“Twoje lekcje – twoja sprawa” – mówią jedni rodzice, podczas gdy inni pracowicie kleją makiety za swoje dzieci, dyktują im wypracowania i sprawdzają wszystkie zadania z matematyki. Jest też oczywiście całe “pomiędzy” – pomiędzy pozostawieniem dzieci z nauką samym sobie, a wyręczaniem ich.

Odrabiam lekcje z moim synem, a właściwie asystuję mu przy nich. W młodszych klasach zdarzało się to częściej, teraz kiedy jest już w klasie IV, rzadziej. Dawniej potrzebował bardziej mojej obecności, teraz przychodzi raczej po inspirację, “przegadać” konkretne tematy, albo pokazać coś ciekawego. Czasami siadamy razem przy stole i rozmawiamy, a rozmowa jest po to, żeby młody mózg wskoczył na tory myślenia, które doprowadzą go do rozwiązania zadania. Czasami, kiedy ma do napisania wypracowanie, przy kolacji rozwija się ożywiona rodzinna dyskusja związana z tematem. Kiedy był w pierwszej, drugiej klasie, czasami prosił “Mamo, pobądź przy mnie” więc po prostu siedziałam obok w milczeniu i patrzyłam, jak spod pióra wysnuwają się kolejne litery.

Nie szkoda mi na to czasu. Te “asysty” często stwarzają okazję do rozmowy o czymś więcej, niż lekcje. Czasami, kiedy Junior czuje, że zadanie go przerasta, albo lekcji jest wyjątkowo dużo, wymyślam jakąś zabawę, proponuję przerwę, podpowiadam sposoby na zarządzanie swoimi siłami i koncentracją. Kiedy indziej tylko jestem w zasięgu – zajęta codzienną krzątaniną gdzieś za jego plecami. Nigdy nie robię zadań za Juniora. Nawet w części. Pomaganie to nie wyręczanie. Swoje zadania Junior robi tak, jak potrafi i po swojemu. Nie poprawiam błędów ani nie sugeruję, żeby zrobił coś inaczej.

Uczenie dzieci to rola nie tylko nauczyciela. Dzieci uczą się przez cały czas i od wszystkich dorosłych – czy tego chcemy, czy nie. Możemy oczywiście nie odpowiadać na dziecięce pytania i odsyłać do nauczycieli – to kwestia wyboru. Ja jestem przekonana, że warto, by rodzice w domu podpowiadali źródła, w których Junior może znaleźć potrzebne informacje, dyskutowali na tematy, które przynosi ze szkoły, odpowiadali na pytania, dzielili się swoją wiedzą. Jeśli Junior nie może zwrócić się do mamy lub taty z pytaniem o Mieszka I czy ortografię, skąd ma wiedzieć, że może przyjść do rodziców z wątpliwościami np. natury etycznej, czy dotyczącymi wyboru szkoły, albo z problemami sercowymi?

2194119780_8053e0e748_bSamodzielność czy samotność

Niektórzy rodzice pozostawiają wszelkie sprawy szkolne swoim dzieciom, bo uważają, że w ten sposób dzieci nauczą się ważnych rzeczy – odpowiedzialności za swoje życie, samodzielności, ponoszenia konsekwencji. To bardzo ważne umiejętności. Według psychologów nauka samodzielności jest bardzo istotnym elementem wychowania i rozwoju. Samodzielność daje poczucie samokontroli, autonomii, sprawczości i wiary we własne możliwości. Trzeba jednak pamiętać, że rozwojowe i stymulujące są wyzwania na miarę naszych możliwości. To, co nas przerasta jest demotywujące i powoduje, że poddajemy się zamiast choćby spróbować znaleźć rozwiązanie. Dzieci, które są gotowe na samodzielność w odrabianiu lekcji, będą się w tej samodzielności rozwijały, te, które jeszcze do niej nie dorosły – wycofają się.

Zastanawiam się też, czy podczas tej narzuconej postawą rodzica lekcji samodzielności dzieci nie poczują się równie samotne, co samodzielne. Pozostawienie 7-9 latków samych ze szkolnymi zadaniami może być świetnym ćwiczeniem odpowiedzialności, ale może też zostać odebrane przez dzieci jako brak zainteresowania ich sprawami. A to głęboko smutne uczucie, kiedy wydaje się nam, że to, co dla nas ważne naszych bliskich mało obchodzi.

