Znowu nie ma prądu – komputer nie działa, telewizor zgaszony, milczy radio, bateria w smartfonie za chwilę też padnie. W dodatku wszystkie książki przeczytane. W co się bawić!? A może by tak ruszyć się z domu i np. poskakać w gumę? Oto kilka zabawowych przebojów z naszego dzieciństwa. Czy podsuniecie Waszym juniorom te pomysły?
Zabawy z nożem – zgroza!
Zacznijmy może od wyjaśnienia, co to są wspomniane w tytule, tajemnicze pikuty. Otóż jest to zabawa wymagająca noża (o zgrozo!). Tak, tak, nasi rodzice wykazywali zdecydowanie więcej tolerancji/mniej wyobraźni (niepotrzebne skreślić) pozwalając nam podbierać kuchenne noże, urządzać rowerowe wyścigi na ulicy i generalnie puszczajac nas luzem na całe popołudnia bez jakiejkolwiek kontroli (tzw. dzieci z kluczem na szyi). A więc pikuty była grą polegającą na umieszczaniu czubka noża na kolejnych częściach ciała (palce rąk, dłoń, łokieć, ramię, broda, usta, nos, czoło i czubek głowy) a następnie sprawnym, szybkim ruchem wbijaniu go w ziemię. Kto pierwszy wykonał całą serię – wygrywał. Być może zabawa ta nosi też inne nazwy, ja pamiętam ją właśnie jako pikuty.
Kryjówki
Do dość niebezpiecznych, ale ukochanych przez moją podwórkową bandę zabaw należała również budowa bunkra. W tym celu należało podwędzić kilka desek z pobliskiej budowy (w latach 70-tych zawsze w pobliżu była jakaś rozgrzebana budowa). W ustronnym miejscu kopało się w ziemi dół – łopatkami, foremkami, wiaderkami, kto co przyniósł z domu. Następnie dół przykrywało się dechami, które zasypywało się ziemią. W ten sposób powstawał bunkier, do którego wchodziło się przez niewielki, specjalnie pozostawiony otwór. W bunkrze się po prostu siedziało – po ciemku lub przy świeczce, którą ktoś zawsze podprowadził z domu.
Dziewczęcą wersją bunkra był domek, który dziewczyny urządzały w jakimś ustronnym, osłoniętym krzakami miejscu. Do domku znosiły swoje skarby: kolorowe szkiełka, koraliki i inne, których nigdy nam, chłopakom, nie chciały pokazać. Dziewczyny lubiły mieć swoje tajemnice.
Sprawdź: 10 rzeczy, które każde dziecko chciałoby mieć na swoim podwórku
Podwórkowe akrobacje
My zaś, gdy już znudził nam się bunkier, wspinaliśmy się na drzewa. Zabawa rzecz jasna również niebezpieczna, ale kto by wtedy o tym myślał. Drzewo pozwalało na jeszcze jedną zabawę z użyciem noża: do solidnej gałęzi mocowaliśmy linę tworząc rodzaj huśtawki. Zabawa polegała na rozbujaniu się i jak najdalszym wbiciu noża w ziemię. Jeśli noża nie było, z huśtawki się skakało – im dalej, tym lepiej. Do tej ostatniej zabawy świetnie nadawała się tradycyjna, osiedlowa huśtawka, obecna na każdym podwórku.
W pobliżu huśtawki obowiązkowo stał trzepak, miejsce akrobacji wszelkich, zbiórki przed innymi zabawami, oraz luźnych, niezobowiązujących pogawędek, gdy już nie chciało się nam ganiać.
Zręczność, celność i inne wyzwania
Kapsle, to jedna z ulubionych rozrywek naszej bandy. Najpierw należało sporządzić tor, który wytyczało się szorując przez piach ustawioną w poprzek stopą. Potem jeszcze podwyższenie i uklepanie band, kreski oznaczające start i metę i gotowe! Pstrykając kapselki palcami ścigaliśmy się do mety. Kapselki służyły też do celów kolekcjonerskich. W denku umieszczało się np. obrazek z tzw. donalda, czyli gumy balonowej, który zalewało się woskiem ze świeczki.
