Dla zdecydowanej większości dzieci (i rodziców) szkoła jest tak oczywistym elementem rozwoju, że w ogóle nie przychodzi im na myśl, że mogłoby być inaczej. Do szkoły się chodzi i kropka. Nieliczne dzieci do szkoły nie chodzą – ich rodzice wybrali dla nich edukację domową i sami uczą ich matematyki, historii, biologii i całej reszty materiału, który ich rówieśnicy opanowują w szkole. Takie dzieci raz do roku są egzaminowane, aby sprawdzić ich postępy w nauce i ich zgodność z podstawą programową.

André Stern pokazał, że możliwa jest trzecia droga, w której nie ma mowy ani o chodzeniu do szkoły, ani o odwzorowaniu jej w domu. Jego rodzice zaufali mu bezgranicznie i pozwolili na podążanie za własnym instynktem. “Dziecko jest w naturalny sposób ciekawe świata – mówi Stern – jeśli mu się zaufa, dziecko odkryje ten świat w zabawie, zachwycone jego różnorodnością, unikając stresu i wyrastając na szczęśliwego dorosłego”. O André Sternie pisaliśmy TUTAJ i TUTAJ. Dziś prezentujemy rozmowę, jaką z tym niezwykłym człowiekiem przeprowadził Wojciech Musiał:

Gdy czytałem Pańską historię, bardzo mnie uderzyło, jak odważni musieli być Pańscy rodzice, którzy nie bali się eksperymentować na własnych dzieciach i którzy byli na tyle silni, że nie przerwali eksperymentu, gdy nie wszystko układało się po ich myśli.

Moi rodzice od początku byli przekonani o słuszności drogi, którą obrali, a swoją siłę czerpali z obserwacji naszych zachowań. Nie przeszkadzali nam w naszym odkrywaniu świata i obserwowali, co się dzieje. Ale to nie tak, że najpierw podjęli decyzję, a później konsekwentnie wcielali ją w życie. Było odwrotnie – najpierw po prostu obserwowali swoje dzieci, nasz sposób odkrywania świata, a jego konsekwencją był wybór naszej edukacji. Tak naprawdę nie wymaga to ani specjalnej odwagi czy siły, a jedynie zaufania w naturalne zdolności dzieci. A to oznacza, że taką decyzję może podjąć każdy rodzic.

Ale z drugiej strony każdy odpowiedzialny rodzic jest świadomy mnóstwa przeszkód, na które dziecko może natrafić na swojej drodze edukacji niezależnej od systemu. Odpowiedzialni rodzice chcieliby uniknąć wszelkich pułapek, a to utrudnia podjęcie decyzji.

Tak naprawdę to sami rodzice nieświadomie ustawiają najwięcej przeszkód na drodze dziecka. Samo dziecko po prostu chwyci rodzica za rękę i powiedzie go w nieznane ścieżką, która wyda mu się najbardziej atrakcyjna, a która dla rodzica okaże się kompletnym zaskoczeniem. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że wszyscy jesteśmy pełni obaw. Moja rada: pozwólcie dzieciom zaprowadzić was do ich świata, w którym nie ma lęku i obaw przed przyszłością. I nie pozwólcie, by wasze obawy zaćmiły ich jasne, klarowne postrzeganie rzeczywistości.

Czyli sugeruje Pan zamianę ról – dzieci stają się przewodnikami dorosłych…

Sugeruję obopólną współpracę i wzajemne korzyści. To nie tak, że dzieci wyłącznie uczą się od dorosłych. Te dwa światy przenikają się wzajemnie i każdy czerpie dla siebie korzyści w tej swoistej symbiozie. Dzieci – jak wiem z własnego doświadczenia – w naturalny sposób wymieniają się wiedzą z innymi: uczą się od innych nowych rzeczy i uczą innych tego, co same już wiedzą. Jeśli tylko na to pozwolimy, w naszych relacjach z dziećmi szybko wytworzy się stan naturalnej równowagi, w którym myśli, doświadczenia, kompetencje i wiedza przepływają swobodnie.

W Polsce, tak jak i w innych krajach na świecie, nie można wychowywać dzieci w całkowitej niezależności od systemu edukacji. Nawet jeśli dziecko nie chodzi do szkoły, to raz do roku musi być skontrolowane przez przedstawiciela kuratorium, który przeegzaminuje poziom jego wiedzy i kompetencji… Czy konieczność opanowania twardej wiedzy z zakresu matematyki, biologii czy historii nie jest przeszkodą przy wyborze takiej ścieżki edukacji, którą Pan podążał?

