Do polskich szkół trafiają już uczniowie z Ukrainy. Nie wiem, czy to dobrze, czy może zbyt szybko. Każdy inaczej przeżywa traumę, stres. Myślę, że najważniejsze, to postarać się, żeby nowi uczniowie dostali wsparcie i opiekę adekwatną do ich potrzeb. I żebyśmy w tej wielkiej mobilizacji w pomocy uchodźcom nie zapomnieli, że wsparcia będą potrzebowali też polscy uczniowie i nauczyciele, bo czekają ich niełatwe wyzwania.
Nowy uczeń
Niezależnie od tego, czy to siedmio-, dziesięcio-, czy nastolatek, jest to młody człowiek, który właśnie doświadczył traumy. Być może przeżył bombardowania, być może ukrywał się w piwnicach, być może widział śmierć, a może “tylko” był przez trzy doby w podróży w nieznane wraz z tłumem przerażonych innych uchodźców. Z pewnością doświadczał silnego stresu i lęku. Być może właśnie rozstał się z tatą, albo obojgiem rodziców lub inną bliską osobą. Być może boi się o ich życie.
Z takim bagażem świeżych doświadczeń i emocji wkracza do polskiej szkoły, która jest miejscem bezpiecznym, ale dla niego nieznanym, obcym. Nowe miejsce to kolejna dawka emocji. Nam się wydaje, że teraz te dzieci mogą wreszcie odetchnąć, ale z ich perspektywy nowe środowisko może być kolejnym stresorem. Weźmy więc pod uwagę, że witając w klasie nowego ucznia z Ukrainy, witamy młodego człowieka z bagażem stresu, lęku, niepewności i mnóstwa innych emocji. Nawet jeśli nie widać ich na pierwszy rzut oka.
Silny stres budzi silne emocje – i to jest ok. Kiedy doznajemy straty, krzywdy lub znajdziemy się w sytuacji zagrożenia emocje są naturalną reakcją. Jeśli więc mamy w klasie ucznia, który uciekł przed wojną, musiał porzucić wszystko, co znane, rozstał się z bliskimi – spodziewajmy się emocjonalnych, ale też fizycznych reakcji, np.:
- płaczu,
- wybuchów złości,
- agresji,
- lęku,
- ataków paniki,
- niechęci do jakiegokolwiek działania,
- apatii, braku zaangażowania,
- zmęczenia, senności, wyczerpania,
- problemów z pamięcią i koncentracją,
- bólów i dolegliwości somatycznych,
- obniżonej dbałości o higienę.
Bądźmy na te emocje gotowi, bądźmy gotowi je przyjąć i zaakceptować.
Aklimatyzacja w nowym miejscu
Odnalezienie się w nowej szkole to dla dzieci z Ukrainy nie tylko przezwyciężenie bariery językowej. Na początku może się nawet okazać, że porozumienie polsko-ukraińskie na poziomie języka nie jest bardzo trudne – część słów i zwrotów brzmi podobnie, a przy odrobinie dobrej woli wiele da się wytłumaczyć lub pokazać “przez machanie rękami”. Trudne natomiast może być przyswojenie wzorców społecznych, reguł zachowań. Te wzorce to coś, czym każdy człowiek nasiąka od dzieciństwa obserwując swoich rodziców, inne dzieci, przyjmując wskazówki dorosłych w rozmaitych codziennych sytuacjach. Dotyczą one stroju, jedzenia, komunikacji, obowiązków, tego, co nazywamy kulturą osobistą, higieny, tego, co wolno, tego, co właściwe, tego, co niemile widziane… Właściwie wszystkiego.
