Uczniowie narzekają, że praca domowa jest nudna, że zabiera im czas, że jest jej za dużo. Rodzice narzekają, że przez prace domowe dzieci ślęczą godzinami przy biurkach, albo wręcz odwrotnie – że są one powodem codziennych kłótni i awantur, bo dzieci nie chcą ich odrabiać. To i ja ponarzekam. Tak z punktu widzenia nauczyciela.
Praca domowa to zło
Jest co najmniej kilka powodów, dla których uważam że praca domowa to zło. Ot choćby fakt, że zadanie jej to nie wszystko. Później trzeba ją jeszcze sprawdzić. Żeby zrobić to dobrze potrzeba dużo czasu, którego zazwyczaj i tak jest za mało na zrealizowanie lekcji według programu. Uczniów zazwyczaj jest wielu, a ja – nauczycielka – tylko jedna. Nawet jeśli sprawdzałabym pracę domową tylko wybiórczo, kilku osobom, to i tak ucieka mi część lekcji, albo mój prywatny czas w domu. Mogę oczywiście sprawdzać ją pobieżnie – na każdej przybić pieczątkę nawet nie czytając, albo nie sprawdzać w ogóle. Ale to trochę tak, jakbym swoim postępowaniem już na wstępie dawała dzieciom do zrozumienia, że to co każę im robić nie jest warte uwagi. A skoro jest niewarte uwagi, to po co w ogóle tracić na to czas?
Ale sam czas i organizacja sprawdzania, to tak naprawdę mały pikuś. Bo gdybym wierzyła w to, że obowiązkowa praca domowa ma głęboko ukryty sens i przyniesie moim uczniom duże korzyści, pewnie znalazłabym sposoby, żeby sprawdzać ją w sposób satysfakcjonujący. Problem leży w tym, że z mojej perspektywy obowiązkowa praca domowa wcale nie służy lepszej nauce. Najczęściej jest wręcz przeciwnie. Obowiązkowa praca domowa wszystko utrudnia.
Dlaczego? Dlatego, że w praktyce uczniowie dzielą się na dwie grupy. Ci, którzy odrabiają prace domowe i ci którzy nie odrabiają (ewentualnie w starszych klasach – spisują na przerwie w łazience). I teraz wyobraźcie sobie taką sytuację:
Sytuacja
Miejsce: Lekcja angielskiego, klasa trzecia.
Zadaję pracę domową: „Drogie dzieci, zróbcie w domu ćwiczenie trzecie – podpiszcie obrazki, żeby powtórzyć i utrwalić sobie słówka, które poznaliśmy dzisiaj na lekcji.” Dzieci radośnie zapisują pracę domową i biegną na przerwę.
Piękny obrazek. Praca domowa nie jest jednak taka straszna. Da się z nią żyć.
Ale przychodzi następna lekcja:
Sprawdzamy pracę domową. 30% dzieci ma zrobione starannie, 30% ma nabazgrane, 30% w ogóle nie zrobiło, a 10% nie wie nawet, na której jesteśmy stronie. Standard. Praca sprawdzona – pora przejść do nowej lekcji. I teraz pojawia się problem.
Problem
Dzieci które odrobiły pracę domową starannie, pamiętają słówka dużo lepiej niż te, które nie odrobiły pracy domowej wcale.
Jeśli poprowadzę lekcję na poziomie dostosowanym do tych dzieci, które pamiętają więcej – bo włożyły sporo uwagi w pracę w domu – dzieci, które pamiętają mniej nie nadążą za tym, co się dzieje na lekcji. Rezultat – dzieci, które pracy domowej nie odrobiły nie nadążają, czują się głupsze i gorsze, sfrustrowane i rezygnują z dalszej nauki. Jeśli rezygnują, to albo przestają się uczyć i z każdą kolejną lekcją ta przepaść między nimi, a tymi przygotowanymi rośnie. Albo też rezygnują i szukają sobie innego zajęcia, które najczęściej utrudnia innym dzieciom naukę, a nauczycielowi – pracę.
Jeśli dla odmiany poprowadzę lekcje na poziomie tych dzieci, które do pracy domowej się nie przykładały – żeby pomóc im wyrównać tę lukę w wiedzy dzielącą je od tych dzieci, które już nauczyły się w domu – lekcja raptem robi się nudna dla tych drugich. I tym razem ci, którzy się do lekcji przygotowali się nudzą. I albo tracą zainteresowanie przedmiotem (bo nudny), albo zaczynają aktywnie szukać sobie innego zajęcia – sytuacja się powtarza.