To rzeczywiście może być problem, ponieważ moja ścieżka zakłada całkowite poświęcenie się jednemu zagadnieniu kosztem innych. Na przykład gdy uczyłem się niemieckiego, to robiłem to całymi dniami odkładając na bok wszelkie inne zainteresowania. Tak więc gdybym musiał przechodzić przez egzaminy, to uzyskałbym znakomite wyniki z niemieckiego i kiepskie z innych przedmiotów. Egzaminy oznaczałyby złamanie mojego rytmu poznawania świata i myślę, że byłyby dla mnie źródłem nieustannego stresu, czyli prawdziwą katastrofą. Egzaminy to rzeczywiście duży problem. Co można zrobić? Tak naprawdę zmienić cały system edukacji – to jedyne rozwiązanie, które raz na zawsze rozwiązało by ten klincz. Ale nawet wewnątrz obecnego układu mamy sporo możliwości by obdarzyć nasze dzieci maksimum zaufania i wsparcia poprzez chwalenie za to, w czym są dobre. Unikajmy natomiast wywierania presji, że mają się zmienić, stać się kimś innym, kim tak naprawdę nie chcą być. Nasze całkowite zaufanie to dla dzieci prawdziwe błogosławieństwo, nawet wewnątrz systemu. Chciałbym, by zrozumiano, że tak naprawdę nie staram się krytykować rzeczywistości, ale wskazuję rozwiązania, które mogą uczynić ją znacznie lepszą.

A więc to nie tak, że postrzega pan świat w kategoriach czerni i bieli?

Zdecydowanie nie! Nie twierdzę, że moje dzieciństwo było jedynie słuszne, a innym dzieciom należy jedynie współczuć. To co staram się przekazać to pewne kontinuum przekazywane z pokolenia na pokolenie: twoje własne dzieciństwo bezpośrednio wpływa na to jak postrzegasz siebie dorosłego, a to z kolei determinuje sposób, w jaki oceniasz własne dzieci, które przejmują od ciebie to postrzeganie i tak w kółko. Skutkiem tego procesu jest społeczeństwo pełne kompleksów. Zmiana jest możliwa, ale należy ją zacząć od naszych własnych dzieci.

Opisuje Pan siebie jako dziecko niezwykle ciekawe świata…

Jak każde inne dziecko! Tylko że nie zawsze potrafimy to dostrzec. Bo przeważnie dziecko interesuje się zupełnie innymi rzeczami, niż jego rodzice, co sprawia, że niektóre dzieci postrzegane są jako mniej zdolne. Jeśli rodzic jest np. matematykiem uważającym matematykę za królową nauk, to bardzo łatwo może przeoczyć fakt, że jego dzieci wolą taniec, śpiew lub gotowanie. Rzecz w tym, by nauczyć się, że nie ma lepszych i gorszych zainteresowań. Geniusz może się objawić równie dobrze w matematyce co w gotowaniu!

A jaka jest Pana opinia o edukacji domowej?

Jestem daleki od pustego krytycyzmu, ale jestem sceptyczny wobec nauki w domu. Uważam że przenosi ona wszystkie wady szkolnej edukacji do domu. Dziecko uczone w domu poddawane jest podobnej presji, co w szkole, a w rezultacie dziecko pozbawione jest miejsca, w którym poczułoby się naprawdę bezpiecznie. Nie ma uniwersalnego klucza pasującego do wszystkich dzieci. Każdy zorganizowany system edukacji powoduje, że to dzieci muszą się dostosować do niego, a więc jest sprzeczny z ich naturalnymi cechami. Każde dziecko powinno podążać swoją własną ścieżką. Dopiero wtedy możliwa będzie zmiana na poziomie całego społeczeństwa.

A co z materialnym statusem rodziny? Czy codzienna walka o przetrwanie osób, które zarabiają za mało, nie powoduje, że tacy rodzice są zamknięci na wszelkie eksperymenty?

Gdy w biednej rodzinie rodzi się dziecko, to ono zupełnie nie dostrzega biedy, która go otacza i patrzy na świat z takim samym entuzjazmem, co dziecko milionerów. A status materialny tak naprawdę jest uczuciem bardzo subiektywnym zależnym od tego, jak bardzo pożądamy rzeczy materialnych. Osoby, które wyzbyły się tego pożądania, będą szczęśliwe niezależnie od stanu konta. Wszyscy chcemy, aby nasze dzieci wyrosły na szczęśliwych ludzi. Ale co to znaczy szczęśliwy? Żeby się tego dowiedzieć, dziecko powinno obserwować szczęśliwych rodziców. Jeszcze raz powtórzę: każde dziecko ma w sobie naturalny entuzjazm i ciekawość. Zaufajmy naturze!

c

c

c

c

c

Rozmawiał Wojciech Musiał

Foto: Wydawnictwo Element