Dorośli stosują sporo różnych strategii, aby namówić dzieci do zrobienia czegoś. Niestety, niemal wszystkie te sposoby nawet jeśli są skuteczne, to tylko na chwilę, a stosowanie ich zazwyczaj wymaga ciągłego stosowania nadzoru bądź wiąże się z silnymi emocjami. Dlaczego tak się dzieje?
Szukając odpowiedzi, przyjrzyjmy się najbardziej popularnym narzędziom służącym motywowaniu dzieci.
Kary lub nagrody
To bardzo powszechna metoda, niestety również bardzo krótkowzroczna. Kary i nagrody mogą przynosić chwilowy efekt – dziecko przestraszone groźbą nieprzyjemności lub zwabione obietnicą jakiegoś zysku będzie może skłonne do podjęcia jakiegoś działania – odrobienia zadania domowego czy sprzątnięcia pokoju. Jednak na dłuższą metę wysiłek włożony w nielubianą czynność zacznie przewyższać korzyści z wykonania jej, co może prowadzić do oszukiwania i stosowania półśrodków (jak to zrobić, żeby się nie napracować, a dostać nagrodę/uniknąć kary?) lub podejścia biznesowego (co mi za to dasz?).
Przekonywanie, tłumaczenie, prośba
“Proszę, posprzątaj i będziesz mógł się bawić”.
“Najpierw odrób lekcje, będziesz już miała to z głowy”.
“Usiądę z tobą i zrobimy to w pięć minut”.
Ta strategia wydaje się być nieinwazyjna, wręcz miła – i jednocześnie bardzo często bywa nieskuteczna. Nieskuteczna dlatego, że mimo przyjaznego nastawienia nie dotyka sedna trudności – niechęci dziecka. Przekonuje, aby dziecko coś zrobiło, ale nie zagląda “pod powierzchnię”, szukając odpowiedzi na pytanie: Dlaczego ono nie chce tego zrobić?
Każde zachowanie człowieka wypływa z jakiejś konkretnej potrzeby. Kiedy dziecko oznajmia hardo: nie chcę, nie będę tego robić – to przyczyną nie jest lenistwo, widzimisię czy brak szacunku i złe wychowanie, tylko np. potrzeba decydowania, autonomii, odpoczynku, celu i sensu czy równowagi (dlaczego nigdy nie prosicie o to mojego brata?!). Jeśli znamy źródło, możemy rozejrzeć się za takimi strategiami, które będą uwzględniały całokształt i naprawdę wspierały dziecko, nie tylko namawiały je do przejęcia naszej perspektywy.
Dodatkowo z przekonywaniem bywa często tak, że zaczynamy miło i łagodnie, licząc na dziecięcy entuzjazm, a wobec jego braku zaczynamy szybko tracić przyjemne nastawienie. Rodzi się w nas niechęć i irytacja wobec dziecka, które mogłoby coś zrobić w kwadrans, a przeciąga to i odwleka w czasie, burząc nasz ład i harmonię. To bardzo uderza w poczucie własnej wartości dziecka – kiedy widzi rozczarowanie i poirytowanie w oczach rodzica, łatwo mu uznać się za winnego całej sytuacji, nawet jeśli wydaje się być harde i zbuntowane.
Porównania
Wierzę, że dorośli, którzy wybierają tę metodę, działają z dobrych pobudek. Chcą zmotywować poprzez postawienie dobrego przykładu, danie wzorca, konkretne wskazanie, jak należy coś zrobić. Niestety, taka inspiracja, aby była faktycznie inspiracją, musi wypłynąć z wnętrza człowieka, nie da się nikomu jej narzucić. Mogę przeczytać biografię znanej osoby lub podpatrzyć kogoś z otoczenia i powiedzieć sobie w sercu: Ja też tak chcę. Imponuje mi to i daje nadzieję oraz energię do działania. Wtedy ma to sens. Gdyby jednak moja mama powiedziała mi któregoś dnia:
Słuchaj, twoja siostra ma dwoje malutkich dzieci i jakoś radzi sobie z łączeniem macierzyństwa z pracą, zamiast narzekać, że nie daje rady. To ja raczej nie poczułabym przypływu energii, czy podziwu dla siostry. Raczej myślałabym o niej z niechęcią (myślisz, że jesteś taka świetna?), o sobie zaś z zażenowaniem (coś jest ze mną nie tak).
Często porównania nie mają większego związku z sytuacją. Jeśli wychodzimy rano do szkoły, wszyscy są gotowi, a jedno z dzieci wciąż zakłada buty, to odniesieniem do sedna będzie raczej stwierdzenie: “Czekamy na ciebie i niecierpliwimy się, bo chcemy już wyjść” zamiast porównania: “Twoja siostra jest już ubrana od pięciu minut, dlaczego ty nie możesz być na czas?”.
