Gdybyśmy nagle cofnęli się o sto lat i naszym prapradziadkom pokazali smartfon, nie wiedzieliby, że służy on do tego samego, co używany przez nich telefon. Telefony podobnie jak wiele innych urządzeń i – ogólniej rzecz ujmując – dziedzin życia, przez ostatnie dziesiątki lat niezwykle się rozwinęły, czerpiąc z odkryć nauki, z rozwoju naszej wiedzy i z możliwości coraz to nowszych technologii.

Ale jeśli ktoś żyjący przed stu laty wszedłby do dzisiejszej szkolnej klasy, od razu wiedziałby, że jest w szkole.

Z przodu tablica, ławki ustawione jedna za drugą, dzieci siedzące w nich patrzą na plecy kolegów. Może jest trochę bardziej kolorowo, może w klasie uczniów nieco mniej, ale tak naprawdę w szkole niewiele się zmieniło. Do takich szkół chodzili nasi prapradziadkowie, dziadkowie, rodzice. My również. I choć cały świat rozwija się niezwykle dynamicznie, szkoła wciąż odwołuje się do tego, co było, do tego, co dawniej, do tego, czego doświadczały poprzednie pokolenia. Gdy przyjrzymy się instytucji szkoły dokładniej, gdy pominiemy wymienne gadżety, to dostrzeżemy, że fundament, na którym opiera się ta instytucja, od ponad dwustu lat wciąż pozostaje taki sam. Do jakiego życia, do jakiego świata może przygotować taka edukacja? Do współczesnego, czy do tego sprzed dwóch wieków. Czy szkoła ma być skansenem, czy jednak powinna zmieniać się tak samo, jak zmienia się otaczający nas świat?

Są tacy, którzy mówią „Przecież mamy nowoczesne szkoły. Popatrzcie, mamy tablice interaktywne, mamy tablety, mamy tyle nowoczesnych urządzeń”. Ale jeśli z przodu klasy wisi nowoczesna tablica interaktywna, a przed nią stoi nauczyciel, który – jak kiedyś – wszystko wyjaśnia, a potem oczekuje od dzieci, że będą to wiernie reprodukować, to zmieniły się didaskalia, ale model został taki sam. Jeśli dzieci na tabletach robią to samo co w zeszytach ćwiczeń, tzn. zaznaczają A, B, C, D, to cóż za różnica, że robią to na tablecie?

Oczywistość czy herezja?

Jest wiele szkół, które zmieniają edukację i wprowadzają rozwiązania na miarę XXI wieku. I nie chodzi wcale o technologię. W szkole NoBell w Konstancinie-Jeziornie dzieci uczą się w grupach łączonych roczników, a uczniowie od szóstej klasy sami decydują jak ułożą sobie siatkę godzin. W Szkole Podstawowej Nr 81 w Łodzi nie ma jedynek, jest ocena JN – Jeszcze Nie. W płockiej Szkole Cogito zrezygnowano z podręczników i zeszytów ćwiczeń i uczniowie sami tworzą własne materiały. W wielu szkołach należących do Budzącej Się Szkoły uczniowie sami decydują czy ocena będzie wstawiona do dziennika, czy nie. Kto tego nie doświadczył, chyba nie będzie umiał wyobrazić sobie, jak bardzo ten jeden mały krok zmienia nastawienie do nauki i jak buduje motywację wewnętrzną. Anna Szulc, nauczycielka matematyki z I LO z Zduńskiej Woli, nie używa czerwonego długopisu do podkreślenia błędów, lecz na zielono zaznacza w sprawdzianach to, co jest dobrze. W Zespole Szkół Sportowych w Siemianowicach Śląskich na koniec roku każdy uczeń usłyszał od dyrektora szkoły, w czym jest dobry.

A jednak wiele osób reaguje na te przykłady jak na herezję. Jak to – dzieci mogą same decydować o swojej nauce?! Przecież jak nie będzie jedynek, to niektóre w ogóle nie będą się uczyć! Jak to nie zaznaczać błędów, przecież trzeba pokazać, co jest źle, żeby uczeń mógł się poprawić! Wciąż jest wielu nauczycieli i rodziców, którzy wierzą w pedagogikę hydrauliczną i uważają, że droga do sukcesu edukacyjnego wiedzie tylko przez zwiększenie presji wywieranej na dzieci. Dla nich oczywisty jest przymus i pruski dryl, który zwykle nazywają dyscypliną i nauką obowiązkowości. 

