak kompetencji dydaktycznych większości rodziców, przez co dzieci mogą być niedouczone. Badania Rothermal 2002, przeprowadzane w Wielkiej Brytanii, gdzie ta forma kształcenia zdobywa coraz większą popularność, pokazują jednak, że dzieci nauczane poza szkołą bardzo dobrze radzą sobie na egzaminach. Na przykład najwyższe oceny w testach sprawdzających zdolności matematyczne oraz umiejętności pisania i czytania uzyskało 16% uczniów ze szkół. Tymczasem dla dzieci uczonych w domu odsetek ten zawierał się w przedziale od 52% do 96%.

Drugim zarzutem często stawianym nauczaniu domowemu jest brak uspołeczniania dzieci. Istnieje ryzyko, że skoro uczeń nie chodzi do szkoły, to wyrośnie na odludka. Tymczasem okazuje się, że paradoksalnie dzieci uczone w domu spędzają z dorosłymi i rówieśnikami spoza rodziny 2,5 raza więcej czasu, niż uczniowie szkół. Tak wynika z badań przeprowadzonych w USA, gdzie ponad 2,5 mln dzieci kształci się we własnym domu.

O tym, jak wygląda edukacja domowa, można się dowiedzieć ze strony internetowej Stowarzyszenia Edukacji w Rodzinie: Nauka odbywa się nie tylko w domu i nie tylko pod okiem rodziców. Bardzo często uzupełniana jest “wyjazdami w teren”, podróżami, zwiedzaniem, uprawianiem rozmaitych rodzajów hobby i sportów, uczestnictwem w dodatkowych zajęciach, kołach zainteresowań, drużynach harcerskich. Często zdarza się, że dzieci edukowane domowo odwiedzają inne dzieci edukowane domowo, by spędzić razem czas czy uzupełnić wiedzę w dziedzinach, w których ich rodzice nie czują się najmocniejsi. Zdarza się również, że rodzice grupy dzieci dzielą się odpowiedzialnością za edukację dzieci w określonych obszarach tematycznych lub wynajmują na jakiś czas nauczyciela specjalizującego się w wybranym przedmiocie.

Efekty takiej edukacji mogą być zaskakująco pozytywne. Świadczy o tym choćby przykład André Sterna, autora książki „Nigdy nie chodziłem do szkoły”. Uczył się pod czujnym okiem rodziców wyłącznie tego, co go interesowało. Obecnie André jest dorosłym człowiekiem (rocznik 1971) i ma opanowanych kilka zawodów. Pracuje jako informatyk, fotograf, dziennikarz, publicysta, a także lutnik. Komponuje i gra na gitarze, zna też biegle aż 5 języków! Sam podkreśla, że robi to, co lubi i za to mu płacą.

Część rodziców, opierając się na przepisach o edukacji pozaszkolnej, tworzy tzw. „szkoły demokratyczne”. Te jednakże niewiele mają wspólnego z pruskim systemem oświaty, tym, jaki znamy z publicznych szkół. Michał Jankowski z zarządu Fundacji Edukacji Demokratycznej opowiada dziennikarzom „Rzeczpospolitej”, na czym polega różnica między tymi dwoma modelami: To założenie, że dziecko jest takim samym człowiekiem jak dorosły i ma prawo głosu. Dziecko, jak dorosły, wyznacza sobie określony cel i do niego dąży. Nauczyciel jest bardziej mentorem, który podpowiada, stara się stymulować, pobudzać do dyskusji, pokazywać ścieżki zdobywania wiadomości na określony temat.

W szkole demokratycznej dzieci same decydują, czego będą się uczyć. Wielu ludzi podejrzewa, że brak przymusu może skutkować lenistwem i brakiem chęci do nauki. Jankowski w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” rozwiewa jednak wątpliwości: Mamy w głowie takie przekonanie, że uczenie to nauczanie kogoś, kto biernie się temu poddaje. Tymczasem dzieci, które mają wolność wyboru, czego i jak chcą się uczyć, robią to szybciej, lepiej i niejako przy okazji – nie skupiając się wcale na edukacji samej w sobie, ale raczej zaspokajając swoją naturalną ciekawość.

Amerykański psycholog, prof. Peter Gray przeprowadził wśród absolwentów jednej z amerykańskich szkół demokratycznych – Sudbury Valley School – ankietę, której wyniki opublikowano w „American Journal of Education”. Aż 75% respondentów dostało się na wyższe uczelnie. 71% zgodziło się ze stwierdzeniem, że nie doświadczyli żadnych negatywnych konsekwencji tego, że nie chodzili do zwykłej szkoły. Absolwenci Sudbury Valley School także łatwo radzili sobie ze znalezieniem satysfakcjonującej pracy.

Ruch szkół demokratycznych nie jest wcale „eksperymentem edukacyjnym”, jak go określają sceptycy. Jest to sprawdzony model, który posiada już ponad stuletnią historię. Wybitny pisarz rosyjski, Lew Tołstoj pisał w 1901 roku do swojego przyjaciela: Choć bardzo dziwne wyda się to nam, którzy tak pokracznie ustawiliśmy kształcenie – pełna swoboda nauki (to znaczy, by uczeń czy uczennica sami przychodzili się uczyć, kiedy chcą) jest conditio sine qua non każdego owocnego nauczania, tak jak conditio sine qua non odżywiania jest, by odżywiający się chciał jeść.