Dlaczego to nie działa?
Wszystkie te strategie są nieskuteczne dlatego, że opierają się na dwóch fałszywych przesłankach.
Pierwszą jest ta, że motywacji może być za mało, lub może je nie być w ogóle. To nieprawdziwe przekonanie, ponieważ ludzie są zawsze zmotywowani – miarą motywacji nie jest zatem jej ilość, lecz jakość. Jeśli mam obojętną motywację do przekopania ogródka, będę kierować się myślą: lepiej poleż na kanapie i poczytaj książkę lub idź na rower. Kiedy moja motywacja względem tego zadania będzie płynąć z zewnętrznej presji (sąsiedzi uszczypliwie dopytują, czy zakładam sobie dżunglę), pewnie wezmę się za nie, choć z nienajwiększą radością. Kiedy moja motywacja płynie z lęku przed spodziewaną wizytą taty, który uważa, że potrafiłabym zepsuć nawet metalową kulkę, moja energia podczas tego zajęcia byłaby zupełnie inna od tej, którą wyzwoliłaby motywacja oparta na autonomicznej decyzji: przekopię ogródek, bo chcę mieć swojskie pomidory latem.
To nie brak motywacji jest problemem, tylko jej rodzaj. Motywacja, która płynie z wnętrza człowieka, łączy się z energią, która dodaje skrzydeł, niesie ze sobą dobre samopoczucie i przekonanie, że to, co robimy, ma sens. Czy taki stan jest możliwy podczas sprzątania pokoju lub pisania wypracowania? Owszem, ponieważ motywacja to umiejętność, którą można i warto rozwijać.
Drugą przesłanką jest założenie, że ludzi trzeba popychać do rozwoju. Że bez wizji kija lub marchewki człowiek staje w miejscu i nie pragnie sięgać po coraz to nowe wyzwania. Tymczasem potrzeba rozwoju jest głęboko wpisana w nasze życie. Dla każdego rozwój będzie oznaczał coś innego, ale samo dążenie do uczenia się nowych rzeczy, nabywania kompetencji i doskonalenia umiejętności jest wspólne wszystkim ludziom.
Potrzeba rozwoju uaktywnia się w sprzyjającym środowisku – takim, które wspiera potrzebę autonomii, relacyjności i kompetencji. Jeśli zabraknie którejkolwiek z tych bazowych ludzkich potrzeb, motywacja traci na jakości. Kiedy nie czuję, że to ja decyduję, że moje zdanie ma znaczenie, że mam wpływ na to, co się dzieje – moja motywacja traci. Kiedy nie czuję, że jestem w autentycznej relacji z otaczającymi mnie ludźmi, że oni widzą moje potrzeby i pragnienia oraz traktują je z uważnością i szacunkiem – moja motywacja traci. Kiedy myślę, że ktoś mną manipuluje, by osiągnąć swój cel – moja motywacja traci. Kiedy moje zadanie jest dla mnie za łatwe lub za trudne, wydaje mi się być pozbawione sensu, nie widzę jego znaczenia dla innych lub dla mnie samej – moja motywacja traci.
To dlatego, szukając pomysłu na zmotywowanie dziecka (lub kogokolwiek), warto odejść od strategii na rzecz stwarzania wspierającego środowiska. Środowiska, które uwzględni ogromną potrzebę autonomii dziecka, które zechce zobaczyć i uznać prawdziwą przyczynę jego niechęci, które podsunie mu zadania zgodne z jego kompetencjami i zainteresowaniami, które zechce mu towarzyszyć w jego celach i wyzwaniach zamiast wtłaczać mu swoje własne.
Czy to możliwe do zrealizowania w naszej obciążonej obowiązkami codzienności? Tak. Czy da się stworzyć takie środowisko w dość sztywnych realiach szkolnych? Również tak.
Konkretne podpowiedzi, jak to zrobić opisałam w Przyborniku, który ma pomóc rodzicom i nauczycielom w tworzeniu takiego środowiska, które będzie sprzyjało rozwijaniu wewnętrznej motywacji. Przybornik znajdziecie tu: https://rodzicielskiprzybornik.pl/motywacja/
Kiedy zmieniamy swoje podejście, swoje patrzenie i odbieranie dziecka – nawet jeśli początkowo nie mamy konkretnego pomysłu, co dalej, jak rozwiązywać poszczególne sytuacje, zyskujemy dzięki stanięciu ramię w ramię, zamiast naprzeciw siebie w wojennym rozkroku.
Twój komentarz może być pierwszy