Toruń – miasto Kopernika, krzywej wieży, ale chyba przede wszystkim miasto pierników. Przynajmniej dla mnie, bo zawsze kiedy myślę “Toruń” przed moimi oczami pokazują się właśnie piernikowe serduszka. Dlatego odwiedzając miasto Kopernika, postanowiliśmy odwiedzić „Żywe Muzeum Piernika”. I była to naprawdę dobra decyzja. 

Już od progu poczuliśmy, że wszystko, czego tam doświadczymy będzie bardziej Żywe niż Muzeum. Przekraczając bramy trafiliśmy bowiem do średniowiecznego cechu piekarskiego, a Wiedźma Korzenna jasno wytłumaczyła wszystkim wchodzącym, że w tym miejscu to się pracuje, a nie „opiernicza”. Zaraz później musieliśmy złożyć przysięgę Mistrzowi Piekarskiemu, że nigdy i nigdzie nie wyjawimy tajemnic poznanych podczas naszych nauk. Tak więc, nie mogę Wam zdradzić zbyt wiele.

Ale myślę, że ani Wiedźma, ani Mistrz Piekarski nie obrażą się na mnie, jeśli powiem, że dowiedzieliśmy się wiele na temat składników, z których w średniowieczu (ale też i teraz) wypiekane jest piernikowe ciasto, później wspólnymi siłami zagnietliśmy ciasto na pierniki, a następnie każdy z nas miał możliwość własnoręcznego zrobienia piernika w wybranej przez siebie formie, żeby na koniec zostać pasowanym na czeladnika piernikarni. Od tej pory możemy już legalnie robić pierniki we własnym domu. To duże ułatwienie, szczególnie przed świętami Bożego Narodzenia. 

Wypuszczeni ze średniowiecza, odbyliśmy kolejną wędrówkę w czasie, tym razem do początku XX wieku do piernikarni sióstr Rabiańskich, które pokazały nam jak wielkie zmiany zaszły w procesie produkcji piernika, odkąd wynaleziono elektryczność i zaprojektowano maszyny ułatwiające ciężką pracę piekarzom. Na koniec mogliśmy jeszcze (za dodatkowe 5 zł) własnoręcznie udekorować piernikowe serduszko. Z czego oczywiście skorzystaliśmy. 

Pomimo tego, że dowiedzieliśmy się wielu rzeczy na temat historii i pierników, nikt z nas nie miał wrażenia, że jest w muzeum. Jest to miejsce, w którym człowiek ma raczej poczucie, że jest częścią interaktywnego przedstawienia, gdzie nie ma przewodników z wyuczonymi kwestiami, są za to otwarci na widza aktorzy. Dzięki temu wyszliśmy stamtąd bogatsi nie tylko w wiedzę, ale i w radosnych nastrojach. Szczerze polecamy to miejsce. 

Jedna mała uwaga – jeśli planujecie wizytę w tym miejscu, lepiej kupić bilety przez internet. Przynajmniej w weekend. My byliśmy w sobotę i kolejka przy kasie była bardzo długa. Nie wszystkim też udało się kupić bilet na najbliższą godzinę. Jeśli nie chcecie kupować przez internet – kasy biletowe otwarte są 15 minut przed każdym wejściem, a wejścia są o pełnych godzinach od 10:00. Ostatnie wejście o godzinie 17:00. 

 

tekst i foto: Ola Jurkowska – nauczyciel języka angielskiego, któremu praca w szkole uzmysłowiła, jak absurdalne może to być zajęcie. W trosce o własne dzieci stara się zatem na własną rękę szukać sensownych rozwiązań w tej dziedzinie. Prowadzi bloga o edukacji, wychowaniu i zabawie – www.naszekluski.pl.