Ukryte komunikaty

Moja pomoc w odrabianiu lekcji polega na byciu obok i włączaniu się w sytuacjach, kiedy moje dzieci mnie potrzebują. Oraz na okazywaniu zainteresowania tym, co robią, czego się uczą i co je aktualnie zajmuje. Niektórzy uważają, że w ten sposób wysyłamy dzieciom komunikat “Beze mnie sobie nie poradzisz”. Ja uważam, że taką postawą pokazuję dziecku “Twoje sprawy są dla mnie ważne, możesz na mnie liczyć w potrzebie”. Nie sądzę, żeby taka pomoc prowadziła do braku samodzielności w dorosłym życiu. Raczej uczy dziecko czegoś równie ważnego, jak samodzielność – zwracania się o pomoc. Moje pokolenie ma z tym ogromny kłopot. Wielu z nas nie tylko nie potrafi poprosić o pomoc, ale nie umie też jej przyjąć. Jesteśmy bardzo samodzielni. Tak bardzo, że często wyważamy drzwi, które ktoś wcześniej już otworzył na oścież.

Wszystko w swoim czasie

9061762036_bb5ec49331_kTo trochę jak z jazdą na rowerze – zanim Junior śmignie sam na dwóch kółkach, potrzebuje kogoś, kto mu poasystuje przy pierwszych niewprawnych próbach, kto doda mu wiary w siebie, może coś podpowie, przytrzyma za siodełko. Kiedy biegniemy za młodym rowerzystą podtrzymując go za siodełko, nie myślimy przecież, że będziemy tak biegać za nim do końca życia. Dlaczego więc mielibyśmy obawiać się o samodzielność naszych dzieci w odrabianiu lekcji?

Myślę, że każde dziecko zdobywa różne umiejętności, w tym samodzielność, stopniowo i w tempie właściwym dla siebie. Kiedy będzie gotowe i poczuje się pewniej, samo zechce swoje lekcje odrabiać bez towarzystwa rodzica. Mój syn – dziś jedenastolatek – nie potrzebuje już mojego towarzystwa, kiedy oblicza zadania z matematyki, czyta podręcznik od przyrody, czy robi prezentację na historię. Choć w pierwszej i drugiej klasie towarzyszyłam mu niemal przy każdym odrabianiu lekcji, a moja (często milcząca) obecność była dla niego ważna, nie zaszkodziło to rozwojowi jego samodzielności. Dziś większość swoich zadań robi sam, zwraca się do nas, gdy czegoś nie wie, coś sprawia mu trudność. Mało tego – nie oczekuje podania gotowych rozwiązań, lecz podpowiedzi, gdzie ich szukać lub pokazania możliwości. Mój syn jest więc dowodem na to, że życzliwe i pełne zainteresowania towarzystwo rodzica przy nauce w młodszych latach nie tylko nie blokuje rozwoju samodzielności i odpowiedzialności, ale jest wręcz inwestycją w nie. A także w naukę w ogóle. Kiedy rodzice interesują się szkolnymi sprawami swoich dzieci, interesują się życzliwie i ze szczerą ciekawością, wtedy pokazują dzieciom, że nauka jest ciekawa i warto poświęcać jej czas. “Skoro moje lekcje są interesujące dla moich rodziców, to znaczy, że w ogóle są interesujące”.

Zamierzam nadal odrabiać lekcje z moimi dziećmi w takim stopniu, w jakim one tego potrzebują. I nie uważam tego za nadopiekuńczość, lecz za gotowość uczestniczenia w ich świecie. Nie niepokoję się, że będą maminsynkami – widzę, jak z każdym dniem potrzebują mojego wsparcia coraz mniej. Zarówno Junior, jak i jego młodsza siostra coraz częściej pochyleni nad zeszytem mówią “Mamo nie patrz, pokażę ci, jak skończę”.

Ten tekst napisałam zainspirowana wpisem na blogu Nishki, która przedstawia zupełnie inny punkt widzenia, więc warto zajrzeć.

IMG_2533c

Autorka: Elżbieta Manthey – pomysłodawczyni i założycielka Juniorowa, dziennikarka, mama Tymona i Marysi, żona Krzysztofa. Studiowała filozofię i dziennikarstwo. Uwielbia książki, panoramę z Wielkiej Rawki w Bieszczadach, podróżowanie z mężem i dziećmi oraz spotkania z przyjaciółmi.

fot. ransomtech, Bart, Lotus Carroll