Spróbujmy przez chwilę uwolnić się od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, od tego, co wydaje się oczywiste. Zobaczmy, co tak naprawdę jest w edukacji herezją, a co jest lub powinno być oczywistością i normą.

W szkole w Siemianowicach Śląskich zorganizowano śniadaniownię, by dzieci mogły jeść przy stolikach – wygodnie, a nie trzymając śniadanie w garści. Co jest oczywiste i normalne: żeby podczas posiłku można było postawić wygodnie picie i jedzenie, czy raczej to, że dzieci jedzą podczas marszu po korytarzu i piją w łazience wodę z kranu? 

W Butterfly w Toruniu uznano, że człowiek, kiedy się uczy, powinien rozmawiać z innymi ludźmi, że dzieci siedząc twarzami do siebie, będą sobie nawzajem pomagać. A uczniowie czasami potrafią nawet lepiej coś wytłumaczyć niż nauczyciel, bo lepiej rozumieją trudności. Wielu jednak wciąż uważa, że uczniowie nie powinni z sobą rozmawiać, bo będzie w klasie głośno. W klasach tej toruńskiej szkoły nie jest głośno. Owszem, jest gwar, bo to naturalne, kiedy ludzie ze sobą rozmawiają, tak samo jak w firmach, w których w jednym pomieszczeniu pracuje wielu dorosłych. Ale my ludzie najefektywniej pracujemy właśnie wtedy, gdy nawiązujemy z innymi relacje. To nasza największa siła, którą w tradycyjnym modelu szkoły próbuje się wyeliminować. Więc zasadne jest pytanie, co jest normalne: ustawianie ławek w taki sposób, by utrudnić uczniom komunikację i kazać im patrzeć na plecy kolegów i koleżanek, czy takie ustawienie mebli, które ułatwia komunikację i zachęca do współpracy? Które z tych rozwiązań wspiera, a które utrudnia procesy uczenia się?

Są biblioteki – wiele jest takich – w których nie wolno rozmawiać, można tylko wziąć książkę i cichutko wyjść lub w milczeniu czytać. Ale są też biblioteki, które stają się sercem szkoły, miejscem, do którego można przyjść, żeby coś wspólnie robić, żeby rozmawiać, żeby sobie pomagać, żeby się przygotowywać do zajęć. Która biblioteka jest dziś lepsza: taka, która jest sercem szkoły, czy ta, do której nie chce się wchodzić, bo jest się wciąż upominanym i strofowanym?

W tradycyjnym modelu szkoły głównym kanałem przekazu wiedzy jest kanał werbalny. Wydaje się oczywiste, że człowiek uczy się słuchając innych albo czytając z podręcznika o nowych zjawiskach. Tymczasem dziś już wiadomo, że można się uczyć na różne sposoby. Można uczyć się jak sadzić rośliny z książki, ale można też po prostu wysiać je lub posadzić, obserwować, jak rosną i opisać cały proces. Mamy już w Polsce wiele szkół, które pokazują, że oprócz kanału werbalnego, są jeszcze inne metody poznawania świata, że człowiek ma więcej zmysłów i każdy zmysł to jest kolejna droga prowadząca do mózgu. Co jest więc herezją: edukacja wykorzystująca wiele zmysłów, różne metody i aktywizująca wiele obszarów mózgu, czy uparte trwanie przy wykładach spod tablicy? 

Błąd – demon edukacji

Wyobraźmy sobie siedmiolatka w pierwszej klasie, który siedzi przy stoliku, z zapałem pisze literki, stara się jak może, by utrzymać się w liniaturze. Oczywiście że za pierwszym, piątym, czy nawet dziesiątym razem te literki nie wyjdą idealnie – ręka musi nabrać wprawy, w mózgu muszą się utworzyć odpowiednie połączenia, to wymaga pracy i czasu. Pierwszoklasista stara się najlepiej jak może, pisze najlepiej, jak umie. Wtedy przychodzi nauczyciel i na czerwono zaznacza: “tu źle, tu źle, tu źle, jak się postarasz to będzie lepiej”. Jakież okrucieństwo kryje się za “jak się postarasz, to będzie lepiej”! Przecież ten mały człowiek właśnie się postarał, pracował ze wszystkich sił, napisał najładniej jak w tym momencie mógł napisać i usłyszał, że … to wszystko nie wystarczy. Oczywiście wyszedł poza linię – przecież dopiero się uczy, przecież jeszcze tego nie umie, przecież jego mózg potrzebuje czasu, żeby wytworzyć odpowiednie połączenia. Tego procesu nie da się przyspieszyć, tak samo, jak nie można zmusić rośliny do tego, by szybciej rosła.

