Moja żona patrzy na mnie wzrokiem, w którym złość miesza się ze zdumieniem. Złość, bo znów przyciągam mojego syna do komputera, zdumienie, bo jak można podniecać się czymś tak nieskończenie mało ekscytującym, jak internetowa strzelanka. Heh… mam cudowną żonę, ale w tym aspekcie to ona kompletnie nic nie kuma…

Tata… – mój syn zagadał mnie któregoś dnia z ostrożna.

Co tam, synu mój ulubiony?

Wiesz, bo moi kumple grają w taką grę…

Aha, no i? – udaję, że się nie domyślam.

No i chodzi mi o to, że może byśmy zainstalowali ją na naszym kompie?

Mój syn wie doskonale, że na pole gier komputerowych należy wkraczać ostrożnie jak saper na pole minowe. Jako świadomy i oczytany ojciec wiem, że spędzanie godzin przed ekranem komputera to nic dobrego, że lepsze są gry na świeżym powietrzu itd. Mój syn nie wie natomiast, że jego ojciec za młodu nałogowo tracił kieszonkowe w automatach ustawionych w baraku przy jednej z osiedlowych ulic: Space Invaders, Pac Man i takie tam… Tak więc ziemia jest w zasadzie żyzna, wystarczy zasiać ziarenko. Na razie jednak przybieram kamienny wyraz twarzy.

Wiesz, synu, co myślę o wgapianiu się w ekran?

No wiem, ale może byś tak tylko zerknął i zobaczył, co to za gra?

A co to za gra?

TATA! TO JEST REWELACJA! Normalnie jeździsz czołgiem po polu bitwy i walisz w inne czołgi. I możesz je ulepszać i kupować nowe pojazdy! I montować im lepsze lufy i silniki i pancerz! Tata, to jest re-we-lac-ja!

Synu mój, a czy ty możesz mi powiedzieć, skąd ty to wszystko wiesz?

Bo grałem u Kuby, i u Krzyśka też!

Mój syn strzelił sobie w stopę i momentalnie sobie to uświadomił. Stasiek ma limit trzech kwadransów dziennie przy komputerze. Patrzę na niego znacząco.

To nie zainstalujemy jej? – ton mego pierworodnego wpada w kompletną beznadzieję. A ja w myślach zacieram ręce: właśnie uzbierałem kapitał do dalszej rozgrywki.

No dobra. Co to za gra?

World of Tanks… – brew syna delikatnie unosi się w górę.

Dobra, pokaż mi ją. Ale niczego nie obiecuję!

Ostatnich słów już nie usłyszał gnając w stronę komputera.

Kapitał, o którym wspomniałem, polega na umowie: możesz grać, ale lekcje mają być odrobione, a tornister spakowany na następny dzień. Bez negocjacji. Jak dotychczas działa niemal bez pudła.

Sęk w tym, że Stasiek mnie zaraził, w związku z czym posypała się zasada trzech kwadransów grania dziennie. Teraz sprawa wygląda tak: najpierw gra syn, a ojciec dopinguje go przez ramię, a następnie się zamieniamy – to ja walę we wraże czołgi w asyście synowskich eksplozji tuż przy uchu: TATA, UWAŻAJ! Z LEWEEEEJ!!!

Matka Stasia spogląda na nas potępieńczo. Niedawno przeczytała artykuł o szkodliwości ekranów, a teraz obserwuje, jak jego autor namawia swojego własnego syna do złego… Cóż mogę powiedzieć, moja żona ma stuprocentową rację.

Droga Anetko i wszystkie panie (bo panowie zapewne wykażą pełne zrozumienie) – to jest trochę tak jak z czekoladą. Najpierw kostka, następnie chwila dramatycznej walki zakończonej totalną porażką: do ust wędruje co najmniej pół tabliczki. Potem wyrzuty sumienia i obietnice, że już nigdy więcej. A po jakimś czasie stajemy przed kolejną tabliczką…

A gdy odwracam się od ekranu po zaliczeniu pięciu wraków i przybijam z synem żółwika – heh… tego uczucia po prostu nie da się opisać.

p.s.

Moja córka Zośka spogląda na mamę:

Oni znowu w to grają?

No… – Mama wzdycha z rezygnacją.

Chodź mamo, porobimy coś fajnego w moim pokoju.