Prowadząc lekcję „po pośrodku” nudzę zaś i jednych, i drugich.
Indywidualizacja
Oczywiście jest taka teoria, która mówi, że nauka powinna być zindywidualizowana i dostosowana do potrzeb każdego ucznia. Ale w praktyce w polskim systemie szkolnictwa, przy trzydziestu czy nawet dwudziestu osobach, dopasowanie materiału do każdego ucznia udaje się naprawdę nielicznym, jeśli w ogóle.
Dużo łatwiej pracuje się z grupą na „mniej więcej” tym samym poziomie. Przynajmniej w warunkach wyznaczonych przez polski system oświaty – z programem do zrealizowania, z ocenami, z siedzeniem w ławkach… Praca domowa działa tu na niekorzyść nauczyciela, bo potęguje rozbieżności (które zawsze i tak są) między tymi, którzy pracują w domu i tymi, którzy nie pracują w domu.
„Ale dziecko musi się uczyć konsekwencji i brać odpowiedzialność, za własną edukację.”
Zapewne wiele osób mi tak odpowie. „Jak dostanie jedynkę raz i drugi, poczuje się gorsze od kolegów, to się nauczy i będzie odrabiać.”
Tylko że niestety to raczej myślenie życzeniowe i powtarzany wszędzie frazes. W rzeczywistości bowiem najczęściej to rodzice czują się odpowiedzialni, za te prace domowe. To oni rozmową, zachętą, nagrodą, krzykiem, karą, płaczem i błaganiem ciągną dzieci do tych nieszczęsnych prac domowych. W imię lepszej edukacji. I bardzo duża część dzieci, która skrupulatnie odrabia prace domowe, ma za sobą właśnie takich rodziców, którzy na swoje barki przejmują role nauczyciela. Nic więc dziwnego, że te dzieci wiedzą więcej, są lepiej przygotowane i szybciej nudzą się w szkole.
Dla kontrastu – jest bardzo wiele dzieci, którym rodzice nie pomagają w nauce. I to nie dlatego, że chcą żeby dziecko samo stało się odpowiedzialne za swoje działania i swoją edukacje. Tylko dlatego, że po prostu mają to gdzieś. A że dzieci w naśladowaniu rodziców są mistrzami, sytuacja później na lekcji jest jaka jest.
I teraz pojawia się pytanie – kogo ukarać? Te dzieci, które pracują w domu z rodzicami? I poprowadzić lekcje na poziomie tych słabszych? Czy może te dzieci, których rodzice nie interesują się edukacją (ani swoją, ani dzieci)? I poprowadzić lekcję tak, żeby ci mocniejsi się nie nudzili? Czy iść środkiem, żeby i jedni, i drudzy mieli tak samo źle?
Oddajmy szkole co szkolne
Moim zdaniem to szkoła powinna być miejscem do realizowania programu, który sobie wymyśliła. Jeśli musi on już być realizowany, niech będzie realizowany właśnie tam. Po to, żeby dać dzieciom (bardziej) równe szanse. Wiem – są dzieci, które uczą się szybciej, są takie które uczą się wolniej. Takie, które w domu z własnej woli będą uczyć się dalej i takie, które od razu po rzuceniu plecaka w kąt zajmą się zupełnie czymś innym. Między dziećmi jest wiele różnic, ale upierając się na ciągłe prace domowe tylko potęgujemy te różnice, na własne życzenie. Łudząc się jednocześnie, że to nie nasza nauczycielska wina. To wina tych dzieci, co nie odrabiają i ich rodziców, co ich nie przypilnują i nie uświadomią, jak ważna jest edukacja.
Tylko że tak naprawdę, to nasza wina – bo my dobrze wiemy, że nie wszyscy odrobią. Że ci co nie odrobią, będą mieli problem z dalszą nauką. A jednak wciąż zadajemy. Bo tak trzeba, bo ktoś kiedyś powiedział, że praca domowa być musi, że jest dobra, że konieczna, że ważna. Bez zastanowienia, bez refleksji. Bez sensu.