Michalina Jarmuż – psycholożka zajmująca się integracją i edukacją międzykulturową – w wywiadzie dla gazeta.pl opowiada: „We wrześniu tego roku zostałam poproszona o porozmawianie z rodzicem z Chin i wytłumaczenie mu, dlaczego musi przygotowywać rano dziecku kanapkę do szkoły, a także jakie są prawa i obowiązki ucznia i rodzica w szkole. Nauczycielom z kolei musiałam wyjaśnić, że to, że rodzic tej kanapki nie robi, nie wynika z zaniedbania, tylko z tego, że w ich kulturze takiego wymogu nie ma. Rodziny w Chinach są przyzwyczajone, że szkoła zapewnia dziecku nie tylko edukację, ale także materiały szkolne i wyżywienie. A ponadto wychowuje. W Polsce oczekuje się od rodziców, że będą współpracować ze szkołą, omawiać wspólnie problemy dziecka i szukać rozwiązań, będą pojawiać się w szkole. Już nie wspominając o tym, że muszą zapewnić dziecku wszystkie przybory szkolne”. Ekspertka uprzedza też, że „dzieci w ukraińskich szkołach w ogóle nie są uczone współpracy, tylko nastawione są na pracę indywidualną, na dążenie do tego, żeby być najlepszym jako jednostka. W polskich szkołach jest bardzo dużo pracy w grupach.” (Polecam lekturę całego wywiadu!)
Co pomaga w integracji
Co może ułatwić nowemu uczniowi wejście w nową rzeczywostość szkolną? Przede wszystkim świadomość otaczających go osób, w jakiej jest sytuacji i co z tego może wynikać. A ponadto:
- obecność życzliwego, akceptującego dorosłego (nauczyciela); nie powinno to być ciągłe skupianie uwagi na uczniu, ale też nie można przyjąć ucznia w klasie, posadzić w ławce i pozostawić samemu sobie „niech się tylko przygląda”;
- wsparcie w przeżywaniu emocji – bycie obok i uznanie emocji;
- udzielanie pomocy adekwatnej do potrzeb – warto pytać „czego potrzebujesz”, „jak mogę ci pomóc”;
- zapraszanie do aktywności, ale nie angażowanie na siłę;
- proponowanie aktywności na miarę możliwości ucznia (np. takich, które nie wymagają znajomości języka polskiego);
- warto dyskretnie zwrócić uwagę, czy dziecko zaspokaja swoje podstawowe potrzeby – je, pije, chodzi do toalety, jest odpowiednio ubrane; osoba w stresie może nie odczuwać sygnałów z ciała takich jak głód, pragnienie, czy zimno.
Poprosiłam czytelniczki Juniorowa, których dzieci mają za sobą doświadczenie przeprowadzki do obcego kraju, żeby opowiedziały, co było dla ich dzieci najbardziej wspierające w początkowym okresie w nowej szkole. Do ich doświadczeń możemy teraz odwołać się w polskich szkołach.
Lena – mama dwójki dzieci – dzieli się doświadczeniami ze szkoły francuskiej:
Przeprowadziliśmy się do Francji w ubiegłym roku i dzieci zaczęły szkołę od września. Mieszkamy w Alzacji i tutaj w ogóle dzieci otrzymują dużo pomocy ze względu na bliskość Niemiec i Szwajcarii (mieszka tu wielu cudzoziemców).
Przez cały rok dzieci uczęszczały do dwóch szkół. Pierwsza to normalna szkoła publiczna w naszym miasteczku, a druga szkoła, w pobliskim większym mieście, organizuje całe dni nauczania tylko w języku francuskim dla cudzoziemców z całego regionu (szkoła przygotowawcza – przyp. red.). Czyli dzieci chodziły 2 dni do naszej szkoły, a 2 dni tam. W naszej szkole robiły to samo, co inne dzieci, a w tamtej uczyły się tylko francuskiego od podstaw, omijając program nauczania.
