Wielu rodzicom wydaje się, że wychowanie dzieci polega na prostych zależnościach przyczyna-skutek. Należy zrobić A, żeby uzyskać B, zachowanie się wobec dzieci w sposób C da w niedalekiej przyszłości rezultat D. Bierze się to, jak sądzę, stąd, że w procesie wychowania stawiamy sobie cel, którym są nasze wyobrażenia na temat tego, jakie powinny być nasze dzieci. Wychowanie staje się projektem o z góry założonych efektach. To niestety pułapka, w którą wpadając, kończymy niemal zawsze tak samo – rozczarowani dziećmi, niezadowoleni z siebie, zagubieni, z utraconymi dobrymi relacjami.
Wyobrażamy sobie na przykład, że w wieku lat 10 dziecko ma używać słów “proszę, dziękuję, przepraszam, dzień dobry”, mając 16 lat nie może pić, palić, czy zrobić z rodziców dziadków, jako 20 latkowie dzieci mają iść na dobre studia i ukończyć je ze świetnym wynikiem. Tuż po nich powinny znaleźć rozwijającą pracę… itd, itp.
W naszym mało jeszcze wyedukowanym w zakresie wychowania społeczeństwie, panuje przekonanie, że “dziecko z dobrego domu”, dziecko wychowane w atmosferze spokoju, bez patologii, dziecko psychologa, pedagoga czy innego specjalisty w dziedzinie rozwoju człowieka, powinno być idealne. Nie powinno pyskować, urządzać scen w sklepie czy na ulicy, przeklinać, palić, robić innych głupot, które dotykają przeciętnego nastolatka. Najlepiej też kiedy uczy się dobrze, siedzi w domu z nosem w książkach i bierze udział w każdej olimpiadzie. Jednak dzieci nie są takie, jak sobie wymyślimy, zawsze “coś pójdzie nie tak”.
Zarówno dzieci wychowywane po “skinnerowsku” jak i te wychowane po “juulowsku” mają taki sam potencjał popełniania błędów, robienia głupich rzeczy, strojenia fochów i rzucania talerzami z wściekłością. Jednak między rodzinami stosującymi wychowanie za pomocą kar, nagród, szantażu (jak nie zrobisz A, to nie będzie B) i innej przemocy, a tymi, w których wychowuje się z szacunkiem, istnieje podstawowa różnica, a jest nią REAKCJA RODZICA na zachowanie czy postępowanie dziecka. To nie zachowanie dwu-, pięcio- czy piętnastolatka definiuje, jakim rodzicem się jest, tylko to, jak na owo zachowanie zareaguje dorosły, dojrzała już moralnie osoba. To nie rzucanie zabawką o ziemię z wściekłością określa to, czy dziecię jest dobrze czy źle wychowane. Przecież to jedno z setek zachowań dziecka, które raz lepiej raz gorzej radzi sobie z emocjami. Dopiero szereg reakcji rodzica na takie “wybryki” ukształtuje przyszłego dorosłego. Wtedy też dopiero będzie można orzec, jakimi rodzicami jesteśmy.
Jeśli reagować będziemy przemocą (klaps, szantaż, wymuszanie przeprosin pod groźbą konsekwencji, wyzwiska, zawstydzanie itp), to wyrośnie dorosły, który być może będzie potrafił powiedzieć sąsiadowi “dzień dobry”, ale za plecami go opluje, być może po jakimś występku powie “przepraszam”, ale nie będzie miał najmniejszego poczucia wstydu ani wyrzutów sumienia – rzuci tylko wyświechtane słowo powszechnie uważane za kulturalne. Zapewne ów dorosły będzie w sposób przemocowy rozwiązywał konflikty z innymi – kłótniami, szantażami, obrażaniem innych lub zamykaniem się przed światem z powodu braku umiejętności rzeczowej rozmowy. Może mieć też niechęć do nawiązywania bliższych relacji – przyjacielskich, koleżeńskich… bo nie będzie potrafił ich tworzyć.
Jeśli natomiast otworzymy się na potrzeby dziecka tu i teraz, zamiast zastanawiać się, jaką lekcję powinniśmy mu dać w danej sytuacji, to mamy szansę na to, że ukształtujemy szanującego siebie i innych dorosłego. Człowiek nauczony merytorycznej rozmowy po nieprzyjemnej sytuacji, będzie takie metody stosował wobec innych. Jeśli po niewłaściwym zachowaniu damy dziecku czas, aby poradziło sobie ze swoimi emocjami oferując mu wsparcie, mamy większe szanse, że weźmie ono (na miarę swojego wieku) odpowiedzialność za dany występek i samo postanowi przeprosić lub inaczej zadośćuczynić drugiej osobie.
