„Lekcje z Panią kompletnie nic mi w tym roku nie dały. Myślę, że w ogóle nie powinna nas Pani uczyć. To był mój najgorszy rok angielskiego”.

Trzy zdania.

Które ranią głęboko.

Które sprawiają, że świat zaczyna się walić.

Które podkopują naszą wiarę we wszystko, co sobą reprezentujemy i w co wierzymy. Dumę, że nie ustajemy w próbach uczynienia naszych lekcji bardziej interesującymi. Nadzieję, że w końcu uda nam się zmienić szkołę na lepszą.

I nagle…

Okazuje się, że dla kogoś to za mało.

Dla kogoś nie staramy się wystarczająco.

Dla kogoś w ogóle nie powinniśmy uczyć.

Przyznaję, że oczy zaszkliły mi się od łez. Właściwie jak powinnam zrozumieć te zdania – myślałam zdezorientowana i zakłopotana, że ktoś użył wobec mnie tak silnych słów.

A jednak poza bolesną niespodzianką w słowach tych było coś jeszcze – autentyczna szczerość. Szczerość, która wymagała odwagi. Przecież ta osoba wiedziała, że nie tylko je przeczytam, ale i rozpoznam autora.

Dlatego zamiast użalać się i lizać rany… Albo inaczej – po niezbyt długim użalaniu się nad sobą i lizaniu ran poprosiłam autora, żeby powiedział coś jeszcze. Chciałam dowiedzieć się więcej przede wszystkim dlatego, żeby uniknąć takich ciosów na przyszłość.

Odpowiedź była bardzo konkretna: „Bo nienawidzę angielskiego. To nie pani jest winna, to nauka angielskiego”. Dopytałam, żeby mieć pewność, że to nie ja jestem przyczyną problemu. Potwierdził – to nie ja. Chodzi o niechęć do języka angielskiego.

Podziękowałam za szczerość, obiecałam, że postaram się bardziej.

A dziś opisuję to zdarzenie, bo ból wciąż nie ustąpił.

Te słowa wciąż wywołują zmieszanie.

Wolałabym je ukryć i udawać, że nigdy ich nie przeczytałam.

Nie zrobię tego, bo kryje się za nimi uniwersalna prawda wykraczająca poza sytuację, w której nauczyciel zawiódł. Prawda, że nie jesteśmy doskonali. Nikt z nas. Ja nie jestem doskonała. Nigdy zresztą tak o sobie nie myślałam. Nieustannie się rozwijam i wciąż czegoś się uczę. A jednak wszystkim nam się zdarza z zazdrością patrzeć na innych w przekonaniu, że ich klasy funkcjonują perfekcyjnie i że tamte dzieci uwielbiają się uczyć. A potem wracamy do naszych klas i obwiniamy się, że my nigdy nie osiągniemy tej perfekcji.

Słowa tego dziecka na pewno były bolesne, ale takie słowa nie są w stanie w pełni oddać tego, kim jesteśmy. Głos jednego ucznia to za mało. Naszej historii nie da się zamknąć w trzech krótkich zdaniach, dlatego nie pozwólmy im zredukować się do tych kilku słów.

Zdarzą się dni, gdy nauka będzie nam szła jak z nut. Ale zdarzą się i takie, gdy nic nie będzie nam wychodziło. I wtedy jedyne, co możemy, to nie ustawać w próbach. Sięgać coraz dalej i dalej. Zadawać sobie pytania, które mogą zaboleć.

Bo rozwój polega właśnie na zadawaniu pytań. Czasami trzeba odłożyć na bok nasza dumę i uwolnić słowa, które się w nas rodzą. I pilnować się, żebyśmy nigdy nie przestali.

c


Pernille Ripp – amerykańska nauczycielka, która dokonała wielkiej zmiany w swoim sposobie uczenia (pisaliśmy o niej TU). Swoje doświadczenia i refleksje opisuje w blogu Blogging Through The Fourth Dimension. Jest też autorką książek Passionate Learners: Giving Our Classroom Back to Our Students (w polskim tłumaczeniu książka ta ukaże się jesienią 2017 r.) i Empowered schools, empowered students.

Przetłumaczył Wojciech Musiał

Zdięcia: Pixabay, Wes Peck

 

 

 


Discover more from Juniorowo

Subscribe to get the latest posts sent to your email.