Kwestia wszy wypłynęła już na pierwszym zebraniu rodziców. To była zerówka mojego syna, a więc zamierzchła historia sprzed dwóch lat. Dlaczego teraz o tym wspominam? Bo wciąż często widzę taką postawę rodziców, jak wtedy w sprawie wszy.

Na wieść o możliwej wszawicy i potrzebie sprawdzania dziecięcych fryzur, rodzice natychmiast zażądali, by przeglądu małych głów dokonywała szkolna pielęgniarka. Byłam chyba jedyną osobą, którą to zdziwiło.

Przecież to my – rodzice – mamy codziennie wiele okazji do rzucenia okiem w międzywłosie naszego potomstwa. Przytulając, myjąc, ubierając… Dlaczego więc obca kobieta ma tarmosić te małe łepetynki, skoro są one nieustannie pod naszym – rodzicielskim nadzorem? – odezwałam się wtedy podczas zebrania.

Większość rodziców stanowczo trwała przy pomyśle przeglądów pielęgniarskich i w końcu dopięli swego. Nie musieli już się martwić, czy głowy ich dzieci są siedliskiem niepożądanych stworzeń.

Zróbcie coś, żeby

Mój syn jest teraz w drugiej klasie. Od ponad dwóch lat mam więc okazję bezpośrednio obserwować różne sytuacje w relacji rodzice-szkoła. Wciąż mnie zadziwiają, podobnie jak tamta “wszawa sprawa”. Powodem tego zdziwienia jest rodzicielska postawa, którą nazywam “Zróbcie Coś”. Zróbcie coś, żeby moje dziecko utrzymywało porządek w pokoju. Zróbcie coś, żeby moje dziecko nie kłamało. Zróbcie coś, żeby moje dziecko czytało w domu więcej książek. To autentyczne prośby, a raczej wymagania rodziców kierowane w stronę szkoły.

Z a nie zamiast

DSC_0010Wpływ szkoły – nauczycieli, grupy rówieśników – na dziecko jest niezaprzeczalny. I z pewnością możemy oczekiwać ze strony szkoły otwartości na rozmowę, współdziałania, chęci pomocy. To ważne, by rodzice i nauczyciele rozmawiali o problemach dzieci i jestem przekonana, że łatwiej i skuteczniej je rozwiążą, kiedy będą działać razem. Jednak razem to zupełnie co innego niż oczekiwanie, że problemy szkoła rozwiąże sama, nie z lecz zamiast rodziców. Tym bardziej nierealistyczne jest oczekiwanie od szkoły rozwiązania problemów, które istnieją w domu. Przecież to rodzice ten dom tworzą, ustalają zasady w nim panujące, to od rodziców dziecko przejmuje pojęcie tego, co jest dobre, a co nie. Dom i rodzina tworzą podstawy dziecięcego bycia w świecie. Szkoła pomaga budować tego bycia kolejny poziom. Kiedy budujemy dom, najpierw stawiamy fundamenty. Potem parter, piętro. Te jednak bez fundamentu nie mogą istnieć. I choć fundamentu najczęściej nie widać, to jednak wciąż na nim opiera się cała konstrukcja, on musi tam być cały czas. Ten fundament to właśnie my – rodzice.

431853500_b001ff51d2_bKiedy dziecko idzie do szkoły, zaczyna spędzać w niej większą część dnia to wcale nie znaczy, że my jesteśmy już trochę mniej rodzicami, że nasza odpowiedzialność jest mniejsza, że “szkoła musi się teraz martwić”. To nie jest dzielenie odpowiedzialności na dwoje, lecz raczej – jeśli już używamy terminologii matematycznej – dodanie do tejże odpowiedzialności drugiego, dodatkowego opiekuna obecnego w dziecięcym życiu – szkoły. Z a nie zamiast.

Jeśli dziecko ma jakikolwiek problem, to możemy go rozwiązać wspólnie ze szkołą. Ale nadal to my – rodzice – jesteśmy pierwszym i niezbędnym podmiotem, który musi się z tymi problemami zmierzyć – z pomocą szkoły, lub bez niej. I nie działa to w drugą stronę – szkoła bez udziału rodziców ma niewielkie szanse na rozwiązanie problemów dziecka.

tekst: Elżbieta Manthey

foto: David Robert Bliwas, Matthew H, Sébastien GARNIER