Szkoły demokratyczne są przeciwieństwem systemowych placówek, stawiających w centrum nauczycieli, programy i oceny. Inne cele realizowane są w inny sposób, przestrzeń i mentorzy są dla dziecka, a dziecko rozwija się dla samego siebie. Nie ma oceniania, nauczycieli, sztywnej formuły dnia i sztucznych przerw. Jest wolność i szacunek.
Zaczęło się w Summerhill w 1921 roku. To najstarsza szkoła demokratyczna na świecie, teraz istnieje ich ponad 200. Zapytałam dr. Tomasza Tokarza o to, jak zaczęło się to w naszym kraju.
c
Beata Wintoch: Od kiedy funkcjonują szkoły demokratyczne w Polsce?
Tomasz Tokarz: Idea szkoły demokratycznej, umożliwiającej uczniom realne współdecydowanie zarówno o własnej ścieżce kształcenia, jak i funkcjonowaniu całej wspólnoty szkolnej, obecna była w polskim dyskursie pedagogicznym już w latach 80. XX wieku. W pierwszych latach transformacji pojawiły się próby jej wdrożenia (przykładem jest chociażby wrocławska Autorska Szkoła Samorozwoju ASSA). Nie było jednak odpowiedniej atmosfery politycznej sprzyjającej ich funkcjonowaniu.
Obecnie mamy do czynienia z nową falą tego rodzaju inicjatyw. W ostatnich dwóch latach ujawniło się wiele osób i grup stawiających sobie za cel stworzenie szkoły demokratycznej. Duże znaczenie miały działania podjęte na początku 2013 roku przez Michała Jankowskiego z Poznania, założyciela „Trampoliny”. Przede wszystkim odświeżył on w debacie publicznej pojęcie „szkoły demokratycznej”, a przez to odegrał rolę katalizatora rodzącego się ruchu. Co więcej wpadł na pomysł, jak można tworzyć takie miejsca bez spełniania formalnych wymogów obowiązujących szkoły (wykorzystał zapisy o realizacji obowiązku szkolnego poza szkołą). Ważną rolę odegrały także takie osoby jak Aleksandra Matyska, niegdyś dyrektorka innowacyjnego XLIV Liceum w Łodzi, Marianna Kłosińska, prezeska Fundacji Bullerbyn, kierującej szkołą w podwarszawskim Świętochowie oraz Andrzej Araszkiewicz i Aleksandra Olszańska, prowadzący wolną szkołę w Warszawie.
Beata Wintoch: Czy ten kierunek edukacji rodzący się w Polsce można organizacyjnie nazwać szkołą?
Tomasz Tokarz: Większość tego rodzaju inicjatyw posługuje się terminem szkoła, czy ściślej „wolna szkoła”, jednak trzeba pamiętać, że pod względem formalno-prawnym nie są one szkołami. Najprecyzyjniej można określić je mianem wspólnot samouczących się czy grup unschoolingowych odwołujących się do ideałów edukacji demokratycznej. Dzieci będące członkami tego rodzaju społeczności są jednocześnie zapisane do konwencjonalnej szkoły. Tam są ewidencjonowane – tam zdają egzaminy kwalifikacyjne, tam wystawiane są im świadectwa.
Z drugiej strony jeśli sięgnąć do źródeł pojęcia „szkoła”, wywodzi się ono od greckiego schole oznaczającego po prostu “czas wolny”, czas swobodnej aktywności służącej wielostronnemu rozwojowi, wolny od trosk i wysiłku towarzyszącego pracy, to można powiedzieć, że tzw. wolne szkoły po prostu przywracają edukacji jej pierwotne znaczenie.
Beata Wintoch: Jak przebiega taka edukacja w praktyce?
Tomasz Tokarz: To zależy od konkretnej szkoły. Pewne elementy są stałe – w wolnych szkołach, przynajmniej tych, które określą się mianem demokratycznych, dzieci podejmują aktywność zgodną z ich zainteresowaniami. Same wyznaczają sobie porządek pracy. Mogą tez np. cały dzień czytać, szyć, rysować czy gotować – w zależności od potrzeb. Jeśli nie chcą, nie muszą uczestniczyć w lekcjach czy warsztatach. Z drugiej strony mogą same zgłosić zapotrzebowanie na określony rodzaj zajęć.
Rola dorosłych nie jest oczywiście bierna – mogą inicjować, proponować pewne działania, tworzyć okazje edukacyjne. Pełnią funkcję inspiratorów, facylitatorów, przewodników po świecie wiedzy. Z założenia nie mogą jednak stosować przymusu wobec uczniów, wymuszać na nich określonych aktywności. Jeśli chodzi o reguły obowiązujące całą wspólnotę – decyzje podejmowane są wspólnie, na zebraniach, kręgach, zgromadzeniach…
Alternatywa w alternatywie, czyli edukacja demokratyczna od środka
Beata Wintoch: Dlaczego ten rodzaj edukacji a nie inny? Przecież jest tyle innych metod…
Tomasz Tokarz: Zwolennicy takiego modelu edukacji wskazują, że jest on bliższy życiu. Dzieci rozwijają się przez eksplorację otaczającego je świata. Uczą się w sposób naturalny, przez obserwację, doświadczanie, eksperymentowanie. Przez wchodzenie w relacje z innymi. Przez rozmowy i wspólne działania. Rozwiązania stosowane w tego rodzaju placówkach mają zapewniać uczniom możliwość odkrywania siebie i innych, stopniowego rozpoznawania swoich potrzeb i zasobów: talentów, zdolności, predyspozycji, odnajdywania i realizowania pasji. Metody i treści dostosowane są do realnych potrzeb młodego człowieka. Wolne szkoły, jak wskazują ich twórcy, stanowią przestrzeń, w której uczniowie uczą się podejmować decyzje dotyczące własnego rozwoju oraz interesu całej społeczności i ponosić za nie odpowiedzialność. Uczą się zasad demokracji poprzez rzeczywiste wybory, przez działanie a nie przez słuchanie, czytanie o niej. Alfie Kohn pisał: „człowiek uczy się podejmować decyzje przez podejmowanie decyzji, a nie przez słuchanie poleceń”. Ale najważniejsze jest chyba to, że tego rodzaju placówki kładą nacisk na miękkie kompetencje – umiejętność komunikowania się i wchodzenia w zdrowe relacje z innymi, oparte na poszanowaniu samego siebie ale także potrzeb drugiej strony.
