Nikogo nie dziwi, że dwulatek niewiele mówi, albo nie zna kolorów, ale gdy w złości rzuca się na podłogę lub bije rodzica wywołuje wiele, zazwyczaj negatywnych, emocji. Siedmiolatek, który jeszcze nie czyta, albo nie umie wiązać sznurowadeł nie jest dużym zaskoczeniem, lecz to samo dziecko, gdy nie potrafi usiedzieć w czasie lekcji w ławce jest krytykowane. W naszych oczekiwaniach wobec dzieci zdajemy się czasem zapominać, że wychowanie to proces. W dodatku uwarunkowany wewnętrznie i zewnętrznie. Warunkuje go temperament dziecka, indywidualne tempo jego rozwoju. Żadna z umiejętności – czy to ruchowych, czy „szkolnych”, czy społecznych nie przychodzi nagle, lecz jest wynikiem stopniowego treningu. Często długotrwałego.
Oczekujemy, że dziecko otrzymawszy od nas lakoniczne instrukcje („Nie dotykaj!” albo „Tu się nie biega!”), będzie umiało się zachować czy to na rodzinnym przyjęciu, czy to w sklepie, restauracji, kościele. Bo przecież jakiż to problem godzinę posiedzieć spokojnie? Kto to słyszał, by dziecko płakało lub krzyczało ze złości, tupało nogą lub nie daj Boże pluło – a już zwłaszcza w miejscach publicznych! Tymczasem dziecko owszem, uczy się pożądanych przez nas zachowań, jednak nauka ta jest procesem, na który potrzeba czasu i okazji do ćwiczeń praktycznych. Niby to wiemy, a jednak trudno nam zaakceptować, że do pewnych rzeczy dziecko musi dorosnąć, dojrzeć, że musi mieć czas na naukę, ale także okazję do niej, przy jednoczesnym wsparciu i zrozumieniu rodzica.
Zazwyczaj dziecko stara się jak może dokonywać właściwych (tzn. oczekiwanych) wyborów i często zwyczajnie nie rozumie negatywnego odbioru swojego zachowania (np. jest radosne i śmieje się, a dorośli je uciszają). Dobrze by było, gdyby opiekunowie bardziej skupiali się na wskazywaniu właściwych rozwiązań, niż ocenianiu obecnych. Taka postawa niesie ze sobą dużo większą szansę na rozwój, w efekcie krytyki czy nagany dziecko jest zagubione: „robię źle, ale nadal nie wiem jak robić dobrze”.
Wychowanie to proces. Długi, wieloletni. Prawdopodobnie trudniejszy i z pewnością dłuższy, niż nauka umiejętności nabywanych w szkole. Tym trudniejszy, że często oczekiwania otoczenia bywają różne – w różnych sytuacjach dziecko dostaje sprzeczne komunikaty (np. w szkole: „bądź cicho!”, a w domu „co tak cicho siedzisz?”). Naprawdę potrzeba tygodni, miesięcy, lat by wyłapać wszelkie niuanse społecznego bon tonu.
Czy jest więc na to jakaś rada? Złoty środek? Jakiś super-sposób na to, by ośmiolatek umiał się zachować odpowiednio w każdej sytuacji? A przynajmniej, żeby nie był zbyt głośno, odpowiadał na zadawane pytania, nie kopał w fotel, nie płakał, nie zadawał zbyt wielu pytań, nie zezłościł się na brata zabierającego mu zabawkę, aby zbyt natarczywie nie prosił o wodę w chwili pragnienia i nie wyrażał swojej frustracji, będąc głodnym, gdy mama nie wzięła na spacer żadnej przekąski, by generalnie był dzieckiem nienachalnie radosnym, rozmownym, uprzejmym, umiejącym być cicho, gdy trzeba i w ogóle no, tak żeby nie przeszkadzał? Brzmi absurdalnie? Ale czy nie takie właśnie oczekiwania wyrażamy wobec naszych dzieci?
Biorąc pod uwagę temperament i indywidualne możliwości, może się zdarzyć, że niektóre dzieci będą umiały się tak zachować. Wiele innych zaś nie będzie w stanie sprostać nawet jednemu z tych oczekiwań. Wychowanie to proces. Podobnie jak dojrzewanie owocu. Znacznie lepszy będzie ten dojrzewający naturalnie na słońcu, niż ten sztucznie pospieszany do dojrzałości.
autorka: Ola Niedbalska – mama trójki dzieci, doula i promotor karmienia piersią, entuzjastka naturalnego wychowania; Z wykształcenia jestem pedagogiem, ale tak naprawdę, nie czuję by wiele mi to dawało w wychowaniu dzieci. Wyznaję zupełnie inną ideologię, niż ta wykładana na studiach.To macierzyństwo stało się motorem zmian. Wciąż szukam nowych dróg i czuję, że jestem coraz bliżej odnalezienia tej właściwej.
foto: Bruno Cordioli, Rolands Lakis, woodleywonderworks
Twój komentarz może być pierwszy