Ranek 1 września 2020 roku, godzina 8:46. Nowe zeszyty stoją w zgrabnym rzędzie na półce, zaledwie 3-4, ale błyszczące okładki wyróżniają się na tle starych, poniszczonych opraw reszty. Na podłodze nieśmiertelny Coolpack. Obok teczki, wypchane jeszcze starymi testami z biologii i rosyjskiego. W szafie wiszą biała koszula i spódnica. Nie są uprasowane. Pojawiły się nowe podręczniki, m.in. Mowa koni, cykl Wiedźmina czy Jak uczyć się szybciej i skuteczniej. Jestem gotowa na nowy rok szkolny w liceum im. Zofii i Jędrzeja Moraczewskich, do którego przeniosłam się z jednej z najlepszych szkół w swoim mieście. Jak ja lubię sobie utrudniać życie… Zamiast wysłuchiwać w dusznej sali apelu w duchu komuny, pospałam dwie godziny dłużej i wysączyłam ulubioną herbatkę nad Biologią Campbella. Nie, nigdzie się nie wybieram – chyba że do stajni 🙂 Nie znam kalendarza ferii. To jak wieczne wakacje.

Mam na imię Justyna i w wieku 16 lat, w II klasie LO podjęłam decyzję o przejściu na edukację domową. O moich pobudkach i formalnym procesie zmian przeczytacie tutaj. Stało się to jeszcze przed wprowadzeniem edukacji zdalnej (stawiam grubą krechę: to nie to samo), dzięki czemu ta wypowiedź może być bardziej obiektywna, skupiona na obrazie działań przez większość czasu, nie chwilowym załamaniu. Nauczanie zdalne jedynie brutalnie obnażyło ogrom wad tradycyjnej szkoły, w szczególności – zacofanie. Zawiedzeni rodzice oraz dzieci zaczęli gorączkowo poszukiwać alternatywy. Nauka w domu jawi się jako wolna oaza, cudowne wybawienie, w dodatku proste w realizacji. Tylko co dalej? 

Odszkalnianie – etap pierwszy: euforia

Dalej, z chwilą zakończenia ostatniej wizyty w szkolnych murach, rozpoczyna się okres średnio przyjemnego zjawiska fachowo zwanego odszkalnianiem. Czas trwania tego procesu jest kwestią mocno indywidualną, aczkolwiek przyjęło się, że jeden rok w szkole=jeden miesiąc odszkalniania. Dotyczy ono zarówno dzieci, jak i rodziców, choć w większym stopniu oczywiście pierwszej grupy. Najkrócej określiłabym to jako nauka życia na nowo. 

Na początku człowiek po prostu nie może w to uwierzyć. Czujne wewnętrzne dziecko codziennie pyta: Czy już na pewno tam nie wrócę? Dopóki w pełni nie zaufa, nie można zaznać spokoju. W głębi duszy, w podświadomości, wciąż jesteś przekonany, że to tylko kolejna przerwa w kaźni, mimo że świadomość ma na ten temat inne zdanie. 

Pojawia się skrajna euforia, skaczesz z radości, całujesz ziemię, kompletnie się rozluźniasz, pragniesz w jednej chwili zrealizować wszystkie niewykorzystane do tej pory szalone, genialne pomysły, a do głowy każdego dnia wpada ich drugie tyle, innymi słowy – jesteś w siódmym niebie! 

Organizm przyzwyczajony do codziennej utraty połowy dnia pracuje wciąż na najwyższych obrotach, doceniasz każdą chwilę, żyjesz tak, jakby jutra miało nie być. Równocześnie myśląc o egzaminach chcesz jak najszybciej mieć to z głowy, natrętnie poszukujesz informacji (podziwiam i pozdrawiam panie w naszym sekretariacie), zeszyty zapełniają się notatkami z prędkością światła. W tym okresie nadal pracowałam ze szkolnym podręcznikowym, kompletnie niewydajnym podejściem do nauki. 

