Dariusz Chętkowski pisze na swoim blogu, żeby skończyć ten rok szkolny natychmiast, bo zdalna edukacja w obecnym wydaniu to fikcja, pogłębia tylko nierówności między uczniami. To prawda. Nauczyciele robią, co mogą i potrafią, ale w atmosferze pośpiechu i presji wychodzi z tego głównie chaos. Dzieci i rodzice nie dają rady z nauką w domu. Są wyjątki, oczywiście, są szkoły, które naprawdę prowadzą lekcje online, są dzieci, które naprawdę potrafią uczyć się samodzielnie. Ale ogólnie sytuacja jest zła.
Mamy sytuację wyjątkową, więc wyjątkowe powinno być też nasz myślenie i działanie. A my próbujemy w edukacji robić to samo, co zwykle w totalnie innych okolicznościach. Za wszelką cenę – tylko że cena jest tu bardzo wysoka i płacą ją przede wszystkim dzieci.
Zakończenie roku szkolnego teraz może być sensownym rozwiązaniem. Tylko co dalej? Podstawa programowa jest obfita, nawet bez epidemii nauczyciele pędzą z programem, a dzieciaki nierzadko nie wyrabiają na zakrętach w tym pędzie. Co więc, jeśli byśmy nagle skrócili rok szkolny o trzy miesiące (plus zamieszanie, które już mamy za sobą, to razem daje właściwie cały semestr w plecy)? Kiedy zrealizować to, co miało być pakowane do uczniowskich głów w marcu, kwietniu, maju i czerwcu? Najprościej byłoby zrewidować podstawę programową, odchudzić, odciążyć, przemyśleć raz jeszcze, ale MEN twardo trzyma się jej zapisów i upiera, że ma być zrealizowana. Samo zakończenie roku szkolnego w tej chwili nie rozwiąże więc problemu, przeniesie tylko materiał i presję jego zrealizowania na kolejny.
Może w takim razie powtórzyć cały ten rok szkolny? Zakończyć go teraz, zdjąć z dzieci i rodziców ciężar i stres, jaki generuje obowiązek nauki w domu. Wszyscy mamy teraz wystarczająco dużo innych obciążeń. Może więc pozwolić rodzinom zająć się potrzebami ważniejszymi w tej chwili niż przerabianie ułamków? Bo najważniejszą potrzebą jest teraz przetrwanie tej epidemii w zdrowiu – fizycznym i psychicznym. A drugą – dopięcie jakimś cudem domowych budżetów, co w wielu przypadkach stało się ogromnym wyzwaniem. I na tym rodzice (i nauczyciele, którzy też mają swoje rodziny) powinni móc się skupić.
Może więc zakończyć teraz rok szkolny, a od września zacząć go od nowa – w tych samych klasach, bez przechodzenia dalej. Bo właściwie dlaczego tak się śpieszymy? Czas do września moglibyśmy wykorzystać na przygotowanie się do tego roku przejściowego (także do wersji on-line, jeśli zajdzie taka potrzeba), na zaplanowanie, jak powinien wyglądać. Nauczyciele mieliby kilka miesięcy na rozwijanie własnych kompetencji – cyfrowych i nie tylko. Powtórka roku dałaby uczniom szansę na nadrobienie zaległości, dogonienie programu bez zadyszki. A najlepiej, żebyśmy jeszcze ten czas wykorzystali na porządny remanent podstawy programowej.
A co z uczniami, którzy zaległości nie mają? Bo ich szkoły robią lekcje online, bo są zdolni, bo dają radę? Jednym z problemów edukacji, które były głośno dyskutowane jeszcze przed epidemią, jest przemęczenie uczniów, zbyt duża presja, przeładowanie ich nauką. Ci, którzy utrzymują tempo tego edukacyjnego pędu, mieliby w tym przejściowym roku więcej czasu na rozwijanie swoich zainteresowań i talentów, na pobycie dziećmi bez presji szkolnego wyniku.