Podpisano – Pracami Domowymi Zmęczona Nauczycielka
autorka: Ola Jurkowska – nauczyciel języka angielskiego, któremu praca w szkole uzmysłowiła, jak absurdalne może to być zajęcie. W trosce o własne dzieci stara się zatem na własną rękę szukać sensownych rozwiązań w tej dziedzinie. Prowadzi bloga o edukacji, wychowaniu i zabawie – www.naszekluski.pl.
c
Zdjęcia: Multnomah County Library, Tadek Kurpaski, Pixabay
Discover more from Juniorowo
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
15 komentarzy
Jack
30 stycznia 2020 at 17:14Ja poprostu uwielbiam kiedy nauczyciel zadaje mi “dokończenie tematu z lekcji”, albo zadania z matematyki które są o wiele trudniejsze i wymagają kompletnie innych wzorów niż te omawiane na lekcji (ps. nie jestem wielkim matematykiem i nie będę siedział, wymyślał kompletnie nowego wzoru), albo zadania domowe wymagające odemnie przepisywanie książki do zeszytu.
Albo historia której uczyłem się tak:
w podstawówce od faraonów, do mieszka I
w gimazjum od faraonów. do Bolesława Chrobrego
w pierwszej Technikum od Baroku do końca I wojny światowej
w trzeciej technium od grecji do I wojny światowej
Języka Angielskiego nauczyłem się języka w stopniu komunikatywnym z “śmiesznych filmików” na Youtubie, dzięki czemu z 2 w pierwszej gimazjium, (bez zmiany nauczyciela) wyszedłem na 4 w drugiej klasie.
JakaJa
20 września 2019 at 07:54Jeśli ktoś myśli, że praca domowa nauczy dzieci posługiwać się językiem obcym w stopniu umożliwiającym swobodną komunikację, to ja zapytam – skoro była praca domowa, to kto po szkole podstawowej i średniej, nie chodząc na zajęcia dodatkowe z języka, którego wymiar był 2x tyg, potrafił porozumieć się w tymże? Ja miałam problem. Dopiero wyjazd za granicę pozwolił nabyć pewnej umiejętności. A nie bezsensowne kucie słówek po lekcjach, z których się nie korzystało w codziennym życiu.
Niestety tu właśnie widać ewidentnie jak bardzo rodzice i nauczyciele niejednokrotnie nie potrafią zrozumieć, dlaczego praca domowa nie działa i dlaczego lekcje 2x tyg to za mało by nauczyć się swobodnego użycia języka. Gdyby małe dziecko miało kontakt z osobą mówiącą tylko przez 2godz w tygodniu, to w życiu by się nie nauczyło mówić. Wymyśliłoby swój własny język. Czy ktoś się zastanowił w ogóle jak wygląda proces uczenia się języka? Chyba niewiele. A na pewno nie nauczyciele i rodzice dzieci w szkołach publicznych.
PS1. Mamy bardzo słabą metodykę nauki języka – język powinien być codziennie, jeśli ma być nauczony i nie w postaci kucia na pamięć, a użycia, żeby wiązał się z codziennymi aktywnościami. Uczenie się reguł gramatyki też języka nie nauczy.
PS2. W nauce clue problemu rozbija się o relację z nauczycielem – jeśli ta jest zła, to dziecko nie ma szans na nauczenie się czegokolwiek. Druga rzecz – pasja nauczyciela jest niezbędna, by zarazić kogoś tym, czego naucza. Wtedy dopiero dzieją się cuda i to motywuje dzieci do zwiększonego wysiłku własnego. Tak samo zresztą jak jest u dorosłych . To absolutnie niczym się nie różni…
Joanna
8 grudnia 2018 at 15:09A ja sama się zastanawiam nad tymi pracami domowymi. Moja córka w 4 klasie przez 3 miesiące systematycznie odrabiała każde zadanie z matematyki. Pewnego dnia nauczycielka zadała 2 zadania z piątku na środę- 1 z ćwiczeń, a drugie z karteczki. To z ćwiczeń odrobiła, a karteczka jej zginęła. Z powodu póznych godzin kazałam córce uczciwie zgłosić jutro nieprzygotowanie – pierwsze w tym roku. Nauczycielka wpisała jej ocenę niedostateczną. Na następny dzień kazałam córce iść do pani i pokazać zrobione zadanie, a ta powiedziała jej że nie ma popraw. Uważam to za niesprawiedliwe bo było to pierwsze nieodrobione zadanie w tym roku i niepotrzebnie kazałam się córce uczciwie przyznać – tylko lepiej odpisać na kolanie w szkole. Jak widać powyżej uczciwość nie popłaca. Zwłaszcza że paromiesięczne wcześniejsze odrabianie zadań nie skutkowało żadną oceną, a pierwszorazowy brak okazał się oceną niedostateczną bez możliwości poprawy.
