Jednym z częstszych błędów popełnianych przez nas, dorosłych, jest przekonanie, że dzieci nie marzą o niczym innym, niż o samodzielnej pracy twórczej. Że gdyby mogły, to wolałyby same pokonać wszystkie trudności w dążeniu do celu, bo każdy problem są w stanie rozwiązać bez niczyjej pomocy. Że gdy dostaną od nas odpowiednie warunki, to ów cel również określą samodzielnie. Że im mniej nauczyciel będzie się wtrącał w ich pracę, tym sprawniej będą się uczyć. Że tradycyjna szkoła tłumi ich kreatywność poprzez brak wolności wyboru, więc im więcej wolności im damy, tym lepiej poradzą sobie i w szkole i w późniejszym życiu. Och, doprawdy!?
Wygląda na to, że w naszych próbach zmiany systemu szkolnego na lepsze popadamy ze skrajności w skrajność. Zakładamy bowiem z góry, że wszyscy uczniowie to artyści, których pasja gaśnie tłumiona szkolnymi rygorami. Nie jestem tego taka pewna. W każdym razie nie jeśli chodzi o dzieci pod moją opieką.
Bo moi uczniowie, choć lubią pracować po swojemu, często proszą mnie, by pokazać im ścieżkę, którą mogą podążyć.
Bo choć uwielbiają realizować własne pomysły, z wdzięcznością akceptują projekty, które ja im podsuwam.
Bo samodzielność nie zawsze im odpowiada. Czasami oczekują ode mnie pomocy, ponieważ nie są w stanie sami rozwiązać problemu. Nie jest to reguła, ale się zdarza.
Bo dają mi do zrozumienia, że choć wiedzą dokąd zmierzamy, to droga bywa dla nich zbyt trudna. Pokonanie jej to nasze wspólne, ich i moje, zadanie.
Bo świetnie wiedzą, że rolą nauczyciela jest uczyć, a rolą dzieci przyswajać wiedzę, więc czasami proszą mnie, bym to ja do nich mówiła, a oni usiądą i posłuchają.
Bo bezustanne wymyślanie nowych pomysłów jest dla nich wyczerpujące, więc chcą żeby lekcje wyglądały czasem tak, a czasem inaczej.
I ani trochę nie oznacza to, że moje dzieci to kiepscy uczniowie, którzy nie poradzą sobie w dorosłym życiu. Nie oznacza to również tego, że szkoła tłumi ich kreatywność i wolność wypowiedzi. Dzieci po prostu takie są. Uwielbiają eksperymentować, ale w poczuciu bezpieczeństwa, że ktoś dorosły czuwa. Naszym zadaniem jest wsłuchać się w ich potrzeby i je po prostu zaspokoić. Pamiętać, że dzieci nas potrzebują. I że szkoła niekoniecznie jest miejscem, które tłumi ich zdolności.
Moje motto brzmi: Szkoła powinna być dla dzieci, jakimi naprawdę są, a nie dla takich, jakie chcielibyśmy, żeby były. A dzieci po prostu nas potrzebują. Naszej bezustannej opieki i uwagi. A naszym podstawowym zadaniem jest wysłuchać ich próśb i nie udawać, że znaczą coś zupełnie innego. I pamiętać, że gdy proszą nas o pomoc, to nie dlatego, że są mało zdolne, ale po prostu wciąż jeszcze dojrzewają. I tak jest w porządku.
c
Tekst: Pernille Ripp, tłumaczenie: Wojciech Musiał
źródło: Blogging Through The Fourth Dimension (publikacja tekstu za zgodą autorki)
Pernille Ripp jest amerykańską nauczycielką, która dokonała wielkiej zmiany w swoim sposobie uczenia (pisaliśmy o niej tu). Swoje doświadczenia i refleksje opisuje w blogu Blogging Through The Fourth Dimension. Jest też autorką książek Passionate Learners: Giving Our Classroom Back to Our Students i Empowered schools, empowered students.
c
foto: Martin Cron, woodleywonderworks, Lotus Carroll
Twój komentarz może być pierwszy