Nie liczmy na to, że wraz z wyleczeniem ostatniego chorego wszystko wróci do stanu sprzed epidemii. To będzie rzeczywistość jak po wojnie – będziemy musieli się odbudowywać na różnych polach: ekonomicznym, organizacyjnym, społeczny i psychologicznym. To potrwa. Nie udawajmy, że edukacji to nie dotyczy, że wystarczy tylko przetrwać jakoś te kilka tygodni zdalnej nauki, a potem wrócimy do szkół i dowieziemy tę podstawę programową zgodnie z terminami. Nawet jeśli nauczyciele jakoś dadzą radę to zrobić, to dzieci zostaną zamęczone. Bo one są na samym dole piramidy dziobania, to na nich kończy się łańcuch nacisku. Minister naciska kuratoria, te dyrektorów, dyrektorzy nauczycieli, nauczyciele wzywając rodziców jako wsparcie operacyjne – cisną dzieci. Jeśli tego nie powstrzymamy, za chwilę będziemy mieli kolejną epidemię – depresji dzieci i młodzieży. Prawdziwą epidemię, nie w przenośni. Ona co prawda nie będzie zakaźna, nie trzeba będzie narodowej kwarantanny, ale będzie trwała latami.
Rząd podejmuje kroki, które mają zabezpieczać przed szerzeniem się wirusa. Ale działania potrzebne są nie tylko na polu zdrowotnym – epidemia uderza we wszystkie sfery życia indywidualnego i społecznego. Jednym z kroków minimalizujących skutki epidemii powinno być zdjęcie z dzieci, rodziców i nauczycieli tej gigantycznej presji wynikającej z obowiązku realizacji podstawy programowej i perspektywy egzaminów. Ta presja wywołuje lęk, wcale nie mniejszy niż ten wywołany zagrożeniem epidemiologicznym, przyczynia się do dezorganizacji życia w rodzinach, podsyca podziały społeczne i naciąga i tak już mocno naprężoną strunę społecznych emocji.
Więc mam taki pomysł, rozważmy go: Odwołajmy egzaminy i rekrutacje do szkół średnich i na studia. Powtórzmy ten rok, dajmy czas dzieciom na nadrobienie zaległości nie w pędzie, nie upychając zaległych treści w programie kolejnej klasy. Albo znajdźmy inne rozwiązanie, które da dzieciom czas na powrót do normalności, a nam na zbudowanie jej. Zatrzymajmy się i pomyślmy, jak zorganizować naukę. Nie udawajmy, że wszystko gra. Bo nic nie gra. To jest stan wyjątkowy i musimy myśleć wyjątkowo. Wyjątkowo mądrze, a nie wyjątkowo głupio – jesteśmy dorośli i jesteśmy tę mądrość naszych poczynań winni naszym dzieciom.
autorka: Elżbieta Manthey – założycielka Juniorowa, blogerka, dziennikarka, mama Marysi i Tymona. Pasjonatka dobrej edukacji – tropi nowinki i nowoczesne pomysły edukacyjne, angażuje się w różnorodne działania na rzecz lepszej edukacji. Propaguje wychowanie i edukację oparte na szacunku dla dzieci. Miłośniczka książek, również tych dla dzieci i młodzieży. Najlepiej odpoczywa odwiedzając ciekawe miejsca z rodziną i doświadczając świata wspólnie z mężem i dziećmi.
foto: prostooleh – pl.freepik.com
Discover more from Juniorowo
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
7 komentarzy
Ewa
28 marca 2020 at 23:09A ja też tak mówię! Co znaczy jeden rok w naszym kruchym życiu? Czy pęd do następnej klasy ważniejszy jest od naszego zdrowia, spokoju w tym nieprzewidywalnym czasie? Miałam już uczniów, którzy z powodu zdrowia musieli odroczyć naukę, tak naprawdę nie wpłynęło to na ich życiowe wybory, plany. Mam w domu ucznia liceum, przykuty do ekranu od godziny 8 do 15. Nauczanie internetowe pełną parą, nauczyciele się starają, bardzo. Wieczorami znowu komputer – zadania domowe. Nie ma czasu i miejsca na ruch, odstresowanie, wyluzowanie. Marzył o czytaniu fajnych książek, chciał pograć z kumplami na platformie, ale głowa boli od siedzenia w necie. Jego szkoła podjęła takie nauczanie od pierwszego dnia kwarantanny, nie czekali na wytyczne Men. Żal mi Go, ale jeszcze trudniej mają dzieciaki, które muszą ogarnąć naukę przez uwaga – telefon i to rodzica! Tak, są wciąż rodziny wykluczone z dobrodziejstw mediów. Jak do nich dotrzeć? Sprawdzić, ocenić a potem klasyfikować? Jak? Powszechne nauczanie czy paranoja?
