Czy podarowalibyście swojemu dziecku nóż? Ale nie żaden scyzoryk ani zwykły nóż kuchenny, ale duży i ciężki nóż, tzw. survivalowy. Czasami na filmach takimi nożami posługują się komandosi: ostra jak brzytwa klinga z bkami, solidna rękojeść. Takim nożem można by drzewo ściąć, jakby ktoś się uparł. Mój dwunastolatek uparł się, zechce mieć taki właśnie nóż.

– Tata – molestował mnie przez dobre pół roku – jest mi potrzebny do budowy naszego szałasu.

– Wiesz, synu, trochę się boje, ze sobie tym nożem zrobisz krzywdę – to było moje największe zastrzeżenie (pomijając cenę równie solidną, co sam nóż…).

– Tata, będę uważał!

– Ta, jasne… – mruknąłem. Każde dziecko na świecie na taki zarzut odpowiada dokładnie tak samo. Ale w końcu dałem się przekonać wierny zasadzie, ze dziecko powinno uczyć się samodzielności. Pewnego wiosennego dnia do domu przybyła paczka z nożem. Syn był szczęśliwy.

Natychmiast po rozpakowaniu noża przystąpił do ostrzenia klingi (fabrycznie i tak już dobrze naostrzonej). Gdzie mógł, chodził z nożem. Spał z nożem. Jadł z nożem, nawet kąpał się z nożem. Do szkoły noża nie zabierał powstrzymany moim kategorycznym sprzeciwem. Gdyby ktoś go z nim przydybał, obaj wpadlibyśmy w spore tarapaty – szkoła jest jednak mniej wyrozumiała na obecność dziesięciocentymetrowej klingi w plecaku ucznia.

Któregoś dnia zaraz po rozpoczęciu tegorocznych wakacji przyjechała do nas Ela z dziećmi. Staszek wraz z Tymonem powędrowali do pobliskiego lasu żeby nazbierać chrustu na wieczorne ognisko. Z nożem, a jakże. Minęło jakieś dwadzieścia minut, gdy zadzwoniła komórka.

– Staszek rozciął sobie nogę. Mocno krwawi. Możecie po nas przyjechać? – głos Tymona był lekko nerwowy, ale i tak zadziwiająco spokojny zważywszy na okoliczności. Chwytamy apteczkę i pędzimy.

Na miejscu zastajemy nieco pobladłego Staszka, który trzyma się za kostkę. Rana przykryta liśćmi babki lancetowatej. Brawo chłopaki! Babka, która rośnie na każdej łące, to bardzo dobry środek na drobne skaleczenia. Rana Staszka jest jednak o wiele głębsza. Nóż, którym chłopak usiłował odrąbać suchą gałąź, wszedł w skórę jak w masło. Prowizorycznie opatrzyliśmy ranę i pojechaliśmy na SOR Skończyło się na sześciu szwach.

Staszek przez kilka dni dochodził do siebie, a ja zacząłem rozmyślać. Czy rzeczywiście powinienem dać dziecku ten nóż? Czy to nie moja wina, że rozciął sobie nogę? A co, jeśli trafiłby w tętnicę? Czy jestem nieodpowiedzialnym ojcem?

Nie – odpowiedziałem sam sobie – nie uważam, że postąpiłem nieodpowiedzialnie, wręcz przeciwnie.

Po pierwsze wypadki zdarzają się każdemu, i dzieciom, i dorosłym. Wiele lat temu, gdy jeszcze nie miałem dzieci ale byłem już dorosły, wybrałem się z paczką przyjaciół na spływ kajakowy. Pierwszego dnia wieczorem chwyciłem dobrze zaostrzoną siekierkę i – zwróćcie uwagę na podobne okoliczności – poszedłem do lasu po chrust na ognisko. Wróciłem po kilku minutach nieco pobladły, z lewą dłonią rozciętą do kości… Do dziś mam pamiątkę po tym wydarzeniu w postaci czterocentymetrowej blizny u nasady kciuka.

Po drugie z satysfakcją spostrzegłem, że Staszek wyciągnął wnioski z tego zdarzenia. Dzień po wypadku wziął do reki swój ukochany nóż i zaczął nim ciąć gałęzie na ognisko. Podpatrywałem go dyskretnie. Był uważny, ostrożny, ale jednocześnie pewny w ruchach. Ciął gałęzie silnymi uderzeniami, mocno zwracając uwagę na to, jak i gdzie uderza. Zrozumiał, ze posługiwanie się nożem wymaga uwagi i odpowiedzialności.

A po trzecie guzy, siniaki, zadrapania, a nawet rany i złamania są niezbędne do prawidłowego rozwoju dziecka. Chodzi o naukę oceny ryzyka. Jeśli – w trosce o bezpieczeństwo dziecka – nie pozwolimy mu na ryzykowne zachowania, dziecko nie będzie w stanie rozpoznać prawdziwego niebezpieczeństwa i w efekcie zamiast guza będzie narażone na naprawdę poważną kontuzje ze śmiercią włącznie. Dzieci powinny skakać przez przeszkody, wdrapywać się na drzewa i skały, a nawet wdawać w bójki. Powinny też wziąć do ręki młotek, piłę, wiertarkę, siekierę czy nóż. Tylko przez osobiste doświadczenie będą w stanie nauczyć się używania ich w sposób bezpieczny i odpowiedzialny. A naszą, rodziców, rolą jest rozsądne wyznaczenie granicy ryzyka – płynnej, bo zależnej m.in. od wieku, charakteru i sprawności manualnej dziecka. Chodzi o znalezienie punktu równowagi pomiędzy “wolno ci wszystko” a “nie wolno ci nic”. To trudne, ale możliwe.

Trudniejsze jest jednak oswojenie się z faktem, że raz na jakiś czas ujrzymy w progu lekko pobladłe dziecko, które trzeba będzie opatrzeć. Ale tę cenę naprawdę warto zapłacić.

 

Zabawy na dworze – na co powinniśmy pozwolić dzieciom?

Foto: Wojciech Musiał

 


Discover more from Juniorowo

Subscribe to get the latest posts sent to your email.