”Nie wolno ci robić błędów, ja ci każdy błąd wytknę, nie powiem co robisz dobrze, powiem ci tylko co robisz źle. Jeśli całą stronę zrobisz dobrze, ale jedna literka ci nie wyjdzie, to tę jedną właśnie podkreślę i to na nią zwrócę uwagę”. Pomyślmy, co się dzieje z motywacją dziecka, kiedy dostaje od dorosłego takie komunikaty. 

Na czym powinien skupić się nauczyciel – na błędach, czy na tym, co uczeń zrobił dobrze? Czy lepszy efekt osiągniemy zaznaczając błędy, czy może to, co udało się zrobić najlepiej („O, tak pisz, tu świetnie!”).

Tradycyjny pruski model edukacji to system perfekcjonistyczny. W każdym razie perfekcji wymaga się od uczniów, nawet tych najmłodszych. Oczekiwanie, że celem jest bezbłędne wykonanie pracy nam wszystkim wydaje się czymś normalnym, bo w takim modelu się wychowaliśmy. Ale czy to na pewno jest normalne, by od tych, którzy dopiero zaczynają oczekiwać bezbłędności i kierować ich uwagę na każdy błąd i każde niedociągnięcie? Dlaczego w centrum uwagi mają być błędy? Każdy psycholog wie, że terapii nie można oprzeć na słabościach, ale na mocnych stronach człowieka. Ta wiedza do szkół jeszcze nie dotarła. 

Dlatego z taką zaciekłością w szkołach piętnuje się błędy, wywołując strach, który hamuje procesy uczenia się. Jeśli edukacja polega na tym, że uczeń najpierw słucha nauczyciela lub czyta podręcznik, a potem ma wiernie reprodukuje to, co usłyszał, to rzeczywiście można dążyć do eliminacji błędów. Ale czy celem edukacji w XXI wieku powinna być reprodukcja podanej wiedzy?

Jeśli uczeń samodzielnie odkrywa, próbuje, wnioskuje, bada, to oczywiste jest, że będzie popełniać błędy. Powiem więcej, taki sposób uczenia się zakłada, że uczeń MUSI popełniać błędy i dzięki temu się uczy. Jeśli błąd jest traktowany jak problem, jeśli uczeń jest za błąd karany, to nie będzie podejmował wyzwań, które wydają mu się trudne, nie będzie chciał próbować czegoś nowego. Będzie się trzymał strefy komfortu i powtarzał to, co już umie. A to nie jest rozwój, lecz stagnacja. Błąd nie ma być problemem, błąd jest immanentnym elementem rozwoju, jest etapem na drodze poznawania, nabywania doświadczenia i doskonalenia umiejętności. Nieważne, ile człowiek ucząc się, zrobi błędów, ważne, ile się dzięki nim nauczy i jak bardzo zbliży się do celu. Czy takie podejście jest oczywistością czy herezją?

Bolesna bierność uczniów

W modelu szkoły transmisyjnej aktywny jest nauczyciel, uczniom zaś przypada rola biernych odbiorców wiedzy. Wiele dzieci cierpi w szkole i nie może się rozwijać, nie dlatego, że mają zbyt mały potencjał, nie dlatego, że materiał jest dla nich za trudny, ale dlatego, że zbyt trudny jest dla nich wymóg bierności. Nie wytrzymują nudy. Mają swoje pomysły, pytania, ciała, które domagają się ruchu i aktywności, ciągle przychodzą im do głowy własne, alternatywne sposoby rozwiązania zadań. W tradycyjnym modelu szkoły taki uczeń jest problematyczny, a dobry uczeń to ten, który grzecznie słucha a potem powtarza to, co powiedział nauczyciel. I znów zasadne jest pytanie, co jest lepsze dla dzieci? Ukrzesłowienie, zmuszenie do bierności, do słuchania nauczyciela i reprodukowania podanej przez niego wiedzy, czy może stworzenie warunków do poznawania świata i uczenia się w sposób aktywny, po swojemu. 