Kończę, na smutno raczej i idę przygotować zajęcia świetlicowe dla moich uczniów, tak dobrze czytacie, świetlica też musi pracować, bo inaczej MEN mi nie zapłaci. Co robię? Tworzę paranoję.
Brygida
26 marca 2020 at 15:10Nauczyciele już przespali możliwość rozwijania umiejetności e-lerningowych. To nie nowość żadna ale narzędzie dawane już od wielu lat. Ale komu się chciało skoro nikt nie wymagał? Dziś ostoją szkoły są kserówki. A w nauce zdalnej odpadają.
Z
26 marca 2020 at 13:01Nie zgadzam się na takie rozwiązanie. Moje dziecko już się nudzi w obecnej klasie.
Dodatkowo to test dla rodziców, komu zależy a komu nie.
Narzekali na nauczycieli, jacy to on źli itp. Mają szanse pokazać jacy to oni dobrzy …
Ja mówię zdecydowanie NIE
Elle
26 marca 2020 at 18:45Pani tak na serio? Nie wierzę…
Franka
15 kwietnia 2020 at 16:11Ja też nie wierzę, że można tak serio?
Do czego się tu spieszyć? Po co nam ta szkolna, sucha wiedza? Badania wyraźnie mówią, że ze szkoły pamiętamy TYLKO 10%. Nie karzmy dzieciom realizować naszych chorych ambicji. Szkoła/oceny nie odzwierciedlają rozwoju naszych dzieci. Np. moja córka pisze świetne, profesjonalne opowiadania, a z polskiego ma ledwo tróję, bo nie poświęca czasu na teorię i nie mam zamiaru jej do tego zmuszać. Jak dziecko jest “na bieżąco” z wiedzą szkolną to niech przez ten czas rozwija swoje pasje (jeśli w ogóle ma czas je mieć). I znów przykład mojej córki, która ma tyle swoich spraw do zrobienia w ciągu dnia, że często szkoda mi przerywać jej pracę twórczą i skierować na nudną naukę. Nigdy się nie nudzi, nie używa smartfona, a kompa traktuje jako narzędzie.
Dlaczego nie bierzemy pod uwagę głosów mądrych ludzi, którzy całe serce oddali edukacji np. Żylińskiej, Dąbrowskiego, Sowińskih, Huthera, Sternów i wielu wielu innych? Temat jest tak prosty, a my siedzimy w jakimś dole wykopanym 200 lat temu!!!!!
Elu, dzięki za JUNIOROWO! Co możemy zrobić, żeby w końcu ktoś usłyszał takie głosy?!
Elżbieta Manthey
15 kwietnia 2020 at 17:52Co zrobić? Myślę, że możemy całkiem sporo. Wołać dalej i głośno. Wspierać tych, którzy robią edukację inaczej. Uczyć nasze dzieci, że pasek na świadectwie to nie miara wartości człowieka. Brać pod uwagę ich zdanie. I chodzić na wybory. 🙂
PS. Dzięki za dobre słowo o Juniorowie. To jest to, co mogę robić, więc robię 🙂
Franka
15 kwietnia 2020 at 16:171) jak się nudzi to nie ma pasji, a jak nie ma pasji, nie szuka zainteresowań to bida. ze szkoły zostanie mu 10% wiedzy a pasja pozwoli pięknie żyć.
2) na czym to niby ma zależeć rodzicom? na szkolnej, suchej wiedzy czy na rozwoju dzieci?
3) nauczyciel uczy bo to jest jego zawód (niestety często bez powołania), rodzice często mają inne zawody