Nowoczesne szkoły oraz całe systemy pedagogiczne skoncentrowane na potrzebach dzieci i ich indywidualnych zdolnościach powstawały już na początku XX wieku. Pierwszą, istniejącą do dziś, szkołę demokratyczną utworzył Alexander Sutherland Neil. Szkoła nosi nazwę Summerhill. Swoje wieloletnie doświadczenia Neil zawarł w książce o tym samym tytule.

Summerhill nie było jednak odosobnionym przypadkiem. Alternatywną oświatą zajmowali się myśliciele zaliczani do fali Nowego Wychowania. John Dewey z nurtu edukacji progresywistycznej napisał swoją koncepcję szkoły pracy. Rudolf Steiner opracował założenia nurtu pedagogiki waldorfskiej. Nowoczesny system edukacji stworzyła także Maria Montessori czy John Holt. Z Polskich pedagogów warto wspomnieć Janusza Korczaka, który wykorzystywał swoje pomysły w praktyce. Ci wybitni dydaktycy do dziś mają wielu naśladowców. Na całym świecie szkół demokratycznych jest kilkaset. Po kilka na jeden kraj. Takie placówki powstają również w Polsce.

Dr Urszula Sajewicz-Radtke, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej na łamach „Rzeczpospolitej” wypowiada się na temat tego typu inicjatyw: Nie demonizowałabym tradycyjnego systemu szkolnictwa, choć oczywiście ma on swoje wady. Niemniej pomysły alternatywne wobec niego uznać należy za cenne. Choćby dlatego, że potrzeby dzieci są bardzo różne. Niektóre po prostu potrzebują nieco więcej liberalizmu. Wtedy funkcjonują lepiej.

Tę potrzebę swobody wyrażają sami uczniowie. Kamil Sijko z Instytutu Badań Edukacyjnych przeprowadził badania na ponad 6 tys. uczniów klas piątych pod kątem wpływu gier komputerowych na ich życie i naukę. Okazało się, że najpopularniejszą grą jest Minecraft. Sijko dla portalu dziennik.pl tłumaczy ten fenomen dużą autonomią, jaką zapewnia gra dzieciom: Idealnie odpowiedziała na wiele ich potrzeb. Od budowania relacji – bo mogą w nią grać ze znajomymi lub osobami poznanymi w sieci, przez rozwój kompetencji – bo im więcej grają, tym więcej w grze potrafią, rozwijają kolejne umiejętności i mogą się porównać z innymi, aż po zapewnienie autonomii – bo mogą tworzyć po swojemu. Nie ma tu niemal żadnych ograniczeń, można tworzyć prawie wszystko. Może i grafika jest uboga, a uniwersum Minecrafta jest znacznie mniej rozbudowane niż w innych tworach popkultury, ale to, że każde dziecko może tworzyć własny świat, okazało się metodą na sukces.

Wzorcem dla Polski mógłby być duński system edukacji. W Danii nie ma przymusu szkolnego. Zamiast tego jest obowiązek nauki, ale to rodzic decyduje czy dziecko pójdzie do szkoły publicznej, prywatnej (finansowanej niemal na równych prawach, co placówki państwowe) czy też zostanie w domu. Nauczyciele mają prawie pełną dowolność w ustalaniu programu i doborze podręczników. Podobnie jest w Wielkiej Brytanii.

Jeszcze ciekawszym przypadkiem jest model szwajcarski. Nie ma tam odpowiednika MEN-u. Oświatę zdecentralizowano i pozostawiono w rękach kantonów. W efekcie Szwajcarzy posiadają 26 konkurujących ze sobą systemów szkolnictwa, co na 8 milionów mieszkańców daje duży wybór oferty edukacyjnej. 70% młodych obywateli Szwajcarii wybiera drogę kształcenia zawodowego, bardzo jednak różniącego się od polskich zawodówek. W wieku 16 lat uczeń przez kolejne 3-4 lata większość tygodnia spędza na praktykach, a tylko część w szkole. Bezrobocie w tym małym alpejskim kraju należy dzięki temu do najniższych w Europie.

Polska edukacja wymaga reformy. Przede wszystkim brakuje autonomii samorządów, szkół, dyrektorów, nauczycieli, rodziców i wreszcie uczniów. Zbyt dużo jest kontroli aparatu biurokracji nad oświatą. Była minister edukacji, a obecna prezes Stowarzyszenia Dobrej Edukacji, Katarzyna Hall przepowiada stopniowy koniec pruskiej szkoły: Egzaminy będą coraz mniej ważne. W ogóle czekają nas duże zmiany. Za 10, maksymalnie 20 lat zniknie system klasowo-lekcyjny, nie będzie już dzwonków, pojawi się uczenie grup różnowiekowych, uczenie projektowe, poza szkołą itp. Indywidualizacja, rozumiana jako dobieranie różnych dróg do tych samych celów to już za mało. Konieczna jest personalizacja edukacji, czyli dobieranie różnych celów dla różnych dzieci i młodych ludzi. Każde powinno iść swoją ścieżką.

c

Karol Sobiecki

Autor: Karol Sobiecki – publicysta, działacz społeczny. Publikuje teksty o tematyce społeczno-gospodarczej w mediach ogólnopolskich i lokalnych. Działacz organizacji pozarządowych. Przeciwnik przymusu szkolnego i odgórnie narzucanej organizacji systemu oświatowego. Zwolennik rozdziału państwa od edukacji.

c

foto: Pixabay