Spokojne, ciepłe, letnie popołudnie. Dzieci bawią się poza domem. Starszy syn jak co dzień gra w piłkę z kolegami, młodsza córeczka bawi się z czterema dziewczynkami z sąsiedztwa. Rodzice rozparci na leżakach oddają się niespiesznej kontemplacji rzeczywistości.
Chłopaki zapamiętale haratają w gałę, czego świadoma jest cała okolica, bo ich nieustanne „podaj” i „gooool” jest głośniejsze nawet od spalinowych kosiarek. Dziewczynki natomiast są zaskakująco ciche i spokojne. W skupieniu kucają na poboczu naszej ślepej uliczki i rozprawiają o czymś w zaaferowaniu. Rodzice w dalszym ciągu wygniatają leżaki nieświadomi nadciągającej chmury. Chmura jest koloru biało-rudego, na oko ma jakieś pół roku i z zaskakującą cierpliwością znosi fakt niesienia jej przez dziesięć niecierpliwych rączek.
– Tata! Wujek! – krzyczy dziesięć rączek jednym głosem.
– Co tam?
– Mamy kota! Mamy kota!
– Słucham!?
– Znalazłyśmy kota! Był na drodze i miauczał, więc go wzięłyśmy. Wujek, dasz mu mleczka? Tata, proszę, proszę, prooooszęęęęę…
– Zaraz, moment, chwileczkę…
– Wujek, on będzie u was mieszkał, a my będziemy przychodzić i się nim opiekować, dobrze?
– Ale…
– Tata, przecież skoro mamy dwa koty, to możemy mieć trzeciego!
– Dziewczynki, ale może przecież ten kot ma dom, tylko poszedł sobie na spacer!
– No to jak ma dom, to go nakarm, a on potem sobie pójdzie!
– Jak go nakarmię, to raczej już sobie nie pójdzie.
– No to u nas zostanie! Tata, zgódź się, proszę… Wujek, wujek, prosimy, prosiiiimyyyy!!!!
– Ja się zastrzelę!
– To my idziemy po miseczkę i damy mu jeść.
– Hej, ale ja się jeszcze nie zgodziłem!
Akurat „się nie zgodziłem”. Zignorowawszy moje słabnące protesty pięcioosobowe tornado pognało do kuchni, wyciągnęło z szafy miseczkę i nalało rudzielcowi mleka po brzegi. Kot niewiele się zastanawiając wciągnął całe mleko w kilka sekund, jakby w życiu mleka nie widział. Kto wie, może faktycznie był głodny… W każdym razie efektem posiłku były sensacje żołądkowe, które zrujnowały nam pół nocy. Bo oczywiście kot został. Po wypiciu mleka przeciągnął się, zrobił koci grzbiet, wylizał łapy i pyszczek, wskoczył na kanapę i zasnął zwinięty w mruczący kłębek. Od razu, skubany, poczuł się jak u siebie.
I w ten sposób gang pięciu sprytnych siedmiolatek (mniej więcej siedmio-, nie czepiajmy się szczegółów) owinął sobie wujka (tatę) wokół palca i zapewnił kotu nowy dom. Mam nadzieję, że limit przyniesionych do domu kotów został w ten sposób wyczerpany na najbliższą dekadę. Pozostaje jeszcze imię dla rudzielca. Jakieś propozycje?
Autor: Wojciech Musiał
Zdjęcia: archiwum autora
Discover more from Juniorowo
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
1 komentarz
MagdaM
30 sierpnia 2016 at 23:00proponuję “Rudolf”