Inną grą wymagająca zręcznych palców był tzw. dołek. Niewielki dołek kopało się w wyrównanym terenie a następnie z ustalonej krechą odległości rzucało się w jego kierunku monetami (każdy swoją). Wygrywał ten, który pierwszy trafił do dołka. Wariacją tej gry była ściana, do której monetę należało maksymalnie przybliżyć. Wygrywał ten, kto swoją monetą dotknął ściany, a szczytem maestrii było nakrycie monety przeciwnika własną. Uwaga – za tę grę wyrzucono mnie z Zuchów z adnotacją w dzienniczku ucznia, że znieważyłem godło Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej (czyli orzełka na rewersie). Takie to były czasy…
Ściana służyła również do gry w króla, do której potrzebna była piłka. Piłkę należało jednym kopnięciem odbić od ściany. Kto nie trafił, odpadał. Jej odmianą była gra do bramki. Kto spudłował, zmieniał bramkarza. W króla można było też grać na boisku do koszykówki, zamiast do bramki celowało się do kosza.
Pirotechnika
Gdy ktoś był przy forsie, kupował korki i cempletki (czyli kapiszony), do których konieczne były specjalne pistolety. Większy huk dawały dwie śruby połączone nakrętką z kapiszonem w środku. Śrubę należało cisnąć o ziemię powodując eksplozję. Gwint wytrzymywał kilka, maksymalnie kilkanaście razy. Ale najwięcej hałasu robił karbid umieszczany w puszce z dziurką w dekielku. Do puszki należało napluć, odczekać i przytknąć do dziurki zapaloną zapałkę. Pirotechniczny hardcore to benzyna ściągnięta z baku komara (taki motorower) starszego brata kolegi. Benzyna w strzykawce plus zapalniczka to znakomity miotacz ognia. Boszzzz, jak myśmy przeżyli to dzieciństwo…
Swobodna zabawa na podwórku (i nie tylko) jest ważna dla rozwoju dziecka. Więcej na ten temat: Dzikie harce.
Podwórkowa społeczność
Do zabaw bezpiecznych, ale trochę nudnych należało skakanie w gumę oraz gra w klasy. W gumę skakały dziewczyny, jedyną akceptowaną przez chłopaków jej odmianą był tzw. pająk – dwie osoby trzymały gumę i na trzy-cztery! tworzyły sieć, przez którą trzeba było przejść bez dotykania poszczególnych linek. Gra w klasy – wiadomo.
Do gier zespołowych należały jeszcze podchody, świetnie znane zuchom i harcerzom, dwa ognie, oraz zabawa w chowanego, w którą bawiliśmy się w pobliżu bloku (wersja light) lub na pobliskiej budowie (wersja hard). Poza tym były jeszcze wrotki (ówczesny odpowiednik dzisiejszych rolek), rowery (dzielące się na składaki i tzw. pół-kolarzówki z przerzutkami favorit) oraz najmniej popularne hulajnogi.
A najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że bawiliśmy się razem. Nikt nigdy nie siedział z nosem w ekranie (jeśli już, to w książce). No i w ogóle nikt nigdy nie siedział. Stale było się w ruchu. Piło się oranżadę, jadło chleb z cukrem lub z musztardą. Nadwaga… Jaka nadwaga?
c
p.s.
Zapewne pominąłem sto dwie inne zabawy. Dopiszcie je, proszę, w komentarzach.
foto: Elżbieta Manthey
Discover more from Juniorowo
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
11 komentarzy
Grażyna
16 maja 2020 at 21:06Zjeżdżaliście zamiast na rowerze – na sankach np. ze schodów , i na dodatek trzeba było trafić w furtkę. Albo zjazd sankami z górki slalomem między drzewami. Na szkolnym podwórku była wielka sterta dużych kamieni, które – gdy przysypał śnieg, też świetnie nadawały się do zjazdów. Gdy po szkole nie chciało się iść do domu po sanki, to po prostu zjeżdżało się na tornistrach. Potem szybko do domu, żeby wysypać śnieg z książek, za nim się rozpuścił 🙂
Laku
21 lipca 2020 at 12:45A jak kumpel pił oranżadę to za punkt honoru brał, żeby przed przekazaniem drugiemu kumplowi wytrzeć dziubek butelki 🙂
Artur
23 stycznia 2020 at 08:47Po pierwsze gaszenie telewizora to tylko w przypadku jednego modelu Rubina. Pozostałe się tylko wyłączało.