Odszkalnianie – etap drugi: odkrywanie siebie

Potem nadchodzi najcięższy etap odszkalniania, irytujący i dezorientujący zwłaszcza dla rodziców i opiekunów. Następuje dość gwałtowne, ogólne rozluźnienie, wszystko związane z edukacją w klasycznym rozumieniu wywołuje jedną reakcję: nie chce mi się. Przez około dwa-trzy miesiące nie miałam w ogóle pociągu do nauki, nie siadałam do szkolnych książek, ale też mnie nie odrzucało – pewnie dlatego, że od dziecka mam silne parcie na wiedzę. Idąc za radą koleżanek i kolegów, niczego nie robiłam na siłę. 

Niech was jednak nie zwiedzie ten opis, nie osiadamy wcale na laurach. Z perspektywy biernego obserwatora, jakim są dorośli, ten czas wygląda na stracony. W rzeczywistości dla mnie był to jeden z najbardziej intensywnych okresów w życiu. Całą energię skupiałam na odkrywaniu siebie, rozwijaniu pasji, uczestnictwie w różnych inicjatywach, poznawaniu ludzi, wypróbowywaniu nowych rzeczy każdego dnia oraz…. czytaniu. Jestem bardzo wdzięczna  mojej mamie, która nie wywierała żadnej presji, zostawiła za to dużo swobody i pozwoliła mi powoli oswoić się z nową sytuacją, samodzielnie uregulować funkcjonowanie i wyznaczyć granice.  

Odrodziła się moja miłość do książek. Jako uczennica liceum na tę aktywność dziennie poświęcałam zaledwie pół godziny, a w pewnym momencie przestałam czytać cokolwiek. Większości pewnie zaraz zapali się ostrzegawcza lampka; cóż to za tragedia, większość nie czyta w ogóle od wielu lat! Według raportu biblioteki narodowej w 2019 roku aż 61% Polaków w ciągu roku nie przeczytało ani jednej książki.  Zgodzicie się jednak, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Szkoła za to, miast zachęcać, skutecznie zniechęca do książek m.in. sztywną listą lektur, metodą ich omawiania, brakiem czasu oraz…czytaniem na głos. I nie chodzi tu tylko o nieśmiałość uczniów. Obecny schemat nauki czytania, polegający na powtarzaniu głośno poszczególnych sylab, wyrazów i tekstów powoduje wytworzenie się tzw. wewnętrznego lektora, tak, tego szepczącego głosiku w twojej głowie. Mimo, że brzmi przyjaźnie, w rzeczywistości jest naszym wrogiem w czytaniu, bowiem mocno nas spowalnia, a w efekcie lektura bardziej nuży. Sama w ramach nauki szybkiego czytania systematycznie uciszam lektora i gwarantuję wam – kartkowanie szybsze, a przyjemność ta sama. 

Po przejściu na edukację domową znów ochoczo zabrałam się za pożeranie pozycji na stronie Legimi (polecam) pobranych dawno temu w ramach wykupionego abonamentu. W przeciwnym wypadku kilkaset złotych zostałoby wyrzucone w błoto, bo trzeba było zakuwać na jutrzejszy sprawdzian. Dziś zwykle spędzam prawie dwie godziny dziennie nad książkami. Znacząco zmienił się też ich repertuar – z tanich romansideł na klasyki kultury i wartościowe, naukowe poradniki, jak Elastyczne Zarządzanie Czasem, którego recenzję można przeczytać na moim blogu. 

Odszkalnianie – etap trzeci: nowe życie

Ostatecznie następuje ,,przebudzenie mocy” i ustalenie się nowego rytmu życia. Towarzyszą mi głównie harmonia i spokój, nie pamiętam już nawet dokładnie, jak to jest się stresować. Czuję się zdrowsza, chętniej i częściej dbam o siebie. Z własnej woli zaczęłam wstawać wcześniej, by nie przesypiać najlepszej pory dnia. Ponadto sądzę, że w stwierdzeniu ,,alergia na szkołę” jest trochę prawdy – przez kilka ostatnich lat cierpiałam na chroniczny katar o nieznanej przyczynie. Wraz z przejściem na edukację domową stopniowo znów zaczęłam swobodnie oddychać. Przypadek? 

