Wczoraj drążyliśmy dynie, zanurzając ręce w ciapowatym miąższu. Wspólnie z przyjaciółmi, uznając, że Halloween to świetna okazja, by się spotkać i porobić coś razem. W epoce ciągłego braku czasu i dyktatury obowiązków nad przyjemnościami, Halloween stało się dniem spotkań i wspólnych aktywności. Dzieci wycinały otwory w dyniach według własnych pomysłów. Był skaleczony palec i satysfakcja z samodzielnego posługiwania się nożem. Była pyszna zupa dyniowa i dynia zapiekana z farszem. Były przebieranki – peleryna uszyta naprędce ze starego t-shirta taty, kapelusz czarownicy, maska czarnego kota i świecące włosy. Kreatywność i dobra zabawa. A potem spacer po osiedlu, wypatrywanie domów z wyeksponowanymi dyniami – bo to znak, że tu można liczyć na cukierki.

– Jak dobrze, że przyszliście! Mój synek już dwie godziny czeka, żeby kogoś wystraszyć swoją maską! – ucieszył się jeden z sąsiadów i obsypał nasze dzieci górą słodyczy.

Halloween nie ma w naszym kraju takiej skali, jak za oceanem, ale dynie i upiorne kostiumy z przymrużeniem oka nikogo już nie dziwią, choć nie wszystkim się podobają. Kiedyś myślałam, że Halloween odwróci uwagę młodych od naszego tradycyjnego polskiego dnia Wszystkich Świętych. Dziś widzę, że ono ma swoje własne miejsce w kalendarzu. Może nie budziłoby tylu kontrowersji, gdyby nie jego bezpośrednie sąsiedztwo z dniem, w którym mamy się zadumać, być poważnym, oprzątać groby. Mi to jednak wcale nie przeszkadza. Zaskakuje mnie natomiast ideologiczna krucjata przeciwhalloweenowa.

Zło nie czai się we wnętrzu dyni. Jedynym miejscem, gdzie może się zagnieździć, jest ludzki umysł pozbawiony empatii, zamknięty na to, co “inne”, zatruwany lękiem i nienawiścią.

Halloween to nie nowa religia, ani inwazja obcego święta. To u nas przede wszystkim zabawa. Nie nazywam tego dnia świętem, tak jak nie mówię, że świętem jest Sylwester. To dzień zabawy, okazja do pobycia niepoważnym. W niczym nie przeszkadza, żeby nazajutrz pójść na cmentarz, zamyślić się, wspomnieć tych, którzy już odeszli.

Wczoraj drążyliśmy dynie. Dziś wyjmuję zakurzone albumy fotografii i oglądam z dziećmi podobizny przodków. Przywołuję wspomnienia o tych, którzy już nie żyją i dzielę się nimi z dziećmi. Opowiadam im o mojej babci, którą pamiętam, jako niezwykłą kobietę, która nigdy nie oceniała innych i ceniła każdy dzień życia. O dziadku, z którym przez okno wpatrywałam się w deszcz, śpiewał mi piosenkę, a duży pies leżał u jego stóp. O drugim dziadku, który spędzał ze mną całe godziny rysując, słuchając muzyki, bawiąc się w sklep. Pozwalał mi układać swoje cenne znaczki w klaserze. Wyjmuję z biblioteczki pożółkły maszynopis – to rodzinne opowieści, które dziadek zbierał przez lata.

Kultura nie jest skostniałą konstrukcją, lecz żywym organizmem. Zmienia się, ewoluuje, pożycza obyczaje i dzieli się swoimi, przetwarza je, nadaje im nowe sensy. Halloween przyszło do nas, jak kiedyś przybyła choinka na Boże Narodzenie. Tradycje, które dziś wydają nam się “nasze”, polskie, chrześcijańskie, często wywodzą się z kultur innych narodów lub z obyczajów pogańskich.

Moje zadanie, to pokazać dzieciom znaczenie tego co i jak świętujemy. Nauczyć je odnajdowania sensu i nadawania znaczeń, budowania własnej tożsamości nie ze strachu, lecz z refleksji i świadomości siebie i innego. Pokazać im, że nie trzeba szukać wroga, by wiedzieć, kim się jest.