Beata Wintoch: Czy da się pewne elementy edukacji demokratycznej wprowadzić do domu, jeśli rodziny nie mają możliwości edukacji w szkole demokratycznej?
Tomasz Tokarz: Słowo edukacja, upraszczając, oznacza prowadzenie (łac. duco, ducere) czy wyprowadzanie (ku dojrzałości). W szkole demokratycznej, jak wspominałem, chodzi o uczynienie dziecka autorem własnej drogi. Ma nauczyć się prowadzić samo siebie (we współpracy z kompetentnymi dorosłymi). Ideałem jest samorozwój. Szkoła jest tylko jednym z obszarów, gdzie taki proces może się dokonywać. Nie da się jej oddzielić od innych miejsc, w których funkcjonuje dziecko. Życie jest edukacją, a edukacja życiem. Trudno mówić zatem o wprowadzaniu elementów edukacji demokratycznej do domu. Jeśli dom jest przesiąknięty autorytaryzmem to wprowadzanie takie będzie sztuczne, jeśli natomiast stanowi on przestrzeń opartą na wzajemnym szacunku i poszanowaniu niezależności wszystkich członków rodziny, to wprowadzanie nie jest potrzebne, zasady edukacji demokratycznej tam po prostu już są.
Beata Wintoch: A do systemowej szkoły?
Tomasz Tokarz: Dopóki nie zmieni się cały system, a nie bardzo widać, by w najbliższym czasie mógł się znacząco przekształcić (raczej dochodzi do jego centralizacji) takie przenoszenie również jest bardzo trudne. Konieczna byłaby wymiana wszystkich elementów: celów, narzędzi, treści, kadry. Kluczowa jest tu zmiana myślenia o szkole, o tym, czym ma być: czy ma być miejscem formatowania ucznia zgodnie z odgórnymi dyrektywami czy przestrzenią samodecydowania. Można realizować różne programy demokratyczne, indywidualizacyjne, równościowe, ale to przypomina raczej dekorowanie ścian, zamiast wyburzenia budynku i postawienia nowego. Realna demokracja mało pasuje do standardów dzisiejszej szkoły, wciąż mocno dyrektywnej, nastawionej na wyniki, dążącej do standaryzacji. Niewykluczone, że szkoły demokratyczne staną się impulsem, skłaniającym do przemyślenia obowiązującego modelu szkolnictwa, staną się bodźcem do pewnych modyfikacji. One same jednak będą raczej pełnić funkcję, używając słów Bogusława Śliwerskiego, wysp edukacyjnego oporu, pozostających na obrzeżach systemu i skupiających najbardziej aktywnych rodziców i działaczy edukacyjnych.
Beata Wintoch: Kto i na jakich zasadach może otworzyć szkołę demokratyczną? Co na to polskie prawo?
Tomasz Tokarz: Obecnie tzw. szkoły demokratyczne funkcjonują w większości w oparciu o zapisy w ustawie mówiące o realizowaniu obowiązku szkolnego poza szkołą. Od tradycyjnego homeschoolingu (edukacji domowej) różnią się tym, że mają formułę kolektywną – nieograniczoną do jednego gospodarstwa domowego. Grupa dzieci spotyka się w określonym miejscu, by wspólnie się uczyć. W praktyce oznacza to, że właściwie każdy może uruchomić tego rodzaju placówkę. Wystarczy zebrać grupę zainteresowanych rodziców. Spotkania edukacyjnej mogą odbywać się w domu rodzinnym lub w wynajętym budynku. Kwestia zaangażowania czasowego i pieniędzy.
c
Tomasz Tokarz – wykładowca, coach, trener, mediator. Nauczyciel w szkołach alternatywnych. Blog: Innowacyjna edukacja. Fan nowych technologii. Członek Rady Programowej Sieci Kompetencji Cyfrowych KOMET@. Prowadzi szkolenia dotyczące wykorzystania urządzeń mobilnych w realizacji podstawy programowej. Kontakt: t.tokarz@wp.pl
Beata Wintoch – autorka bloga Nie Nie Tak, na którym promuje filozofię Marii Montessori wśród rodziców i popularyzuje pomoce rozwojowe jako alternatywę dla zabawek w domach. Pasjonuje ją holistyczny rozwój człowieka.
c
c
1 komentarz
Ewa
24 czerwca 2019 at 20:38Witam. Wszystkie nasze szkoły należy przekształcić w demokratyczne. Obecne szkoły są zbyt stresujące i powstrzymują indywidualny rozwój dziecka. Uważam to za niedopuszczalne. Drodzy rodzice ! Walczmy o nasze dzieci.