Podobno od małego nie mogłam usiedzieć w miejscu. Moi rodzice do tej pory opowiadają jak to w kościele po prostu obstawiali wyjścia, bo nie było szansy ani utrzymać mnie w ławce, ani za mną nadążyć. Zresztą oni sami też nie należą do osób, które cały rok spędzają na kanapie przed telewizorem. Jeśli pojawia się możliwość wyjazdu to nie zastanawiają się długo, tylko pakują torbę i ruszają w drogę. I tak było odkąd pamiętam. Jedno czy kilkudniowe wycieczki, wakacje pod namiotem, potem różnego rodzaju kolonie i obozy… Nie jestem w stanie przypomnieć sobie wakacji, które spędziłabym jedynie w domu. Nie znaczy to, że mieliśmy jakoś strasznie dużo pieniędzy. Ale jeśli się chce i jeśli sama podróż i poznawanie kolejnych miejsc jest ważniejsze niż pięciogwiazdkowy hotel, to okazuje się, że jest naprawdę wiele możliwości by spędzić fascynujące wakacje z dziećmi bez potrzeby brania kredytu. 

Piszę tutaj o swoim dzieciństwie bo wydaje mi się, że gdyby nie tamte doświadczenia, prawdopodobnie nigdy nie zdecydowałabym się na wakacje w takiej formie jak ta, którą zamierzam tu opisać. A tym samym, nie dałabym swoim dzieciom i sobie szansy na przygodę życia. Ale po kolei. 

Samochód do spania

Do zakupu nowego samochodu zostaliśmy praktycznie zmuszeni. Na naszą starą Thalię nie mogliśmy już liczyć, postanowiliśmy więc wspólnie z mężem, że nasz kolejny samochód musi spełniać jeden warunek: musi być na tyle duży, żeby nasza czteroosobowa rodzina mogła w nim spokojnie spać. Cała odpowiedzialność w kwestii wyboru padła na męża. I dzięki niemu, jego godzinom spędzonym zarówno na wyborze auta ale też na planowaniu i budowaniu naszego samochodowego „łóżka”, w czerwcu 2017 staliśmy się posiadaczami Grand Scenica z rozkładaną sypialnią. Sypialnia co roku ulega pewnym zmianom, jednak zasadniczo składa się z dwóch części. Po pierwsze wstawionej do bagażnika na stałe płyty-półki, po drugie ruchomej płyty, którą umieszczamy na złożonych tylnych fotelach samochodu. Cała sztuka to znaleźć odpowiedni poziom, zbudować odpowiednie podpórki i tak to wszystko wyliczyć, żeby z jednej strony nie zajmowało dużo miejsca, a z drugiej żeby dało się to wszystko szybko połączyć w całość.

Po pierwszych testach na podwórku zdecydowaliśmy, że jest OK i nie pozostaje nam nic innego jak wyruszyć w drogę. I muszę przyznać, że była to jedna z najlepszych podróży mojego życia, więc oczywiście powtórzyliśmy to również w kolejnym roku. Przyznam, że teraz marzy nam się odpowiednio przystosowany bus, bo dzieci rosną (a w nocy dodatkowo wierzgają na wszystkie strony) i w Scenicu robi nam się trochę ciasno. Ale to tylko mała niedogodność, która tak naprawdę w ogólnym rozrachunku wcale się nie liczy. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że poznajemy świat (na razie zaczynając od Polski), spotykamy różnych ludzi i jesteśmy razem. 

Dlaczego zdecydowaliśmy się spać w samochodzie?

Powodów jest kilka. Przede wszystkim w grę wchodziły oczywiście pieniądze. Żeby spędzić gdzieś dwa tygodnie czteroosobową rodziną, nawet przy najtańszej wersji hotelowej liczyć się trzeba ze sporym wydatkiem. Tańsze kwatery wymagają często dłuższego pobytu w jednym miejscu. Zastanawialiśmy się też nad campingami, ale nawet w takich miejscach cena za dobę (wliczając namiot, samochód i cztery osoby) może dochodzić do 100 zł. Poza tym – nie wszędzie są campingi.

 

I tu wchodzi drugi powód – zdecydowaliśmy się spać w samochodzie, bo daje nam to bardzo dużą wolność w czasie podróży. Tak naprawdę w samochodzie możemy spać wszędzie. O ile tylko można w danym miejscu zaparkować, można tam też, według polskiego prawa, legalnie spać. Z dnia na dzień możemy stwierdzić, że dzisiaj akurat najlepsza pogoda będzie tu a tu i  właśnie tam ruszyć. Z namiotami jest inaczej i mogą być one legalnie rozstawiane tylko i wyłącznie w wyznaczonych do tego celu miejscach. Poza tym – składanie i rozkładanie namiotu zajmuje dużo więcej czasu i dużo trudniej to zrobić, kiedy np. pada, albo w nocy, kiedy jest ciemno. Rozkładnie i składanie naszego łóżka zajmuje nam 5 do 15 minut, zależnie od pogody i naszej desperacji. 

