Te wakacje były wyjątkowe. Splot sprzyjających okoliczności pozwolił naszej rodzinie na czterotygodniową podróż przez Europę Zachodnią. Super-hiper-fantastycznie, prawda? Jednak szybko, a nawet jeszcze szybciej okazało się, że super-hiper-fantastyczna to ta podróż jest tylko dla nas, rodziców. Junior (lat 16) i Mała (lat 12) mieli o niej inne zdanie, co zakomunikowali nam jeszcze zanim zaczęliśmy pakować torby i plecaki. Taki początek nie wróżył dobrze tej wyprawie. Wyglądało na to, że spędzimy 4 tygodnie w samochodzie z dwójką nastolatków demonstrujących swoje nieustanne niezadowolenie pełnoobjawowych fochem. A jednak stało się nieco inaczej i dziś mogę powiedzieć, że niespodziewanie było to chyba najbardziej rozwijające 10 tysięcy kilometrów w naszym rodzicielskim życiu.

Uczymy się na błędach

O wyjeździe wspomnieliśmy dzieciom gdzieś koło lutego czy marca. A potem wciągnął nas wir pracy i miliarda spraw do załatwienia, w które obfitowały kolejne miesiące. Konkretny plan podróży zaczęliśmy więc układać niespełna dwa tygodnie przed wyjazdem. Wtedy też zwołaliśmy naradę rodzinną i obwieściliśmy naszym latoroślom szczegóły wyprawy. Ruszamy za granicę, przejedziemy samochodem przez 10 państw, odwiedzimy miejsca, w których nigdy nie byliśmy, mamy na to 4 tygodnie i jesteśmy otwarci na pomysły młodzieży, co chcemy zobaczyć i zwiedzić. Wspaniale, prawda?

Brak oklasków.

Nie wiem, co było większe – niezadowolenie Juniora i Małej, czy nasze tym niezadowoleniem zdziwienie. Przecież nasze dzieci wielokrotnie wspominały, że fajnie byłoby pojechać za granicę. No i wychowujemy je w ciekawości świata. Oraz taka okazja, żeby tego świata kawał zobaczyć na własne oczy, to się nie zdarza często. Każdy by się zachwycił.

No tak, tylko że to pragnienie poznawania innych krajów to oni owszem, wyrażali, ale jakieś 2-3 lata wcześniej, kiedy byli zupełnie innymi ludźmi. Bo 2-3 lata w życiu i rozwoju młodego człowieka to jak 2-3 ery w dziejach Ziemi. Ich ciekawość poznawcza owszem, ma się świetnie, tylko że na tym etapie życia, na którym są teraz, dotyczy zupełnie czego innego niż Europa Zachodnia, jej kultura, sztuka i krajobraz. A my jakoś o tym zapomnieliśmy, sami podekscytowani perspektywą podróży przez pół Europy oraz zajęci miliardem różnych spraw.

„W ogóle nie wzięliście nas pod uwagę planując ten wyjazd” – zarzucił nam Junior. – „Powiedzieliście nam tylko dawno temu, że latem możemy pojechać do Portugalii. Myślałem, że polecimy tam samolotem na tydzień, a teraz nagle się okazuje, że to ma być miesiąc włóczenia się samochodem!”

Nasz syn miał absolutną rację. Ta podróż ewoluowała i nabierała kształtów oraz rozmachu wyłącznie w naszych głowach. Założyliśmy, że taka podróż jest fantastyczna sama w sobie i że każdy byłby uradowany możliwością poszwendania się po Europie. Nie przyszło nam do głowy, że ktoś może nie być. I nawet nie zapytaliśmy naszych dzieci o ich zdanie. Nie włączyliśmy ich również w planowanie podróży, lecz zaskoczyliśmy podjętą już decyzją i niemal gotową koncepcją. Gdybyśmy wcześniej z nimi porozmawiali, wiedzielibyśmy że:

  • Junior marzy o podróży do Skandynawii, a nie na południe Europy;
  • Mała obecnie nie znosi zwiedzać miast i zdecydowanie preferuje łono przyrody;
  • nasza poprzednia długa rodzinna podróż (trzy lata temu samochodem przez Włochy, Słowenię, Austrię i Czechy) też ich nie zachwycała tak bardzo jak nas;
  • a w ogóle cztery tygodnie to za długo.

