Felieton Przymus zniechęca – tata o zadaniach domowych wywołał gorącą dyskusję naszych czytelników, z których zdecydowana większość zgadzała się, że odrabianie prac domowych jest niepotrzebnym obciążeniem dla naszych dzieci. Wśród komentarzy jeden zwrócił moją szczególną uwagę, ponieważ naświetlił aspekt, który umknął mojej uwadze, a który uważam za wyjątkowo ważny. Problem prac domowych – napisała pani Marzena – przekłada się dosłownie na kilogramy:
.
Plecak Julii (1 klasa gimnazjum) ważył dziś 11 kg. Julia waży 40 kg. Dokonałam skomplikowanych obliczeń matematycznych i wyszło mi: to tak, jakby kobieta o wadze 60 kg nosiła do pracy plecak ważący 16,5 kg, a mężczyzna (80 kg) – 22-kilowy. Dodajmy, że sześć razy w ciągu dniówki należy plecak ten podnieść i przenieść np. do sali dwa piętra niżej (lub wyżej). Można wykupić szafkę szkolną za jedyne 180 zł (płatne z góry za cały okres nauki w szkole), ale niewiele to daje, bo książki trzeba i tak brać do domu – szkoła polska pracą domową stoi.
Julia chodzi do szkoły, którą wybiera raczej ambitna, a jednocześnie pomysłowa młodzież. A zatem książki noszą (bo chcą się uczyć), ale wybierają różne rozwiązania. Do najpopularniejszych należą: dobry plecak górski (stelaż wewnętrzny, pojemność przynajmniej 30 l, obowiązkowo szeroki pas biodrowy), plecak na plecy plus torby z książkami w obu rękach (dla zachowania równowagi i symetrii). Korzystanie z szafki wymaga umiejętności logistycznych na poziomie master: książkę z matmy biorę (jest zadanie), ale z polaka zostawiam (zadanie na pojutrze, wezmę jutro, ale dołożę kg gliny na plastykę – będzie na piątek). Dla dyslektyka rozwiązanie raczej nieosiągalne.
Nie da się problemu ciężkich tornistrów rozwiązać inaczej, niż poprzez pozostawienie nauki w szkole. Nie chodzi tylko o prace domowe: od wyższych klas podstawówki poczynając trzeba się przecież w domu uczyć (na sprawdzian, do kartkówki, na następną lekcję). Zmiana tego wymagałaby rewolucji myślenia o tym, czego i jak ma polska szkoła uczyć (wzory europejskie, choćby z Danii, są). Ale w to już nie wierzę.
Sprawdziłem trochę danych statystycznych. Specjaliści twierdzą, że dzieci nie powinny dźwigać ciężaru, który przekracza 10% masy ich ciała. Jeśli więc nasz junior waży np. 25kg, jego tornister nie powinien przekraczać wagi 2,5kg. Proste. Tymczasem z badań Sanepidu wynika, że ponad połowa 7-latków, których średnia waga wynosi 20 kg, dźwiga codziennie ponad 3 kg. A w skrajnych przypadkach pierwszoklasiści noszą na swych plecach tornistry ważące nawet 7-8 kg! Efekt? Ponad 80% dzieci zmaga się z różnego rodzaju wadami postawy. Oczywiście zbyt ciężkie tornistry to tylko jedna z przyczyn. Specjaliści wskazują tu również na siedzący tryb życia. Zamiast biegać i grać w piłkę, dzieci spędzają długie godziny przyklejone do komputera, telewizora lub – oho! – pochylone nad podręcznikami. A więc mamy efekt kumulacji!
Główny Inspektor Sanitarny wyraźnie stwierdza:
Nadmierna waga tornistra może powodować nasilenie bólów pleców, ma wpływ na zmniejszenie pojemności płuc, może sprzyjać kształtowaniu nieprawidłowej statyki ciała i w efekcie skrzywieniom kręgosłupa. Na przekroczenie wagi tornistrów/plecaków uczniów mają wpływ przede wszystkim czynniki takie jak:
• obciążenie podręcznikami i zeszytami z przedmiotów, które nie były ujęte w programie nauczania w danym dniu,
• noszenie dodatkowych słowników i książek,
• noszenie przedmiotów nie związanych bezpośrednio z programem nauczania, takich jak: pamiętniki, albumy, zabawki, butelki z napojami,
• rodzaj materiału, z jakiego został wykonany tornister lub plecak (waga pustego tornistra waha się od 0,5 kg do 2 kg),
• niewystarczający nadzór opiekunów (rodziców, nauczycieli) nad zawartością tornistrów,
• rzadko występująca możliwość pozostawiania części podręczników i przyborów w szkołach.
Cały dokument w tej sprawie można znaleźć TUTAJ.
Zarówno Główny Inspektor Sanitarny jak i Rzecznik Praw Dziecka wielokrotnie apelowali o odciążenie uczniowskich pleców. Bezskutecznie. Teoretycznie kwestię szafek szkolnych reguluje rozporządzenie Ministerstwa Edukacji Narodowej, które nakłada na dyrektorów szkół obowiązek wyposażenia placówek w szafki do przechowywania podręczników. Jednak w praktyce tylko część szkół zdecydowała się na ich kupno ponieważ środki na ich zakup obciążają budżet szkoły a nie ministerstwa. A poza tym cóż po szafkach, skoro i tak dziecko potrzebuje podręcznika do odrobienia zadania domowego?
Inna rzecz, że my – rodzice, też możemy odciążyć dziecięcy tornister. Ostatnio zajrzałem do szkolnych plecaków moich dzieci i znalazłem w nich: dwie zabawki, sporą garść kasztanów, niedojedzoną kanapkę a także spory kawałek wapienia z odciśniętym amonitem znaleziony jakiś czas temu na spacerze (mieszkamy w okolicy, w której takich skamielin jest całkiem sporo).
Proponuję, by każdy z rodziców – czytelników Juniorowa zważył tornistry swoich dzieci, a następnie pokazał w szkole wynik i spojrzał wymownie w oczy dyrekcji i nauczycieli. Im będzie nas więcej, tym łatwiej będziemy mogli wpłynąć na szkołę w kwestii zbyt ciężkich tornistrów.
c
Autor: Wojciech Musiał
Zdjęcia: Tina
1 komentarz
JZK
2 listopada 2015 at 14:24U nas w szkole pierwszoklasiści nie dosyć, że dzieci noszą różne książki z pracami domowymi (ostatni rekord to 5 książek, nie licząc oczywiście zeszytów do polskiego, matmy i dzienniczka oraz przyborów szkolnych i prowiantu) to jeszcze muszą wchodzić z tym bagażem na drugie piętro. Ktoś bardzo pomyślał i najmłodsze dzieci mają klasy na II piętrze szkoły. Są nauczyciele którzy boją się z dziećmi chodzić po schodach, żeby nie pospadały. Ja osobiście wchodzę do szkoły na górę gdy plecak jest za ciężki dla dziecka, bo niestety rodzice proszą nauczycieli o zwracanie uwagi na ilość zadawanej pracy domowej (=ilość książek), a dla nauczycieli najważniejsza jest realizacja programu.