Być gotowym na wyzwania

Co może sprawiać problemy? Przede wszystkim dostęp do wody. W normalnych warunkach często nie zdajemy sobie sprawy, do jak wielu rzeczy potrzebna jest nam woda. Trzeba mieć wodę do picia, do umycia się, przeprania ubrań, gotowania, pozmywania naczyń… Planując naszą podróż musieliśmy to brać pod uwagę. Na szczęście prawie wszędzie znajdzie się jakieś jeziorko, rzeczka czy strumyk. W tej kwestii dobrze sprawdzają się też wszelkiego rodzaju centra handlowe i stacje paliw, można tam spokojnie umyć twarz i zęby czy zrobić makijaż. Ze zmywaniem też można sobie poradzić – przy dobrej organizacji pracy i oszczędnym używaniu naczyń litr wody i większa miska spokojnie wystarczą do pozmywania po obiedzie. 

Pamiętać trzeba też o zapasie prądu. Warto mieć power bank, przetwornicę samochodową i kilka zestawów baterii,  przy takich objazdowych wakacjach, kiedy jednak sporo się jeździ wszystko, co potrzebne można naładować w drodze. 

Kolejna rzecz to jakiś system wentylacji. Kiedy na dworze jest ciepło nie da się spać w szczelnie zamkniętym samochodzie, a zostawienie otwartego okna (szczególnie gdzieś w cieniu i nad wodą) oznacza masę komarów i innych owadów, które znacznie utrudniają spokojny sen. My zakładamy na jedno okno siatkę-moskitierę, taką jaką do normalnych okien przypina się na rzep. Ze względu na brak rzepów, nasza konstrukcja jest trochę bardziej skomplikowana i wymaga przytrzymania części siatki zamkniętymi drzwiami oraz masy mocującej (takiej, którą przykleja się plakaty do ścian).

Warto ruszyć w podróż z dziećmi

Czy warto jeździć z dziećmi na takie wakacje? Oczywiście. Dzięki temu my i nasze dzieci zobaczyliśmy wiele ciekawych miejsc: byliśmy w Toruniu, Bydgoszczy, na Pol’and’rocku, we Wrocławiu, weszliśmy na Police (Beskid Żywiecki), odwiedziliśmy Kraków i dwa zamki na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Wcześniej byliśmy w Białowieży, nad Zalewem Siemianówka, w Augustowie, Olsztynie, na Mierzei Wiślanej, w Olsztynku i Warszawie. Za nocleg zapłaciliśmy w sumie 60 zł (jedną noc spędziliśmy na campingu, bo potrzebowaliśmy dostępu do bieżącej wody na większe pranie). Nie byłoby nas stać na taką wycieczkę, gdybyśmy musieli płacić za hotel. Pieniądze zaoszczędzone w ten sposób mogliśmy przeznaczyć m.in. na zwiedzanie ciekawych miejsc, albo poznawanie lokalnej kuchni. Te rzeczy są dla nas dużo ważniejsze niż hotel z łazienką. 

Taki wyjazd to też niezwykła lekcja. Dzięki temu, zarówno my jak i nasze dzieci mieliśmy szansę uświadomić sobie jak dużo już mamy, ile wygód i luksusów doświadczamy na co dzień (choćby bieżąca woda i światło) i jak niewiele tak naprawdę nam potrzeba, żeby żyć. Dzięki pierwszej podróży nasz starszy syn, który zasadniczo jest bardzo wybredny jeśli chodzi o jedzenie, nauczył się też, że czasami nie ma innej opcji i trzeba jeść to, co jest. Miejsca, które odwiedzaliśmy dały nam też wiele impulsów do rozmów – o historii, chemii, fizyce, biologii, matematyce, geografii i wielu, wielu innych fascynujących sprawach, ale nauka nigdy nie była głównym powodem tych wycieczek. Najważniejsze było to, że taki wyjazd to świetna zabawa, niezapomniana przygoda i szansa, żeby przeżyć coś fajnego razem. 

 

tekst i foto: Ola Jurkowska – nauczyciel języka angielskiego, któremu praca w szkole uzmysłowiła, jak absurdalne może to być zajęcie. W trosce o własne dzieci stara się zatem na własną rękę szukać sensownych rozwiązań w tej dziedzinie. Prowadzi bloga o edukacji, wychowaniu i zabawie – www.naszekluski.pl.