Było nam przykro, że nasze dzieci nie podzielają naszej ekscytacji, że nie będą się tak cieszyć tą wyprawą, jak my. W związku z tym my także nie możemy się nią w pełni cieszyć. Choćby dlatego, że nastolatki każdego dnia dadzą nam odczuć, jak bardzo są niezachwycone demonstrując swoje fochy. Ale czy w takiej sytuacji mogliśmy mieć do nich o to pretensje? 

Kompromis

Kilka rozmów zajęło nam szukanie kompromisu. Dzięki nim uświadomiliśmy sobie, jak bardzo różni jesteśmy. Nie tylko my rodzice różnimy się od dzieci, ale każdy z nas różni się od pozostałych, każdy ma swoje potrzeby, wyobrażenia, oczekiwania, priorytety, upodobania… Nawey Krzysiek i ja w naszym zachwycie podróżnym się różnimy. Niby to banał, wiemy przecież, że każdy człowiek jest inny. Ale dopiero ta sytuacja i rozmowy z naszymi dziećmi pozwoliły nam to poczuć, poddać świadomej refleksji, zauważyć i dostrzec znaczenie tego niby truizmu. W pośpiechu codzienności nie przyglądamy się sobie zbyt uważnie. Widzimy się jakoś tak wyrywkowo, fragmentarycznie. Jakaś część znania siebie nawzajem nam umyka.

Uzgodniony rodzinnie kompromis polegał na tym, że:

  • wyruszamy tak, jak postanowiliśmy: w czwórkę, samochodem i pierwsze dwa tygodnie będą wyglądały mniej więcej tak, jak to się nam w rodzicielskich głowach ułożyło, z pewnymi zastrzeżeniami:
  • zwiedzamy po drodze tylko jedną katedrę (w Kolonii),
  • jeśli w jakimś miejscu mamy różne potrzeby i ochoty dotyczące spędzenia czasu, rozdzielamy się – każdy może robić to, co chce,
  • będziemy zwracać uwagę dzieci na różne ciekawe (naszym zdaniem) obiekty, ale to od nich zależy, czy się nimi zainteresują – każdy ma prawo do swoich zachwytów, a my nie będziemy mieć pretensji o ich brak,
  • jesteśmy otwarci na propozycje młodzieży dotyczące tego, co zwiedzamy,
  • my, rodzice, nie forsujemy swoich pomysłów, staramy się realizować te, które wniosą dzieci,
  • spędzimy jedną noc na plaży,
  • wykąpiemy się w oceanie,
  • nie będziemy czepiać się elektroniki,
  • po dwóch tygodniach wspólnie postanowimy, co dalej – czy wracamy jak najkrótszą drogą do domu, czy dajemy sobie jeszcze czas na zobaczenie kilku miejsc.

Z naszej strony poprosiliśmy tylko o jedno: ponieważ dla nas ta podróż to wyjątkowe przeżycie i bardzo się z niej cieszymy, prosimy szanowną młodzież, żeby okiełznała oznaki swojego niezadowolenia. Skoro tak wyszło, że spędzamy razem cztery tygodnie, postarajmy się zadbać o to, żeby każdy z nas (również dorośli) czuł się najlepiej, jak to w tych okolicznościach możliwe. Dzieci więc postarają się nie foszyć zanadto i raczej otwarcie i spokojnie komunikować swoje potrzeby i emocje. Poza tym, skoro już jadą przez te 10 krajów, kilka stref klimatycznych, języków i kultur, to spróbują znaleźć w nich coś choć trochę interesującego.