Na początku dzieci czuły się dobrze w szkole francuskiej (przygotowawczej przyp. red.), bo tam byli tylko cudzoziemcy, gorzej było w naszej szkole, czuli się troszkę wyizolowani, Amelka się nudziła. Ale miała super nauczyciela, który zupełnie nie przejmował się programem, tylko dawał Amelce zadania, które pomagały się zintegrować z klasą i czuć potrzebną. Na przykład wpisywała dane klasowe do komputera, rozdawała coś dzieciom. Generalnie robiła takie rezczy, które mogła zrobić bez znajomości języka. I bardzo to lubiła. Na wiosnę dzieci zaczęły mówić po francusku całymi zdaniami, pod koniec roku większość rozumiały i zaczęły nawiązywać przyjaźnie.
We Francji ogólnie nikt niczego nie przyspieszał, nie stresował ani siebie, ani nas, na wszystko był czas i rzeczywiście samo się poukładało.
Co według mnie pomogło?
- spokój nauczycieli,
- niewtrącanie się w progres dzieci,
- angażowanie dzieci w różne działania bez znajomości języka,
- przypisanie innych dzieci w klasie do pomocy w rozwiązywaniu zadań (inne dzieci też czuły się pomocne),
- powtarzanie nam, że wszystko jest jak należy.
2 całe dni nauki tylko języka francuskiego były super, ale według mnie wcale nie najważniejsze.
Czego brakowało przez covid, a co normalnie szkoły tu czasem proponują cudzoziemcom, to że dzieciom przypisywani są koledzy z klasy, którzy przychodzą do nich do domu i pomagają im w lekcjach kilka razy w tygodniu i tu mogę potwierdzić – dzieci uczą się języka w mig!!! Kiedy synek zaczął się bawić na wiosnę z nasza sąsiadeczką, to z automatu zaczął rozmawiać i przynosić do domu całe wyrażenia. Taka opcja pomagania przez inne dzieci poza lekcjami pewnie też świetnie integruje.
Marta – mama mieszkająca z rodziną w Irlandii pisze:
Od początku w szkole podstawowej wszystkie dzieci, których rodzice nie są anglojęzyczni mają w tracie lekcji dodatkowy angielski. Nauczyciel zabiera grupkę dzieci (zazwyczaj 5-6) na 20 minut i przez zabawę uczy, pomaga rozwijać angielski. W takiej mniejszej grupie dzieci mają wiekszą szanse i śmiałość wypowiadania się niż w dużej klasie. Czasami grają w gry, rysują, opowiadają o pogodzie, bawią sią w sklep. Moje córki chodziły na te zajęcia tylko przez pół roku, ale niektóre dzieci maja takie lekcje do końca podstawówki.
Z doświadczenia nauczycielki
Na mój apel odpowiedziała także Anna de Bruin-Malewska – mieszkająca w Holandii dyplomowana nauczycielka, która od prawie dziewieciu lat pracuje w szkole miedzynarodowej, gdzie lekcje odbywaja sie po angielsku. W jej szkole uczą się dzieci z ponad 100 różnych krajów. Myślę, że wskazówki pani Anny są w naszej sytuacji bezcenne. Oto, co pisze:
Absolutnie najważniejsze na każdym etapie nauczania jest zapewnieniu dziecku poczucia bezpieczeństwa emocjonalnego. Dzieci w naszej szkole zazwyczaj nie mają za sobą doświadczeń tak bolesnych, jak uchodźcy wojenni, a i tak przeprowadzka do innego kraju, konieczność nauki nowego języka itd. wiąże się z ogromnym stresem, często traumą. Nauczyciel nie może o tym zapomnieć ani na chwilę, i musi dostosować szkolne wymagania do potrzeb dzieci (np przez pierwsze miesiące dzieci nie powinny mieć żadnych klasówek, testów itp).
