Najpierw obowiązki, a potem przyjemność. Znasz to? Słyszałaś to pewnie nie raz. Ja najczęściej od Ojca. Jego ulubione powiedzenie brzmiało: „Nie jesteśmy tu dla przyjemności”, a wypowiadał je zarówno na nartach, jak i na spacerze po lesie czy w cukierni – zmuszając do zjedzenia wszystkiego, co zamówiliśmy. I owszem, mówił to pół żartem, pół serio. Ale przez to wszystkie radosne chwile były przykryte lekkim cieniem wątpliwości wyrażonych w takich myślach jak:

Ale czy ja mogę czuć radość?

Czy wypada się cieszyć?

Czy zasłużyłam na tę chwilę relaksu?

Czy zrobiłam wszystko, by móc korzystać z tej chwili?

Czy mogę? Czy wypada?

I moje ulubione: „Jak tę przyjemność przeżyć w wartościowy sposób, wykorzystując wszystkie dostępne opcje i możliwości?”. Skoro wykupiłam karnet na narty, to muszę go wyjeździć do ostatniej minuty, choć nie mam już sił. Skoro zamówiłam deser, to muszę go zjeść, nawet jak mi nie smakuje. Nie jesteśmy tu przecież dla przyjemności.

Ale wracając do „Najpierw obowiązki, a potem przyjemność”, to co, jeżeli to „najpierw” potrwa całe życie i nigdy, ale to nigdy nasze obowiązki się nie skończą? No właśnie, zapytam cię, szczerze i odważnie…

  • Ile razy w ciągu minionego roku (albo czy kiedykolwiek w życiu) miałaś poczucie, że wypełniłaś wszystkie swoje obowiązki? Pewnie nigdy albo bardzo rzadko.
  • Ile razy w ciągu minionego roku (albo czy kiedykolwiek w życiu) miałaś poczucie, że twoja lista rzeczy do zrobienia jest pusta albo ma wykreślone wszystkie punkciki? Pewnie nigdy albo bardzo rzadko.
  • Ile razy w ciągu minionego roku (albo czy kiedykolwiek w życiu) wmawiałaś sobie, że nie zasługujesz na oddech, odpoczynek, danie sobie przyjemności, bo uznałaś, że nie spełniłaś jeszcze wszystkich warunków i oczekiwań? Nie dałaś jeszcze światu tego, co powinnaś dać? Nie zatroszczyłaś się jeszcze o wszystkich? To wieczne zasługiwanie… czujesz to?
  • Ile razy w ciągu minionego roku (albo czy kiedykolwiek w życiu) wybrałaś przyjemności zamiast obowiązków, przed obowiązkami? Pewnie nigdy albo bardzo rzadko. Jak często przy czerpaniu przyjemności w twojej głowie pojawia się głos strachu, wątpliwości, krytyki? Pewnie bardzo często.
  • Jak często decydując się na to, by zadbać o siebie, zaczynasz się z tego tłumaczyć sobie, ale szczególnie innym? Zbierasz listę argumentów uzasadniających swoją decyzję, zapewniając, że nikt, ale to nikt na twoim dbaniu o siebie nie straci. Pewnie często?

Chcę ci jeszcze polecić ćwiczenie zmieniające perspektywę. Dedykuję je tym z nas, które do poczucia spełnienia potrzebują kojącej myśli „dużo dziś zrobiłam”. Wszystkie znamy listy „to do”, a znasz listę, którą nazwałam „I did it”? Tę pierwszą wypełnia się na początku dnia, a drugą – na końcu. Wypisuje się na niej rzeczy, które się faktycznie zrobiło. Nie wystarczy spojrzeć na to, co się wykreśliło z listy „to do”? Otóż nie. W ciągu dnia robimy wiele rzeczy spoza listy. Wpadają niezaplanowane działania, telefony, spotkania czy porażki, błędy, które trzeba emocjonalnie ogarnąć. A to też praca. Często nawet emocjonalna harówka, gdy dotyczy też innych osób. Oczywiście zawsze możemy trenować stawianie granic, czyli pilnować swojej listy „to do” i ograniczać rozpraszacze. Ale umówmy się, życie czasem ma inny plan na dany dzień niż my. Co więcej, bardzo rzadko na nasze listy „to do” wpisujemy codzienne zadania – przygotowanie dzieciom śniadania, tego pierwszego i tego drugiego, sprzątanie po nim, pocieszanie koleżanki w pracy, rozstrzyganie rodzinnych sporów przy kolacji. Nigdy nie zapomnę jednej z uczestniczek moich warsztat.w „be BRAVE & play BRAVE”, która po pierwszej fali pandemii dokładnie wiedziała, ile posiłków wydała swojej czwórce dzieci przez tych kilka miesięcy pracy, zdalnej szkoły i zdalnego przedszkola. Licząc te posiłki, uznała to i uszanowała, ile czasu i zaangażowania nie było ujętych w jej zawodowych listach „to do”. Może czas to zmienić? Może też warto wpisać #nażyćsię na listę „to do”? Może warto też sprawdzić jak często ty, twoje potrzeby, twoje wyrazy dbania o siebie pojawiają się na jakiejkolwiek liście? Sprawdź to! Zachęcam.

Fragment książki Marty Iwanowskiej-Polkowskiej “#nażyć się Jak zacząć nażywać się dziś, pamiętać o tym jutro i już nigdy o sobie nie zapomnieć“, którą polecam wszystkim, ale matkom szczególnie. Ela Manthey