Pokój dziecka powinien być w jasnych, stonowanych barwach – pisze Ewa Nikołajew-Wieczorowska. Żadnej pstrokacizny i krzykliwych kolorów rozpraszających uwagę dziecka. Unikamy zagracenia zabawkami, bo 90% z nich i tak tylko się kurzy na półkach. Książek – do oporu, ale bez telewizora, a komputer w kącie, a nie w punkcie centralnym. Okna odsłonięte, nie zasłaniamy świata firanami, a to co najważniejsze, spoczywa na wysokości wzroku dziecka. Dzięki temu dziecko będzie skupione na jednej czynności, a żadne dodatkowe bodźce nie będą go rozpraszać.
Zainspirowany tymi kilkoma w sumie prostymi do zastosowania radami udaję się do pokoju moich dwóch pociech, Stasia lat dziewięć i Zosi lat już prawie siedem. Staję w progu i patrzę:
Hm…
Hmmmmmmmm…
Wyprawa poza próg jest obarczona sporym ryzykiem nadepnięcia na klocek lego. Cofam się więc do salonu po kapcie i teraz już bezpiecznie wkraczam na pole minowe. No to po kolei:
Jasna, stonowana kolorystyka – gdy ma się dom z drewnianych bali, wielkiego wyboru nie ma. Drewniane ściany początkowo były jasne jak świeżo ścięty świerk. Wraz z upływem czasu drewno jednak ciemnieje, obecnie ma kolor miodu lipowego. Zmiany najlepiej widać, gdy zdejmie się obrazek wiszący kilka lat na jednym miejscu. Ściany można wyszorować wodą z mydłem (a nawet się powinno), ale odcienia to raczej nie zmieni. Ale jeśli ktoś mieszka w domu murowanym, to z pomalowaniem na stonowany kolor kłopotu nie będzie żadnego.
Wszystko na wysokości wzroku – tę zasadę moje dzieci wprowadzają w życie same, naturalnie i bezwiednie. A że ulubionym miejscem ich zabaw jest podłoga, w związku z tym wszystkie ulubione zabawki lądują na podłodze. Naturalnie i bezwiednie. Ostatnio zamontowaliśmy na ścianach dodatkowe półki na książki i kartony po Lego. Po kilku tygodniach względnego porządku większość z nich wylądowała na podłodze. Naturalnie i bezwiednie.
Odsłonięte okna – TAK! Moje dzieci najpierw prosiły o podciągnięcie żaluzji do góry, a teraz już robią to same. Firan nie lubimy. Natomiast wieczorem żaluzje wędrują w dół sterowane coraz sprawniejszymi dłońmi moich pociech. Niech żyje dorastanie dzieci!
Dywan w jednolitym kolorze – całkowita porażka. Staś po prostu wymusił na nas kupno dywanu z siatką ulic, domów i parkingów. To już drugi taki dywan, pierwszy wytarł się po kilku latach intensywnych zabaw. Starszy o dwa i pół roku syn nawet nie spytał młodszej siostry o zdanie, tylko zdecydowanym tonem zażądał nowego, takiego samego. Swoją drogą czy są w sprzedaży dywany dla dziewczynek? I jak wyglądają? Jak widać, klocki lego zlewają się na pstrokatym dywanie w jedną wielokolorową masę, co ma i dobrą stronę – szukanie pojedynczych elementów znakomicie rozwija spostrzegawczość.
Za dużo zabawek – niedawno przeprowadziliśmy próbę posegregowania zabawek zalegających na półkach. Każda pojedyncza sztuka, którą próbowaliśmy wynieść na strych, wywołała protest dzieci, które chwytały ją, przytulały do serca i stanowczym tonem oświadczały, że będą się nią bawić i że odesłanie ich do lamusa jest absolutnie niemożliwe. Na pytanie, dlaczego wcześniej nie bawiły się nimi przez rok, zgodnie wzruszały ramionami.
Dużo książek – Pełen sukces! Udało nam się zaszczepić obojgu naszym pociechom miłość do literatury. A nadmiar owej miłości piętrzy się w coraz większych stertach zapełniających każdy wolny centymetr półek. Jeśli chodzi o próby segregacji książek – patrz akapit wyżej.
Telewizor i komputer – w naszym domu telewizora nie ma w ogóle (to znaczy jest u dziadków za ścianą, ale to jednak zupełnie inna część domu). Dla naszych dzieci stanem naturalnym są bajeczki z komputera, który jest jeden na cały dom i jest bezlitośnie reglamentowany przez okrutnych, okrutnych rodziców.
Wysprzątane, uporządkowane biurko – Hm… Hmmmmmmm…. Powiem tak: raz na jakiś czas zaganiamy dzieci do generalnego sprzątania całego ich królestwa, w tym biurka. Wśród jęków i narzekań zabawki i książki wędrują na półki, klocki do kartonów a odgruzowane biurko łapie głęboki haust świeżego powietrza. Niestety po kilku dniach biedny mebel znów ugina się pod wielką stertą wszystkiego, przyjmując swoje brzemię z zadziwiającą pokorą. A dzieci i tak wolą odrabiać lekcje przy stole w kuchni. W naszym domu, obawiam się, stanem naturalnym jest bałagan, a porządek tylko się zdarza. No bo jak długo można kopać się z koniem!?
Teoria urządzenia dziecięcego pokoju według zasad Montessori brzmi wspaniale. W praktyce bywa z tym bardzo różnie, jak widać na załączonych obrazkach. Wnioski? Po pierwsze mimo wszystko próbować, nawet jeśli uda się wprowadzić w życie tylko część zasad, na pewno wszystkim to wyjdzie na dobre. A po drugie nie przejmować się porażkami i nie tracić pogody ducha. Szkoda życia na przejmowanie się stertą klamotów!
c
Zdjęcia: archiwum autora
Twój komentarz może być pierwszy