Teoria a praktyka, czyli kompromis na co dzień

Czy łatwo było dotrzymać wszystkiego, na co się umówiliśmy? Czasami tak, czasami nie. To była kolejna lekcja dla nas – nie tylko dzieciom zdarzało się zapominać o tym, co sobie wspólnie obiecaliśmy. Dzieciaki czasami psuły nam humor swoim marudzeniem i wywracaniem oczami. Nas kusiło, by „zapomnieć” o obiecanym Małej nocowaniu na plaży, które okazało się większym wyzwaniem, niż się spodziewaliśmy. Zdarzyło nam się czasem pozrzędzić na smartfony. Jednak w większości udało nam się trzymać ustaleń. Po katedrze w Kolonii inne omijaliśmy już szerokim łukiem, w kilku miastach rozdzieliliśmy się organizując sobie osobne atrakcje w różnych konfiguracjach osobowych, kąpaliśmy się i w oceanie i w Morzu Śródziemnym kilka razy, jeździliśmy po Monako podziwiając z Juniorem wypasione auta, spędziliśmy w końcu sporą część nocy na plaży (aż do momentu, kiedy Mała dała sygnał do odwrotu).

Najtrudniej było nam zrozumieć i zaakceptować fakt, że podczas kilkugodzinnych przejazdów samochodem, często przez absolutnie niezwykłe tereny i spektakularne krajobrazy, nasze dzieci zamiast zachwycać się widokami za oknem, siedziały z pochylonymi głowami czytając, rysując, słuchając muzyki, czy oglądając filmy na smartfonach. W naszym mniemaniu niekorzystanie z tak fantastycznej okazji do rozejrzenia się po nie znanym świecie to marnotrawstwo. Zapędzaliśmy się czasem w myślenie typu „jak nie zachwyca, jak zachwyca”. Pomagało nam wtedy to, co tuż przed wakacjami usłyszałam od mojej terapeutki: „Jedziecie w waszą podróż, ale pamiętajcie, że każde z dzieci będzie w tym czasie we własnej podróży”. 

Zrozumieć różnice

Dla nas możliwość zwiedzania świata, obcowania z jego różnorodnością, z historią, z przyrodą, z kulturą – to wszystko jest fascynujące! Ale Junior i Mała są na zupełnie innym etapie życia i dla nich ważne jest co innego. Oni mierzą się ze swoimi wyzwaniami, z dojrzewaniem, z poszukiwaniem swojej tożsamości. I prawdopodobnie nie mają teraz w sobie przestrzeni, by pomieścić jeszcze mnóstwo wrażeń i wiedzy z podróży przez pół Europy. Oni odbywają podróż przez samych siebie i ona ma teraz w ich życiu priorytet.

Mała tęskniła za swoimi przyjaciółmi. Kontakt z nimi jest teraz dla niej najważniejszy na świecie. Jak dobrze poszperam w pamięci, to przypomnę sobie, że kiedy miałam 12 lat też absolutnym priorytetem było spędzanie czasu i bycie w kontakcie z gronem moich przyjaciół. Bo w tym wieku kształtują się ważne kompetencje społeczne i naprawdę dla nastolatka każda minuta spędzona z dala od „towarzystwa” jest czasem o znacznie mniejszej wartości.

Poza tym o ile dla naszego pokolenia możliwość swobodnego podróżowania jest jednak swego rodzaju świętem, czymś niezwykłym i ekscytującym, o tyle dla pokolenia naszych dzieci może być czymś zupełnie oczywistym. My wiemy, co to znaczy żelazna kurtyna, pamiętamy czasy, kiedy posiadanie paszportu było luksusem. Nasze dzieci żyją w świecie, w którym mogą studiować w dowolnym kraju, mają dostęp do rozmaitych stypendiów i programów międzynarodowych. Dla nich to jest naprawdę świat bez granic, a taka podróż nie jest życiową okazją.

I jeszcze jedna obserwacja. Nasze pokolenie swoją kulturę i historię wiąże z fizycznymi artefaktami. Wieża Eiffla jest symbolem końca kariery żelaza i początku stali, katedra w Kolonii to materialny zapis setek lat historii, każdy jej szczegół jest opowieścią dziejów naszego kontynentu, obrazy impresjonistów w Muzeum Orsay to świadectwo zmian kulturowych, rewolucji w obyczajowości i tak dalej. Pokolenie naszych dzieci doświadcza kultury coraz mniej zakorzenionej w „środkach trwałych”, a coraz bardziej – w świecie wirtualnym. Młodzi nie muszą wyruszac w świat, by obcowac z kulturą i historią, dla nich być może większe znaczenie mają wydarzenia, niż przedmioty. To świat wirtualny jest nośnikiem kulturowych znaczeń ich pokolenia. Być może dlatego katedra w Kolonii, wieża Eiffla, piramida na dziedzińcu Luwru, architektura Granady czy portowy klimat Marsylii nie miały dla Juniora i Małej takiego znaczenia, jak dla nas. 