Elżbieta Manthey
8 grudnia 2018 at 18:24To bardzo krzywdzące. Przez takie decyzje nauczycieli dzieci zniechęcają się do przedmiotu i nabierają przekonania, że systematyczna praca oraz uczciwość i rzetelność nie mają sensu.
🙁
bees
9 czerwca 2017 at 08:57Jeśli uczeń nie pracuje na lekcji, powinien dokończyć w domu. To we własnym interesie ucznia i rodzica.
Sosnowa11
22 lutego 2017 at 08:14Z punktu widzenia tego wywodu najlogiczniejsze byłoby, gdyby uczyć bardzo powoli – lekcje byłyby rozrywkowe, nie narobiłby się ani nauczyciel, ani uczniowie, wszystko byłoby pięknie, tylko żeby dojść do jakiegoś stanu wiedzy uczeń potrzebowałby ze trzydzieści lat. Problem w tym, że o ile argumenty pojawiające się w tekście są ważne dla nauczyciela, dla rodzica nic nie znaczą. Rodzic chce, żeby to jego własne dziecko wyciągnęło maksimum a reszta klasy jest mu dość obojętna. A ponieważ każdy rodzic oczami wyobraźni widzi swoje dziecko w tej lepszej grupie, to logiczny wydaje się wniosek, że na braku pracy domowej jego dziecko straci.
Według mnie, z punktu widzenia rodzica, wniosek z tekstu jest taki: niech nauczyciel zadaje prace domowe, a na rodzicach niech spoczywa obowiązek dopilnowania, by dziecko odrobiło. Jeśli się tego nie dopilnuje – to tak, jakby się zgadzano na to, że dziecko nie będzie nadążać. To nie będzie kara, tylko prosta konsekwencja. Oczywiście warto, żeby tę konsekwencję dostrzegło również dziecko i z czasem samo przyjmowało odpowiedzialność. “Jeśli nie odrobię pracy domowej, na następnej lekcji będę wolniej kumał” – myślę, że dziecko jest w stanie pojąc te prostą zasadę.
karolinna
21 lutego 2017 at 18:44Dziecko ma sie nauczyc jezyka majac 2 lub 3 godziny w tygodniu?nie cwiczac i nie powtarzajac w domu?Powodzenia…
Maria
21 lutego 2017 at 16:52Pani Olu, zakłada Pani, że ci,co nie odrobią, będą mieli problem z nauką, a ci, którzy odrobią – nie. Być może w nauce angielskiego to tak działa. A co z tym, jakże powszechnym, zdolnym, ale leniwym ? Nie odrobi, a i tak sobie radzi. A słabszy, mniej zdolny odrobi i w dużej mierze dzięki temu, zrozumie i zapamięta. Bo lekcja to dla niego za mało, za szybko. Chyba, że pracuje Pani z każdym takim uczniem po lekcjach – dodatkowo, indywidualnie i systematycznie.
matka
21 lutego 2017 at 14:39Nie wiem, kto pierwszy wymyślił coś tak absurdalnego i teraz inni nad tym się zastanawiają i tworzą swoje wywody – nie zadawać zadań.
Zadania były są i powinny być, bo to przede wszystkim uczy dzieci odpowiedzialności, systematyczności i obowiązkowości. W przeciwnym razie za parę lat dzięki błędom które popełnimy będziemy się zastanawiać co się dzieje że jest tak niski poziom wiedzy i pewno zastanawiać się nad kolejną reformą. Nie uczmy dzieci lenistwa i nie tłumaczmy że zadanie jest obciążeniem dla rodzica. Bo prawda jest taka że rodzicom nie chce się nawet godzinki poświęcić dla dziecka. Pytam Gdzie uczeń nauczy się wiersza na pamięć, roli w przedstawieniu, tabliczki mnożenia, ect. jak nie w domu. Nie wyobrażam sobie ucznia kl I-III bez pomocy w domu. Zdolny może da sobie radę ale ten przeciętny zostawiony sam sobie raczej nie.
