Godzina 6:45.

– Stasiu, Zosiu, wstajemy!

Ja od kwadransa na nogach. Ogolony i ubrany, kroję chleb na kanapki. Żona wstała o szóstej, kończy robić się na bóstwo.

Godzina 6:48.

– Dzieci, pobudka!!!

Cisza.

– Dzieci, wstajeeeeemyyyyyyy!!!

Cisza.

– Anetka, możesz do nich zajrzeć?

Godzina 6:54.

– Dzieciaki, proszę bardzo, wychodzimy z łóżek. Staś, czy możesz wstać?

– Noooooo…

– Więc wstań, proszę.

– Noooooo…

Wstał, ale się nie obudził. Idzie do łazienki, bez słowa gasi światło żonie, która robi sobie oko. Gasi, bo go razi. Siku, klapa otwarta, woda nie spuszczona. Zombie. Zosia, równie nieprzytomna, podąża śladem starszego brata. O 6:58 oboje padają na fotele w salonie, na których czekają przygotowane poprzedniego wieczora ubrania.

– Dzieci, czy możecie zacząć się ubierać?

– Ale mama, ja nie chcę tych spodni, ja chcę sukienkę. Su-kien-kę! – Zosia rozpoczyna negocjacje.

– Zosiu, ale przecież wczoraj się umówiłyśmy, że założysz spodnie, prawda?

– Tak, ale dziś chcę sukienkę.

Żona zwraca ku mnie wzrok wypełniony bezsilnością. We mnie rośnie bąbel zniecierpliwienia, za chwilę pęknie. Jest 7:03.

– Stasiu, prosiłem, żebyś się ubrał.

Zero reakcji, żywy trup martwym wzrokiem patrzy w przestrzeń.

– Staaaaaśśśśśś!!!

Godzina 7:04.

– Dzieci, co chcecie na śniadanie?

Cisza.

– No więc?

Cisza. Pustka. Bezruch.

– Dzieci, czy możecie mi łaskawie powiedzieć, co chcecie na śniadanie? I zacznijcie się do Jasnej Anielki ubierać!!!!!!!!

Cisza.

– Dobrze – dwa głębsze oddechy – zrobię wam kanapki z szynką i serem.

– Ja nie chcę!

– Ja też nie chcę!

– A co chcecie?

– Nie wiem.

– Ja też nie wiem.

Odrywam się od kuchennego blatu i podchodzę do dzieci z nożem w rękach i żądzą mordu w oczach. Jest 7:08.

O 7:14 zombie przywlokły się do stołu ubrane moimi i żony rękoma. Nadal nie wiem co będą piły. Do jedzenia mają płatki z mlekiem (Zosia) i tost z szynką (Staś) – wynegocjowane w trakcie ubierania. Zosia oczywiście w sukience, umówionych wcześniej spodni nawet traktorem bym na nią nie wciągnął.

– Dzieci, co pijecie?

– Nie wiem.

– Ja też nie wiem.

– Kawa zbożowa? Herbata? Woda z miodem?

– Sok rozpuszczalny.

– Rano pijemy coś ciepłego, tak? Żeby żołądek się rozgrzał.

– To ja kawę.

– A ja herbatę.

– A możecie wypić to samo? Będzie szybciej…

– Nie.

Godzina 7:23.

Staś zjadł i wypił, dzięki czemu się obudził. Teraz już z górki. Zosia je trzydzieści sześć razy wolniej.

– Zosiu, czy możesz wziąć następnego hapsa?

Godzina 7:27.

Zęby umyte, buty, kurtka, tornister – Staś obrobiony. Ufff.

– Zosiu, jeszcze dwa hapsy.

– Ale ja już nie mogę.

– Dobrze – gryzę się w język, żeby nie wybuchnąć – zostaw resztę i idź umyć zęby. Za minutę wychodzimy.

– Ale ja nie zdążę – buzia wykrzywia się w podkówkę.

– Choć, pomogę ci.

O 7:32 odpalam samochód. Na przystanek gimbusa docieramy dwie minuty później. Gimbus planowo odjeżdża o 7:30, ale zawsze się spóźnia. Czyżby kierowca też miał małe dzieci?

Jeśli zdarza mi się wrzeszczeć na dzieci (a niestety czasem się zdarza), to właśnie o poranku. Czy szkoła w Polsce nie mogłaby zaczynać się o 9:00?

Zdjęcia: Will Graham


Discover more from Juniorowo

Subscribe to get the latest posts sent to your email.