Małolaty po prostu inaczej niż my patrzą na świat. A patrząc na to samo, co my, czesto widzą co innego. Doskonale wyraził to Junior, kiedy wdrapaliśmy się na wysoką na 100 metrów wydmę Dune de Pyla na wybrzeżu Francji. Odbyliśmy tam taki oto krotki dialog:

– Ależ tu pięknie! – mało się nie udusiłam zachwytem patrząc ze szczytu wydmy na turkusowo-złote wody Zatoki Biskajskiej, lśniące w świetle popołudniowego słońca i tak dalej.

– Schodzimy? – zapytał rzeczowo Junior brodą wskazując kierunek, z którego właśnie przyszliśmy.

– Ej, posiedźmy tu chwilę, popatrzmy na ten widok, ponapawajmy się nieco – zaprotestowałam.

– Ale ja już wszystko zobaczyłem. Piasek i woda – rzekł nastolatek rzeczowo i calkiem bez focha.

No właśnie – dla mnie widok zapierający dech, dla niego piasek i woda. Każde z nas ma rację, bo każde czyta świat na swój sposób. Junior zszedł więc sobie na dół i poczekał na nas w cieniu drzew, my się ponapawaliśmy, Mała poturlała się po piasku.

Bilans podróży

Bilans naszej podróży jest zdecydowanie dodatni, choć nie było to najłatwiejsze 10 tysięcy kilometrów w moim życiu. W życiu dzieci pewnie też nie. Mała przez całą Europę wiozła w sobie tęsknotę za przyjaciółmi, Junior – deficyt energii i zmęczenie całym rokiem szkolnym, które miał nadzieję odespać i zregenerować poprzez zwolnienie tempa życia, a nie wstając codziennie o ósmej na śniadanie, by godzinę później już być w trasie ku kolejnym atrakcjom krajoznawczym. Każde z nich na swój sposób radziło sobie z tym, co ich uwierało. My staraliśmy się to rozumieć, akceptować i wspierać. 

Zaczęliśmy uważniej i z większym szacunkiem przyglądać się różnicom między nami. Z większą wrażliwością słuchać komunikatów wyrażających indywidualne potrzeby, odrębne zdania naszych dzieci. Liczymy się z tym, że nasze pomysły na wspólne spędzanie czasu mogą im nie odpowiadać. I że ich ścieżki będą coraz bardziej odrębne od naszych.

Przestaliśmy namawiać nasze dzieci do przyjęcia naszej perspektywy. A kiedy my przestaliśmy wywierać presję, oni zaczęli chętniej czerpać z naszych propozycji – przyglądać się krajobrazom przez okno samochodu, zwiedzać z nami miejsca, które nas zainteresowały.

Pod koniec podróży rzuciłam w przestrzeń samochodu pytanie: „To dokąd jedziemy w kolejne wakacje?”. To był żart. Byłam pewna, że z ust dzieci usłyszę stanowcze zapewnienia, że oni z nami to już nigdzie i nigdy i że możemy sobie sami jeździć a im głowy nie zawracać. Jakież było moje zdziwienie, kiedy młodzież oznajmiła, że chętnie się z nami wybierze na kolejną wyprawę. Pod jednym warunkiem: wymyślimy i zaplanujemy ją wszyscy razem.

To chyba znaczy, że dobrze odrobiliśmy tę lekcję.

Elżbieta Manthey – mama dwójki nastolatków, blogerka, prezeska Fundacji Rozwoju przez Całe ŻyciePropaguje wychowanie i edukację oparte na szacunku dla dzieci. Tropi nowoczesne pomysły edukacyjne, angażuje się w różnorodne działania na rzecz lepszej edukacji. Miłośniczka książek, również tych dla dzieci i młodzieży. Najlepiej odpoczywa odwiedzając ciekawe miejsca i doświadczając świata wspólnie z mężem i dziećmi.