Język rodzimy jest podstawą. Dzieci i rodzice muszą być zachęcani do kontynuowania nauki ukraińskiego, rozmawiania w domu po ukraińsku, czytania po ukraińsku itd. Absolutnie nie należy zachęcać rodziców do rozmawiania z dzieckiem po polsku, wrecz przeciwnie! Dom ma być miejscem wypoczynku, również od “przymusowej” nauki polskiego. W szkole nauczyciel musi dziecku pozwolić na korzystanie z rodzimego jezyka tak często, jak dziecko ma potrzebę. Niech na początku pisze i czyta po ukraińsku, potem jak będzie gotowe, niech dodaje słowa po polsku itp. Niech ma swobodę korzystania np. z Google Translate, za każdym razem i tyle, ile potrzebuje. A do nauki języka niech będzie włączona cała klasa. Niech dzieci np. uczą się nawzajem, porównują oba języki, zastanawiają się nad różnicami i podobieństwami, słuchają wymowy itd.
Nauczyciel musi sobie zdawać sprawę, że nauka nowego języka, to dla dziecka ekstremalny wysiłek. Niestety panuje błędne przekonanie, ze każde dziecko, doświadczając “totalnego zanurzenia”, błyskawicznie uczy się nowego języka. Owszem, czasem się to zdarza, ale średnio dzieci potrzebują minimum około 3 miesięcy, żeby zacząć sobie radzić w sytuacjach społecznych. Co najmniej kolejne parę miesięcy jest potrzebne, żeby dziecko zaczęło sobie radzić w sytuacji akademickiej, czyli dostępu do programu nauczania. Należy zdawać sobie sprawę z problemów, które mogą (oczywiście nie muszą) się pojawić. Dziecko może zacząć mówić dopiero po miesiącach. Może pojawić się mutyzm wybiórczy. Dziecko może zamknąć się w sobie, stać się niepewne, sfrustrowane, mieć problemy z zachowaniem. Proszę sobie wyobrazić poziom frustracji, którą może czuć np. do tej pory dobry uczeń, który nagle, w tej nowej obcej szkole niczego nie rozumie i nic nie może powiedzieć. Owszem, oba języki (polski i ukraiński – przyp. red.) należą do tej samej grupy, co ułatwia sprawę, ale problemem jest niestety alfabet. Ważne jest również informowanie rodziców o możliwych problemach. Czesto rodzice maja zbyt duże wymagania, zbyt szybko oczekują sukcesów szkolnych. Należy rodziców uspokoić, że to może potrwać, że każde dziecko uczy się w swoim tempie. Może się na przykład zdarzyć, że uczeń bardzo szybko “łapie” język, ale np. zwalnia jego postęp w innej dziedzinie (rodzice mówią np. “kiedyś on był taki dobry z matematyki!”). To normalne, mózg na razie wkłada mnóstwo energii w naukę języka i zwalnia gdzie indziej. To wróci.
Codzienną oczywistością powinny stać się pomoce wizualne. Wszędzie i za każdym razem. Naklejki na czym się da. Kombinacje tekstu i obrazków. Nie tylko gadający nauczyciel, ale i plansze, modele, prezentacje, zdjęcia, filmy itd. Każda karta pracy, każdy materiał itd. powinny być dostosowane do możliwości językowych ucznia, tłumaczone, opatrzone obrazkami itd. (Tak, to bardzo dużo dodatkowej pracy).
Przedmioty takie, jak matematyka, języki obce, plastyka, wf mogą być dla dziecka odskocznią, czymś, co daje radość i pewność siebie oraz poczucie sukcesu szkolnego. Nie należy o tych przedmiotach zapominać.
Klasa przygotowawcza
Szkoły mogą tworzyć klasy przygotowawcze, w których dzieci cudzoziemskie przez jakiś czas uczą się języka polskiego. Michalina Jarmuż we wspomnianym już wywiadzie dla gazeta.pl opowiada o autorskim programie, który dla takiej klasy stworzyła we współpracy ze szkołą w Mrokowie. „Za cel postawiliśmy sobie naukę języka polskiego jako komunikacyjnego oraz języka szkolnej edukacji. Ważna dla nas także była akulturacja dzieci i umożliwienie im integracji ze środowiskiem szkolnym – zależało nam, aby na część zajęć, które nie wymagają dobrej znajomości języka, jak plastyka, muzyka czy WF, dzieci uczęszczały z pozostałymi uczniami szkoły.” Zadbano też o to, by uczniowie poznali przyjęte w naszym społeczeństwie zasady zachowania w szkole oraz rozumienie pewnych postaw i wymagań a także zwyczaje, upodobania i kulturę swoich rówieśników.