O tym, że człowiek uczy się wtedy, kiedy jest aktywny, pisze dzisiaj niemal każdy neurobiolog i psycholog zajmujący się procesami uczenia się. Im bardziej aktywny jest człowiek podczas kodowania informacji, tym więcej zapamiętuje. A jakie metody dominują w szkole? “Słuchaj, albo przeczytaj w książce. A jak raz przeczytałeś i nie pamiętasz, to przeczytaj pięć razy”. Nie proponujemy dzieciom innych strategii uczenia się poza pamięciowymi, które znane są od czasów  antycznych. Nie uczymy ich jak się uczyć, nie pomagamy im w rozwijaniu innych metod. Czy to nie jest dziwne, że szkoła nie uczy, jak się uczyć?

Przestańmy oszukiwać dzieci

W życiu pytania zadają ci, którzy nie wiedzą, tym którzy wiedzą, po to, żeby się dowiedzieć. W szkole jest odwrotnie: ten, kto wie, pyta tych, którzy nie wiedzą. Nauczyciel pyta tylko po to, żeby usłyszeć to, co wcześniej powiedział. Pyta po to, by sprawdzić, czy to, co podał zostanie wiernie odtworzone. Najlepsza ocena jest za najwierniejsze reprodukowanie. Tylko czy to jest dobre dla społeczeństwa? Czy przyszłość Polski, podobnie jak każdego innego kraju, nie zależy od innowacyjności naszej gospodarki?

Polska, jak i każdy inny kraj, będzie się rozwijać wtedy, kiedy nasza gospodarka będzie innowacyjna. Ale gospodarka sama z siebie nie jest innowacyjna, gospodarkę tworzą ludzie. Żeby się rozwijać, musimy wykształcić ludzi, którzy potrafią szukać innych, własnych, nowych rozwiązań, a nie powielać znane schematy i powtarzać to, co wszyscy wiedzą. Sukces Polski (i wysokość naszych emerytur) zależy od tego, czy młodzi Polacy nauczą się w szkole schodzić z wydeptanych ścieżek i szukać nowych rozwiązań. Bo przecież dzieci, które dziś siedzą w szkolnych ławkach, będą musiały rozwiązać problemy, z którymi my nie daliśmy sobie rady. Ale choć rozwój naszego społeczeństwa i kraju zależy od innowacyjności i kreatywności młodych, to wciąż przez kilkanaście lat edukacji nagradzamy ich za udzielanie najbardziej typowych i oczywistych odpowiedzi.

Powinniśmy przestać oszukiwać dzieci. To nie te odniosą sukces, które w szkole nastawionej na odtwarzanie podanej wiedzy, dostają piątki i szóstki. Sukces w życiu mogą odnieść ludzie, którzy w szkole rozwiną własne pasje, którzy wierzą w siebie i którzy lubią się uczyć. Jeśli mury szkół opuszczać będą dzieci wierzące we własne siły, znające swoje talenty, mające poczucie sprawstwa, umiejące współpracować, wyznaczać sobie własne cele i konsekwentnie dążyć do ich realizacji, to szansa na sukces jest ogromna. I jeszcze coś, co być może jest czynnikiem najważniejszym!

Musimy nauczyć dzieci, że mogą w życiu realizować własne marzenia, w przeciwnym razie ktoś w przyszłości zatrudni je do realizacji swoich.

I my też nie czekajmy że ktoś nam zmieni system edukacji, nie czekajmy na gotowe rozwiązania, szukajmy ich sami. Musimy uwierzyć, że nasze szkoły, to naprawdę nasze szkoły i mogą funkcjonować w sposób najlepszy dla naszych uczniów. To jest właśnie główne przesłanie Budzącej Się Szkoły. Jeśli chcemy w naszych uczniach budować poczucie sprawstwa, to najpierw nauczyciele muszą obudzić je w sobie!

 

Marzena Żylińska – zajmuje się metodyką, neurodydaktyką oraz twórczym wykorzystaniem nowych technologii w edukacji. Od wielu lat prowadzi szkolenia dla nauczycieli, tworzy materiały dydaktyczne, jest autorką licznych artykułów i dwóch książek: „Między podręcznikiem a internetem” i „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”. Przez wiele lat kształciła przyszłych nauczycieli i prowadziła seminaria metodyczne, obecnie jest zaangażowana w tworzenie ruchu Budzących się Szkół. Od wielu lat zajmuje się również tworzeniem materiałów dydaktycznych umożliwiających uczniom rozwijanie kreatywności, autonomii i krytycznego myślenia. Marzy o szkołach, do których i uczniowie i nauczyciele będą chodzić z radością. Wierzy, że wszystko jest możliwe, o ile sami uwierzymy, że mamy wpływ na to, jak wygląda świat wokół nas.