– Wiesz, tato, zbudowałem w lesie szałas.

– Naprawdę? To świetnie, synku! – odpowiedziałem na odczepnego pochłonięty lekturą.

– Ale tata, wiesz jaki jest fajny? Musisz go zobaczyć!

– No pewnie, synku – odkładam książkę widząc, że już nie poczytam – A gdzie go zbudowałeś?

– W lesie! Chodź, idziemy go zobaczyć. No chodź!

– Czekaj, czekaj – jak to w lesie?

– No w lesie, z Broniszem i z Maćkiem.

– To wy chodzicie do lasu?

– No pewnie, już od dawna. No chodź!

Wygląda na to, że tego popołudnia już nie poczytam. Porzucam wygodny fotel na rzecz spaceru do lasu oddalonego od naszego domu o niecały kilometr. Na szczęście dane jest nam mieszkać w spokojnej okolicy, dlatego samodzielna wyprawa mojego syna do lasu nie wzbudziła we mnie większego zaniepokojenia.

Niebawem wkraczamy do lasu. Wypatruję szałasu spodziewając się czegoś na kształt domku Kłapouchego skleconego z kilkunastu patyków. Gdy wtem… Staję jak wryty odruchowo łapiąc opadającą szczękę. Szałas zbudowany przez mojego pierworodnego wraz z kolegami to konstrukcja z grubych gałęzi przywiązanych do pni drzew skomplikowanymi węzłami sznurka. Na nich opierają się setki cieńszych gałązek pracowicie wyzbierane z całej okolicy. Ściany z pionowo umocowanych gałęzi umocnione są poprzecznymi witkami. Całość obłożona jest suchymi, zeszłorocznymi liśćmi tworzącymi solidną, nieprzepuszczającą światła ścianę. Powierzchnia? Ze trzy metry kwadratowe jak nic.

– Synu, i wyście to samodzielnie zbudowali?

– No! Z Maćkiem i Broniszem.

– Powiem ci, że mi niesamowicie zaimponowałeś.

Wkraczam do środka szałasu – muszę wszystko dokładnie obejrzeć i wysłuchać całej historii budowy. Widać, że Stasia rozpiera duma i radość, że tata docenił jego wysiłek.

Mój syn i jego koledzy spędzają w szałasie każdą wolną chwilę dopieszczając i poprawiając konstrukcję. Dzięki temu ich rodzice zyskują czas np. na popołudniową lekturę. Ale nie to jest najważniejsze.

Najważniejsze, to „spuścić dziecko ze smyczy”. W nas rodzicach drzemie naturalny niepokój o bezpieczeństwo naszych dzieci. Niepokój nieustannie podsycany kolejnymi medialnymi doniesieniami o bandytach, złodziejach i chuliganach, o wypadkach i porwaniach… Podświadomie zaczynamy uważać nasz świat za pełen niebezpieczeństw (stąd rosnąca popularność grodzonych osiedli czy domofonów blokujących nie tylko główne wejścia do budynku, ale i poszczególne korytarze…). A skoro świat jest opresyjny, to jakże pozwolić dzieciom na samodzielną jego eksplorację? Przecież coś im się stanie – wpadną pod samochód, ktoś je uprowadzi albo nie wiadomo, co jeszcze! Strach narasta wbrew faktom: policyjne statystyki wyraźnie pokazują, że nasza rzeczywistość jest bezpieczniejsza od tej, w której my dorastaliśmy – ganiając po osiedlach z kluczem na szyi bez jakiejkolwiek kontroli zapracowanych rodziców. Świat nie jest bardziej niebezpieczny, jest tylko więcej informacji o złych rzeczach.

Oczywiście, że gdy dziecko biega bez dozoru, istnieje pewne ryzyko. Ale jestem głęboko przekonany, że prędzej rozwali sobie łokieć lub podrze spodnie na siedzeniu, niż narazi na prawdziwe niebezpieczeństwo. Owszem, ruch samochodowy jest obecnie o wiele większy, a w każdym mieście są mniej i bardziej niebezpieczne dzielnice – z tym nie będę polemizował. Ale mimo to chciałbym namówić rodziców, by użyli zdrowego rozsądku i dostosowali swobodę ich dzieci do warunków, w których mieszkają. Bo tylko wtedy, gdy pozwolimy naszym dzieciom na samodzielność, damy im szansę na rozwój, zyskanie pewności siebie i przekonania o własnej wartości.

A radość i duma rodzica z osiągnięć własnego dziecka – bezcenna!

c

Autor: Wojciech Musiał

Zdjęcia: archiwum autora