A jeśli chodzi o zabawy to bez przesady z tymi dopiskami “niebezpieczne”. Nie znam nikogo kto odniósłby jakieś poważniejsze obrażenia, a kiedyś znało się całe osiedle i połowę sąsiednich. Złamanej ręki czy skaleczenia nie liczę bo to zdarza się nawet podczas normalnej gry na orliku.
Co do zabaw to tak:
– Zdobywanie pola (nazwa z komentarza, nikt nigdy nie używał nazw), ale w wersji wielokątnej zależnie od ilości graczy. Zasad tam było sporo, szkoda miejsca na opis.
– Zbieranie kości (takich do gry), podrzucało się i łapało. Swojego czasu w szkole nikt nie biegał bo wszyscy siedzieli i w to grali. Tu znowu zasady były dość pokaźne.
– Gry w karty różnego rodzaju. W tym własny model kart (a to wymagało pracy jak drukarek laserowych nie było).
– Zabawa w chowanego w bloku to był większy hardcore niż na budowie, tam było dużo biegania a mało zabawy.
– Budów było dużo, każdej pilnował cieć, największy fun to było wkur…. ciecia i nie dać się złapać. W zimie do kozy trzeba było wrzucić spec ładunek z saletry. To były pierwsze gry wideo bez wideo ale z bossem 🙂
– Gra w piłkę była chyba we wszystkich możliwych odmianach, ale kiedyś piłka była do zabawy a teraz prawie wszędzie jest zakaz gry, łącznie z niektórymi orlikami.
– Rower też robił robotę, ale tu znowu inne realia.
Dlatego może i warto dzieci gdzieś wyciągać, ale same już nie mogą. Bo jak nie księdza spotkają to policjanta. Grać nigdzie nie wolno. Każdy blok ogrodzony murem z drutem kolczastym. Brakuje tylko uzbrojonych strażników. Jak ktoś ma swoje podwórko to można się bawić, jak ktoś mieszka w blokach to poza komputerem za dużo nie można. Nawet rower obecnie jest upierdliwy w użytkowaniu.
3
28 czerwca 2019 at 12:11Klipa (zwana też grą w hacele) – zamiast ćwieków wystarczą kamyki, guzki, można też zamiast podrzucać jednego, odbijać kauczuk… Gra w kolory – jak brakło piłki, też można kamykiem rzucać 😀
…i nie pamiętam nazwy, grało się “w noża” – rysowało się nożem koło, rzucało się do wewnątrz i tak jak się ostrze wbiło, tak dzieliło się koło na 2 części i wybierało swoje “imperium” – potem 2ga osoba celowała w nasze, dodawała do swojej… gorzej, jak się trafiło w swoje – trzeba było oddać.
Wojtek
13 grudnia 2019 at 22:14u mnie ta gra nazywała się “Zabierane pola”
Magda
9 kwietnia 2018 at 20:36W “kozła”…rzucało się piłką o ścianę i trzeba było przez tą odbitą piłkę przeskoczyć. Ostatnia osoba “ratowała” pozostałe (te które odpadły) – musiały odbijać piłkę o ścianę nad głową i jeśli tamta nie złapała to wracali do gry.
Elżbieta Manthey
10 kwietnia 2018 at 06:35Tak! Pamiętam! Uwielbiałam tę zabawę 🙂
Alicja
11 stycznia 2018 at 09:38Ja pamiętam zjeżdżanie na rowerze po różnych niebezpiecznych drogach, schodach itp. Ale jaka była z tego frajda! Dzisiaj dzieci wolą spędzać czas przed komputerami, ale warto je od tego odciągać. Najważniejsze to zaproponować coś atrakcyjnego, zwrócić uwagę na to, czym dziecko się interesuje. W poradniku na http://kedu.pl/zabawa-na-zewnatrz-czyli-w-co-i-czym-bawic-sie-na-podworku/ jest kilka pomysłów na to, jak spędzić czas z dzieckiem na dworze.
Oliwia
4 sierpnia 2016 at 11:09Państwa i miasta?
Pstan
16 kwietnia 2015 at 20:15No i puszczanie bączków. Ale takich pirotechnicznych, z kapsli od wódki, saletry i cukru.
K.G.
13 kwietnia 2015 at 08:27Gra w nogę. Ja zawsze stałam na bramce (a właściwie “na drzwiach” od magazynu PGR bo tam było nasze “boisko”), jedyna dziewczyna z sąsiedztwa chłopaków, najmłodsza w towarzystwie 😉