Bartek K
21 lutego 2017 at 07:08“Takie, które w domu z własnej woli będą uczyć się dalej i takie, które od razu po rzuceniu plecaka w kąt zajmą się zupełnie czymś innym.”
A kto tym dzieciom ma pokazać i w jaki sposób, że można i warto się uczyć dalej w domu…? Przykład ze słówkami totalnie nietrafiony, gdyż jeżeli mówimy o pracy domowej i nowoczesnym nauczania, to w moim odczuciu zadanie powinno być, ale w formie np.: “zrób małe żółte karteczki z nazwami sprzętów/rzeczy/jedzenia/kolorów itp. i oklej wybrane te sprzęty w domu (klasyI-III), zrób z tego zdjęcia na smartfonie (klasy wg postępów II-IV/V) i do tego wykonaj prezentację multimedialną w wybranym programie/technologii z podkładem muzycznym (klasy wg postępów IV-VI)”. Oczywiście nie wszystkie z tych elementów na każdym poziomie edukacyjnym, należy obserwować postępy i dostosowywać. Tylko, że takiego typu zadanie wymaga właśnie wyjątkowej indywidualizacji, korelacji międzyprzedmiotowej i współdziałania rodziców, bo np. rodzic powinien zachęcić dziecko do podjęcia wyzwania postawionego w szkole. Szkoła to nauka/wiedza (oczywiście nie tylko) a rodzic to m.in. wsparcie motywacji dziecka (i wiele innych).
Jeszcze kolejna sprawa, to ta, że nauczyciel musi tak “sprzedać” zadanie, aby nie wyglądało na obciążenie a na zabawę (w w klasach I-VI) lub wyzwanie (w w klasach SP VI-VIII / GIM i ponadgim) oraz na zysk życiowy (ponadgim).
To tak w skrócie.
Ambiwalentna
20 lutego 2017 at 22:28Moje dziecko chodzi do szkoły bez zadań domowych i po 3 latach nauki angielskiego 4xtyg nie potrafi zdania powiedzieć po angielsku. Zapomniało nawet to czego nauczyło się w przedszkolu. Ciągle w kółko przerabiane jest to samo, czyli utrwalany jest materiał, który powinien być utrwalony w domu.
Tak więc szkoła bez zadań z mojego doświadczenia niestety oznacza równanie w dół. Rodzice mają więcej czasu, ale cóż z tego, kiedy zdolne dziecko takie jako moje się marnuje. Nie chcę widzieć poziomu tych mniej zdolnych. Jedno co ma to na pewno bezstresowe dzieciństwo (bo brak pracy domowej nie dotyczy tylko angielskiego).
Jagoda
20 lutego 2017 at 14:44Nie do końca się zgodzę. Myślę, że wszystko zależy od rodzaju zadania domowego. Przykład z zadaniem ze słówkami jest chyba nietrafiony. Uważam,że nie da się nauczyć słówek tylko w klasie. Ale rzeczywiście, kiedy widzę zadanie typu: zrób notatkę z notatki (czyli z tekstu w podręczniku-, który też jest tylko swego rodzaju notatką) to mnie krew zalewa. Uważam, że zadania domowe, które mają na celu ćwiczenie umiejętności np. z matematyki, języka obcego powinny być praktykowane i obowiązkowe. Podejście typu : nie zadam, bo przeciez i tak nie wszyscy zrobią, jest dziwne…
styczna
20 lutego 2017 at 13:36Jestem za!!! Jako nauczyciel i matka.
Moje dzieci mnie nauczyły takiej pokory, bo… chcą ze mną w coś zagrać, chcemy razem zrobić kolacje, chcemy poczytać razem…
A ja gdybym chciała uczyć dzieci w domu, nie posyłałam bym ich do szkoły!
Pomijam, że praca domowa powinna być świadoma i celowa, a nie jest nią dokończenie tego co się nie udało na lekcji!
Julia
20 lutego 2017 at 11:39Jednym zdaniem: Równaj w dół! BRAWO! Dziękuję, nie skorzystam.
Ola Jurkowska
20 lutego 2017 at 13:25Jednym zdaniem – ucz w szkole. Ale oczywiście – można ciągle mieć nadzieję, że ciągłe i obowiązkowe prace domowe zamiast zniechęcić uczniów do nauki, przyniosą rozkwit wiedzy i rozbudzą w uczniach głód uczenia się. Pozdrawiam