Wciąż mam tysiące marzeń oraz ambicji i śmiało zabieram się za ich realizację z o wiele większą wytrzymałością i kreatywnością. Jedną z nich jest właśnie blog Sayto. Na wiosnę 2020 roku straciłam pracę w kawiarni, toteż musiałam prawie całkowicie zrezygnować z największej pasji, jazdy konnej… po to, by zacząć zarabiać inaczej! Od dobrych kilku miesięcy prowadzę korepetycje z chemii i biologii dla uczniów szkoły podstawowej, i zarówno ja, jak i moi podopieczni jesteśmy zadowoleni z zajęć. 

Nie pędzę z kształceniem się na złamanie karku ani nie odkładam tego na ostatnią chwilę. Na wszystko znajdzie się czas. W ED wszyscy jesteśmy równi, zarówno w grupie  rówieśniczej, gdzie dostrzegam o wiele mniej jadu i podziałów niż w szkolnej klasie, jak i w stosunkach z nauczycielami. Ogromny stres przed pierwszym egzaminem odszedł, jak ręką odjął wraz ze wstępną wymianą zdań, ponieważ byłam przez panią egzaminującą traktowana jako równorzędny partner w rozmowie, nie produkt do przetestowania. Trzymam się mocno ustalonego planu, systematycznie i skutecznie pobierając porcje wiedzy, metodycznie uzupełniając karty pracy. Najważniejszy jest dla mnie fakt, że staram się przy tym wplatać i wypróbowywać nowe techniki nauki, które umożliwią mi jeszcze łatwiejsze i przyjemniejsze uczenie się. Innymi słowy, stawiam na ciągły rozwój. Nareszcie czuję, że moja praca przynosi efekty. Czuję, że żyję.

Ciemniejsze strony też istnieją

Rzecz jasna nic nie jest idealne i nie zawsze wszystko wygląda tak różowo. Edukacja domowa, choć uważam ją za rozwiązanie aktualnie o niebo lepsze od szkoły, też ma swoje wady. Jestem raczej osobą introwertyczną, a mimo wszystko największą wydaje mi się brak łatwego, stałego kontaktu z rówieśnikami. Chociaż znajomości poza szkołą są moim zdaniem bardziej wartościowe i długotrwałe, musimy organizować je we własnym zakresie, co pochłania sporo czasu. Ustalenie spotkania ze znajomymi z nauki stacjonarnej (aktualnie zdalnej) graniczy z cudem, kontakty z resztą ogranicza najczęściej bariera odległości. Szkolne wycieczki także były źródłem cennych wspomnień. 

Taki tryb nauczania wymaga również minimum samodyscypliny, uporu i sprawnej organizacji. Akurat w moim przypadku nie stanowiło to przeszkody, ale mam świadomość, że większość dzieci ma z samodzielnością większe lub mniejsze problemy. Wolność zdobyta poprzez ED te cechy wyzwala, lecz nie bez naszego wysiłku. 

Ta forma nauczania spotyka się również często z soczystą falą krytyki znajomych i nieznajomych – sami ocenicie, czy słusznie. Więcej na temat pozytywów piszę tutaj, poniżej zaś przedstawiam skrótowe porównanie. Nie ukrywam, że po kilku miesiącach zestawienie zalet i wad edukacji domowej jest dla mnie niełatwym zadaniem, ponieważ stała się ona taką samą częścią mojego życia, jaką dawniej była szkoła: niezauważalnym, rutynowym tłem dla całej reszty, jakby tak było od zawsze. 

Podsumowując, gruszek z wierzby z pewnością nie zbierzemy. Edukacja domowa wymaga od nas większej dozy zaangażowania, uwagi i ambicji, niż szkolny tryb życia. Jednakże wystarczy odpowiednia dawka mobilizacji i spojrzenie za róg, a znajdziemy tam gruszę, i to złotą. Jeżeli potrafimy zdobyć się na parę drobnych poświęceń, to życie rzeczywiście wygląda jak marzenie i korzyści takiego rozwiązania w mojej opinii całkowicie przeważają szalę. 

Atorka: Justyna Włodarczyk – pseudonim Łowca much, czyli 17-latka, która rzuciła szkołę, zakochana w koniach, książkach i rękodziele, zwłaszcza customach. Prywatny nauczyciel chemii i biologii, współautorka ,,Młodzi o… i dla Niepodległej”.

Blog

Instagram

Facebook