Po całym dniu spędzonym w mieście wracamy autem do domu. Dzieciaki wykończone, trochę marudzą. Żona zajęta prowadzeniem auta, ja, również wymęczony, wspinam się na Czomolungmę kreatywności starając się utrzymać dzieci w dobrych humorach. Z sukcesem!
Sprawę załatwiła nasza ulubiona świąteczna zabawa w światełka. Zadaniem dzieci (i dorosłych też, ale dajemy dzieciakom fory) jest wypatrywanie świątecznych dekoracji, których wypatrzenie oznajmiane jest gromkim „Światełka!”. Za każdą dekorację – punkt. Dzieciaki prześcigają się w namierzaniu migoczących lampek, każde po swojej stronie auta, ale z zapuszczaniem żurawia do przodu i na stronę przeciwną. Światełka! Światełka! W mojej i żony głowach ów okrzyk po pewnym czasie wibruje jak dzwon Zygmunt, ale czegóż to rodzice nie zniosą dla chwili względnego spokoju.
Kilka kilometrów przed domem mijamy Chochołowy Dwór, efektowny zajazd ozdobiony tysiącem świątecznych lampek. I tu zaczynają się schody – wymęczone i głodne dzieci zaczynają się kłócić o podział punktów. Sęk w tym, że knajpa ozdobiona jest różnymi rodzajami światełek i tak naprawdę nie do końca wiadomo, czy liczyć je wszystkie razem, czy każdy z osobna. Na tylnych siedzeniach zaczyna niebezpiecznie iskrzyć.
Staś: Tata, ja pierwszy zobaczyłem Chochołowy Dwór!
Zosia: Nie, bo ja!
Staś (władczo): Nie-e! Ja!
Zosia (płaczliwie): Ja, ja, ja!
Tata (w desperacji): Stasiu, powiedziałeś Chochołowy WÓR!?
Chwila zdumionej ciszy.
– Powiedziałem Chochołowy Stwór – Staś z uśmiechem podchwycił zabawę (Uffffffff…)
– Chochołowy Mur – Zośka udowadnia, że nie wypadła sroce spod ogona.
– Chochołowy Kur! – w zabawę włącza się Mama.
– Chochołowy Spór, Twór, Bór – worek z wyrazami otwarty szeroko.
– Chochołowy Bój! – zmiana końcówki otwiera ocean nowych możliwości. Wygląda na to, że dzięki natchnieniu Taty dojedziemy do domu bez płaczów i awantury.
– Chochołowy Wuj! Chochołowy Luj!
Ejże – w mojej głowie zapala się ostrzegawcza lampka – ta zabawa skręca w niebezpieczne rejony! Ale zanim zdążyłem skierować ją z powrotem na właściwą ścieżkę, w aucie eksplodował:
– Chochołowy CHUJ!
To słodka, sześcioletnia Zosieńka.
Chwila ciszy, dzieci same wyczuły, że wkroczyły na grząski grunt. Rodzice usiłują utrzymać kamienną powagę, ale od razu czują, że to przegrana walka. Na widok trzęsących się z tłumionego śmiechu ramion taty dzieci chichocą coraz głośniej. Tama pęka, auto zalewa fala histerycznego śmiechu. Mama wyje za kierownicą: przestańcie, bo przez łzy w oczach drogi nie widzę! Śmiejemy się na głos dobrych kilka minut trzymając się za brzuchy. W końcu zapada cisza.
– Tato – niewinnym głosikiem odzywa się Zosieńka – a właściwie co to jest chuj?
– Siusiak, córeczko, tylko bardzo, bardzo brzydko – odpowiadam z największa naturalnością, na jaką mnie stać.
– A-cha – wyjaśnienie całkowicie zaspokoiło ciekawość mojej córki. I więcej do tematu nie wróciła.
Autor: Wojciech Musiał
A o tym jak radzić sobie z brzydkimi wyrazami Juniorowo – już całkiem serio – napisało TUTAJ.
zdjęcia: writetoeat, Brittany Randolph, Bill Gracey, Robertas
Discover more from Juniorowo
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
Twój komentarz może być pierwszy