Ogarnij wzrokiem całą klasę
W części szkół dzieci z Ukrainy są jednak przyjmowane do już istniejących klas z polskimi uczniami. Kiedy do klasy trafia nowy uczeń, ma to wpływ na całą grupę. Kiedy trafia uczeń z innego kraju, z doświadczeniem uchodźczym, mamy do czynienia z sytuacją, która może wywołać różne emocje u reszty klasy, mogą się pojawić różne zachowania. Skupiając się na wsparciu nowego ucznia, nie możemy „odłożyć na później” pozostałych. Oni też przeżywają tę sytuację – nie można o tym zapomnieć. Trzeba zadbać o to, by wiedzieli, jak zachować się w nowej sytuacji, jak pomagać nowej koleżance czy koledze, a co może zaszkodzić. Trzeba dać im przestrzeń do przeżycia ich własnych emocji, do zadania nurtujących ich pytań. Trzeba być uważnym na wszelkie przejawy nietolerancji, dyskryminacji, ostracyzmu czy wrogości. Trzeba solidnie zarządzić procesem grupowym.
Nauczyciel nie jest z blachy
Nauczyciel również mierzy się z nową sytuacją. Do tego wchodzi do klasy mając w głowie tabun myśli o wojnie i sporo emocji z nią związanych. To, co się dzieje w Ukrainie obciąża myśli i uczucia każdego z nas.
Uczniowie z doświadczeniem uchodźczym mają szczególne potrzeby, dzieci straumatyzowane będą dla nauczycieli wyzwaniem, będą stawiały nauczycieli w trudnych sytuacjach. Nie dlatego, żeby uprzykrzyć im życie, tylko z powodu gigantycznego stresu, jaki przeżyły i wciąż przeżywają. U wielu z nich pojawi się zespół stresu pourazowego – może od razu, a może dopiero po kilku tygodniach, miesiącach. Do tego konieczność “ogarnięcia” całej klasy, presja czasu w realizacji programu… Nauczyciel nie może zostać sam z takimi wyzwaniami.
Jeśli więc do Twojej klasy dołączą uczniowie z Ukrainy, zadbaj o wsparcie dla siebie, rozmawiaj z innymi nauczycielami, szkolnym psychologiem, dyrektorem, proś o pomoc (rownież rodziców można zaangażować do niektórych działań). I nie chodzi tylko o wsparcie merytoryczne i metodyczne, wyszukanie odpowiednich materiałów, czy opracowanie adekwatnych metod. Równie ważne jest wsparcie emocjonalne, możliwość „odgadania” się, podzielenia wątpliwościami, uznania własnej słabości, zrobienia miejsca na emocje. Wobec swoich uczniów nauczyciel musi być stabilny, uważny, skoncentrowany, ma być opoką i „parasolem bezpieczeństwa”. Ale żeby tak było, poza salą lekcyjną musi być takie miejsce i takie grono dorosłych, w których może sobie pozwolić na emocje, zwierzenia, zmęczenie i zadbanie o siebie.
autorka: Elżbieta Manthey – założycielka Juniorowa, blogerka, dziennikarka, prezeska Fundacji Rozwoju przez Całe Życie, mama Marysi i Tymona. Propaguje wychowanie i edukację oparte na szacunku dla dzieci. Tropi nowinki i nowoczesne pomysły edukacyjne, angażuje się w różnorodne działania na rzecz lepszej edukacji. Miłośniczka książek, również tych dla dzieci i młodzieży. Najlepiej odpoczywa odwiedzając ciekawe miejsca i doświadczając świata wspólnie z mężem i dziećmi.
Twój komentarz może być pierwszy