Nie ukrywajmy, to na prezenty czeka zdecydowana większość naszych dorastających pociech, a nie na przeżycia duchowe. Na rower obiecany przez chrzestnego, komputer od cioci Jadzi, tablet, telefon, aparat, zegarek… Każdy z nas pamięta to z własnego dzieciństwa. Zapewne pamiętamy też białe koperty, które pojawiły się na stole, zarazem cieszące perspektywą kolejnych atrakcji, jak i rozczarowujące dość abstrakcyjną mimo wszystko formą. Bo cóż znaczą banknoty dla ośmiolatka. Ot – okazja do porównania w późniejszych rozmowach z kolegami: ja dostałem tyle, a ja tyle… Białe koperty mogą być jednak znakomitą lekcją ekonomii dla naszych dzieci.
Komunijne pieniądze to pierwsze poważne sumy w życiu naszych dzieci. Jak pokazują badania, 94% dzieci przystępujących w Polsce do pierwszej komunii otrzymało w prezencie pieniądze. Jakie? Wiele zależy od zamożności naszych krewnych, średnią stanowią sumy czterocyfrowe. Dla ośmiolatka takie pieniądze to czysta abstrakcja. Dziecko w tym wieku przeważnie nie orientuje się w wartości pieniądza, jeszcze nie wie, jak dużej pracy wymaga comiesięczna pensja spływająca na konto rodziców. Komunijna gotówka to wyzwanie przede wszystkim dla rodziców.
Najrozsądniejszym, ale i najtrudniejszym w realizacji pomysłem jest zdeponowanie pieniędzy w banku – na koncie lub na lokacie. Dla dziecka to wyjątkowo kiepska atrakcja. Jeszcze przed chwilą miał w ręku stosik banknotów, a teraz co mu zostało? Jakieś cyferki na ekranie… I marnym dla niego pocieszeniem będzie fakt, że za kilka lat cztery tysiące złotych zmienią się w cztery i pół tysiąca, a gdy dorośnie, to być może uzbiera się na czesne na dobrej uczelni… I dlatego dziecku trzeba pokazać realną korzyść z posiadania konta: Stasiu, Zosiu, teraz te pieniążki zaczynają na was pracować. Zobaczcie, już mamy pierwsze odsetki, a za chwilę będzie ich jeszcze więcej! I raz na jakiś czas zaglądamy na ich konto i porównujemy. I tłumaczymy co to są te odsetki, co to jest kapitał, w jaki sposób działa konto internetowe, kiedy i jak możemy te pieniądze wypłacić. I zaglądajmy na ich konto tak często, jak o to proszą. Dzięki temu będą miały poczucie wpływu na swoją własność. Korzyść dodatkowa: oprócz kapitału na start nasz Staś i Zosia zyskają wiedzę, która pozwoli im na swobodną rozmowę z brokerem, gdy przyjdzie im do brania ich pierwszego w życiu kredytu.
Rozwiązaniem pośrednim jest podzielenie otrzymanej kwoty na części. I tu w nas, rodzicach, pojawia się pokusa załatania domowego budżetu. I tak naprawdę nie ma w tym nic złego, pod warunkiem, że dziecko weźmie udział w dyskusji i zaakceptuje wspólny wybór. W ten sposób poczuje się ważnym członkiem rodziny, dzięki któremu zyskała cała domowa społeczność. Tak właśnie stało się w przypadku mojej rodziny. Mój syn sfinansował zakup nowego aparatu fotograficznego oraz części nowego komputera. Staś ma prawo używać aparatu w dowolnej chwili, a na komputerze może grać trzy, a nie dwa razy w tygodniu, jak do tej pory. I jest z tego bardzo zadowolony. A jeśli drogi aparat wypadnie z dziecięcych rąk i roztrzaska na podłodze? Cóż… stracimy aparat, ale znów zyskamy bezcenne doświadczenie…
Trzeci scenariusz, wbrew pozorom wcale nie taki zły, to pozwolenie dziecku na samodzielne wydanie swoich pieniędzy. Na przepuszczenie ich na głupotki, mówiąc szczerze… Chcesz drona? Na pewno? No to proszę bardzo! Zaciskamy zęby i kupujemy drona lub dowolną inną rzecz kompletnie niepraktyczną z dorosłego punktu widzenia. Bo i tu mamy znakomitą okazję do nauczenia dziecka konsekwencji własnego wyboru. Dron, jeśli się wcześniej nie roztrzaska, posłuży mu miesiąc, może dwa, a potem się znudzi jak każda inna zabawka. Ale taki właśnie był wybór dziecka, które teraz już wie, co to znaczy gospodarować swoimi pieniędzmi. Bo na kolejną drogą zabawkę pieniędzy już nie ma i nie będzie, wszak pierwsza komunia jest tylko raz.
Scenariuszy na zagospodarowanie pieniędzy jest więcej. Można je np. od dziecka pożyczyć i oddać wraz z odsetkami (znów wspaniała lekcja ekonomii). Można też schować je do szuflady, czego akurat nie polecam, bo tracimy okazję do nauki oraz odsetki, a zyskujemy ryzyko, że ktoś je ukradnie.
Wydaje mi się, że bardzo ciekawym pomysłem jest propozycja przekazania części pieniędzy na cele charytatywne. Dzięki temu pięknie podkreślimy duchowy aspekt uroczystości, a jednocześnie wytłumaczymy dziecku co to jest bieda i w jaki sposób można z nią walczyć. Dla dziecka to również bardzo abstrakcyjna forma wydania jego pieniędzy, dlatego nie powinniśmy naciskać, a jeśli dziecko zdecyduje się na taki krok, to może warto zrobić dla niego jakiś dyplom uznania, który powiesi sobie nad łóżkiem…
Najważniejsze dla nas, to zrozumieć i zaakceptować fakt, że nasze dziecko, nasz maluszek ukochany, któremu jeszcze niedawno zmienialiśmy pieluchy, staje się naszym partnerem, któremu możemy zaproponować pewne pomysły. Zaproponować, a nie narzucić.
c
Autor: Wojciech Musiał
foto: Steven Depolo, archiwum autora, Hobbies on a Budget; infografika: cha-ching.pl
1 komentarz
Ale.pl
22 sierpnia 2017 at 12:58to bardzo dobra lekcja ekonomii, za moich czasów to kasa była ale rodzice z niej pokryli wydatki na impreże i tyle widział pieniążki