Rzecz w tym, że dla wielu ludzi dawanie prawa do popełniania błędów oraz ofiarowanie wsparcia podczas dziecięcych histerii, ataków złości czy choćby “szczeniackich” występków jak palenie czy picie, jest równoznaczne z akceptowaniem takiego zachowania. Sądzimy, że jest to nic innego jak “bezstresowe wychowanie” i “rozpuszczenie” dziecka. A przecież bezprzemocowe załatwienie sprawy nie jest jednoznaczne z brakiem granic. Wystarczy po uspokojeniu sytuacji usiąść i przegadać z dzieckiem temat, okazać swoje niezadowolenie, poinformować, że się na to czy tamto nie zgadzamy. I wierzcie lub nie – nawet z dwulatkiem okazuje się to skuteczne.
Czy bardziej niż w przypadku metod przemocowych? Cóż, na pewno skuteczność nie jest natychmiastowa. Wychowanie z szacunkiem jest też trudniejsze, bo wymaga od nas więcej energii, czasu, pracy nad sobą, empatii itd. Takie bezprzemocowe sposoby mogą nawet wydawać się mniej skuteczne, bo “mówię i mówię, a zmiany brak”. I tu zacierają ręce zwolennicy kar twierdząc: “Ja dam szlaban na komputer na miesiąc i od razu dziecko chodzi jak w zegarku./ Jak nie podzielisz się zabawką, to pójdziesz do domu./Jak nie przeprosisz brata za kopniaka, to pójdziesz do kąta” Tak, to wszystko skutkuje zwykle natychmiast. Z tym, że nie można tu mówić o “dobrym wychowaniu”, a jedynie o zastraszeniu. Dziecko nie zachowuje się w pożądany przez nas sposób, tylko działa jak urządzenie obsługiwane pilotem (rodzicem) – “powiedz przepraszam, podnieś zabawkę, nie pal papierosów”… Nic z tych zachowań nie wynika z wpojenia dobrych zasad, z jego własnej potrzeby bycia uprzejmym, chęci zadośćuczynienia, a jedynie z poleceń, a tych przecież nikt nie będzie całe życie dziecku nad głową wypowiadać.
Więcej – można mnożyć przykłady, kiedy dzieci dojrzewając i uwalniając się w pewnym wieku od kontroli rodziców przestają już być “uprzejme”. W dodatku tłumiona przez lata frustracja zaczyna obracać się przeciwko rodzicowi, rodzeństwu… Jakże często dzieci także znajdują sposoby i omijają zakazy oraz nakazy. Mama powie “przeproś brata” – dziecię rzuci słowem, a za chwilę zrobi to samo, ale tak, żeby mama nie zauważyła. Ma szlaban na kompa, to pójdzie do kolegi “po lekcje” i pogra u niego. Ma zakaz zjedzenia ciastka, to wyjdzie na podwórko i wyprosi poczęstowanie u swojej koleżanki (oczywiście po kryjomu), albo kupi sobie za kieszonkowe i zje przed sklepem. Ma zakaz wychodzenia na boisko osiedlowe za palenie papierosów, to zapali po drodze do szkoły albo między lekcjami.
Nic nie uchroni przed niepożądanymi zachowaniami dziecka czy nastolatka. I nie ma znaczenia kto i jak wychowuje. Jednak to, jaką postawę przyjmiemy reagując na występki naszych potomków definiuje nas jako rodziców. Nie sztuką jest być matką-helikopterem stojącą nad dzieckiem i kontrolującą każdy jego ruch. Sztuką jest tak wychowywać, aby nasza córka/syn potrafiły się właściwie zachować bez naszej ingerencji. I jest to możliwe już w przypadku najmłodszych dzieci. Zakładamy jednocześnie, że oprócz rozmów, zaznaczania swoich granic i mówienia co jest dobre, a co złe musimy dać dzieciom siebie – swoją postawę wobec innych, to jak rozwiązujemy konflikty, jak postrzegamy ludzi, jak wchodzimy w relacje itd, itd… Jeśli nie palę, nie jestem alkoholikiem, hazardzistą mam większą szansę, że moje dziecko też nie będzie. Jednocześnie mam świadomość, że to nie jest 100 procentowa gwarancja. Wiem, że jest możliwe, iż mimo bliskich relacji i takiego czy innego wzorca moje dzieci będą popełniać błędy. Ba, nie wyobrażam sobie, żeby ich nie popełniały (oby jak najmniej bolesnych dla nich). Przecież z tego składa się życie.
Warto to sobie uświadomić zanim oceni się rodziców i patrząc na rzucaną przez kilkulatka z wściekłością zabawkę lub urządzaną właśnie histerię powie się “Ale niewychowany. Mój tak się nie zachowuje!”. Na pewno? A może po prostu mu na to nie pozwalasz karcąc, strasząc, zamykając w domu, żeby nikt nie zobaczył, bo boisz się, żeby nie oceniono Cię tak, jak Ty oceniasz innych?
c
autorka: Anita Dybowska – jest anglistką, pracuje w nauczaniu dzieci od 1999 r. Ma trójkę dzieci.
c
c
c
foto: Pixabay
Discover more from Juniorowo
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
1 komentarz
Mahika
18 marca 2018 at 11:12A co z konsekwencjami złego zachowania?