Dziewczyny mijają nas wzruszając ramionami i fukając. Po chwili z pokoju dobiegają chichoty i szczebioty. Chłopaki zupełnie ich nie słyszą pochłonięci pojedynkiem Matildy z Tigerem…

Kilka słów komentarza…

Ten felieton opisuje autentyczną sytuację. W domu redaktora Musiała rzeczywiście gry komputerowe wciągnęły męską część rodziny. Co więcej, moja córeczka również lubi grać, tylko że wybiera zupełnie inne gry – strzelanki zupełnie jej nie interesują, zdecydowanie woli gry „dziewczyńskie” w ubieranie księżniczek i takie tam.

I co w związku z tym? – zapyta dociekliwy czytelnik – przecież takie rzeczy zdarzają się w niemal każdej rodzinie. Jakie wnioski wyciągnąć z tej historii? Czego ona nas uczy poza tym, że redaktor Musiał jest niekonsekwentny? W innych artykułach na Juniorowie daje redaktor tysiące różnych rad o wychowaniu dzieci, a sam co? Z rozbrajającą szczerością opisuje, jak nagina zasady, których naginanie odradza innym…

No cóż… redaktor Musiał posypuje głowę popiołem przyznając, że rzeczywiście bywa niekonsekwentny, i to nie tylko w kwestii używania komputera. Redaktorowi zdarza się (na szczęście rzadko) futrować dzieciaki śmieciowym jedzeniem, zdarza mu się odpuścić im naukę na rzecz jakiejś kreskówki, zdarza mu się, mówiąc ogólnie popuścić cugli. Czasem z pełną świadomością, czasem dlatego, że po wytężonym dniu nie ma już sił na wychowawczą stanowczość, a czasem po prostu ze zwykłego lenistwa.

Tym felietonem chciałem pokazać kilka rzeczy:

Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Chwile słabości oraz błędy są nieodłączną częścią naszego życia. Uważam, że powinniśmy się z tym pogodzić i nie katować siebie samych wyrzutami sumienia, gdy zdarzy nam się je popełnić. Z drugiej strony nie wolno nam odpuścić całkowicie – to by było przegięcie w drugą stronę. Każdy z nas powinien… wróć! Musiał, nie praw nam tu kazań! Otóż fajnie by było, gdyby każdy z nas wypracował stan równowagi pomiędzy rzetelnym wypełnianiem rodzicielskich obowiązków a okazjonalnym odpuszczeniem sobie i dzieciom. Używając czekoladowej metafory, która pojawiła się w felietonie – kostka czekolady raz na jakiś czas da nam mnóstwo przyjemności, a krzywdy nie wyrządzi. Uważajmy tylko, żeby nie przesadzić.

Gry komputerowe to świetny sposób na budowanie więzi rodzinnych. Zgoda – najlepiej by było zagrać w taką grę, która wciągnie wszystkich członków rodziny, a nie tylko ich męską część, jak strzelanki. Ale po pierwsze: jedno nie wyklucza drugiego, a po drugie dlaczego ojciec z synem nie mieliby mieć własnych spraw i tajemnic? I matka z córką też, a także ojciec z córką i matka z synem.

Gry komputerowe mogą być znakomitą rozrywką, choć nie muszą, to oczywiście kwestia gustu. Zgoda – jeśli zaczną dominować nad zdrowszymi i bardziej rozwijającymi formami spędzania wolnego czasu (lektury, spacery itp.), to powinna nam się zapalić czerwona lampka. Ale powtórzę: nic się złego nie stanie, gdy będziemy korzystać z nich z umiarem.

Ustanowione zasady można, a nawet należy zmieniać. Dlaczego? Bo dzieci dorastają. U mnie w domu czas spędzany przy komputerze konsekwentnie się wydłuża. Kiedyś dzieci mogły grać dwa razy w tygodniu po pół godziny, obecnie mogą zagrać codziennie: 9-letni Staś przez 45 minut, 7-letnia Zosia pół godziny. Za jakiś czas zapewne pozwolę im na więcej. Moim celem jest nauczenie dzieci że komputer – jak każda rzecz na świecie – ma jasną i ciemną stronę, i że należy się z nim obchodzić w taki sposób, by to jasna strona dominowała.

Wojciech Musiał – współzałożyciel Juniorowa, z wykształcenia nauczyciel języka angielskiego, ale niepraktykujący. Dziennikarz radiowy, obecnie pracuje w Radiu Kraków, wcześniej w RMF Classic i w Złotych Przebojach. Ojciec Stasia i Zosi, mąż Anetki. Lubi jazz, jogę i święty spokój. Nie lubi braku poczucia humoru, hałasu i zapachu, który powstaje z połączenia wystygłej herbaty z ogryzkiem od jabłka.

Zdjęcia: archiwum autora, Pixabay, Kendra