„Tato, popatrz, tu jest jakiś grzyb!” – to zdanie sprawiało, że tata porzucał własną ścieżkę penetracji leśnej ściółki i podchodził, żeby ocenić znalezisko syna lub córki. Przeważnie były to kolejne okazy najpopularniejszego leśnego grzyba: trujaka. Trujak charakteryzuje się, ogólnie mówiąc, podejrzanym wyglądem. To znaczy ma bladosiny, w sumie trudny do określenia kolor, cienką nóżkę i blaszki na spodniej stronie kapelusza. Trujakami nie są muchomory, które mają swój własny, łatwo odróżnialny styl. Trujaki to wszystkie te grzyby, które nie są borowikiem, koźlakiem, maślakiem, kurką, sową zwaną kanią oraz czarnym łebkiem zwanym też podgrzybkiem.
Na podstawie powyższego akapitu czytelnik już się zapewne zorientował, że autor ma blade pojęcie o grzybobraniu. Bo gdzie tu gąski, gdzie opieńki, gdzie smardze, rydze i trufle!? Gdzie sto dwadzieścia pięć innych grzybów, które można przyrządzić na sto dwadzieścia pięć pysznych sposobów? Są podobno tacy, którzy potrafią upitrasić muchomora w taki sposób, że nie tylko nie zatruje, ale stanie się towarzyską sensacją w czasie proszonej kolacji! Może i są, ale autora znajomość grzybów ogranicza się do tych kilku najbardziej oczywistych gatunków, wobec czego autor innych nie zbiera i nie przyrządza.
I bardzo dobrze, bo podstawowa zasada przy zbieraniu grzybów brzmi: jeśli nie jesteś pewien, zostaw. Zbieramy tylko te grzyby, których jesteśmy pewni na sto procent.
No dobrze, ale jak brzmi zasada określająca zachowanie juniora na grzybobraniu, które – jak powiedzieliśmy na początku – polega przede wszystkim na żmudnych poszukiwaniach w niezbyt wygodnej pozycji? Zasada brzmi: poszukiwania mogą być żmudne, ale na pewno nie są pozbawione ekscytacji, wobec czego junior na grzybach będzie bawił się świetnie! Rozpoczynając wyprawę na grzyby nie wiemy przecież, że poszukiwania będą długie. Wręcz przeciwnie, spodziewamy się, że w każdej chwili natkniemy się na taką gromadę prawdziwków, że kosą zbierać. Sprężyna emocji napięta jest cały czas.
No dobrze – powie sceptyczny czytelnik – za pierwszym razem to zadziała, ale jeśli junior już był na grzybobraniu i już doświadczył żmudnych, bezowocnych godzin udeptywania ściółki, to już się na kolejną wyprawę do lasu tak łatwo wyciągnąć nie da. A kto by chciał zajmować się mendzącym, niezadowolonym dzieciakiem, którego zły humor zatruje wyprawę skuteczniej, niż muchomor? Szach-mat, autorze!
Żaden szach-mat, czytelniku, bo grzybobranie nie polega wyłącznie na szukaniu grzybów. Las obfituje w cały koszyk ciekawostek, którymi można zająć uwagę juniora. Motyle i ważki, pająki na pajęczynach, zaskrońce i jaszczurki, ba – nawet zwykły żuk gnojarz może być pretekstem do ciekawej opowieści o jego niezwyczajnych zwyczajach. A jeśli nie wiemy nic o obyczajach pana żuka, nic nie szkodzi. Zawsze możemy zagrać w grę: kto wypatrzy więcej osobliwości.
A poza tym wytrawny rodzic wie, że na wyprawę należy zabrać zestaw ratunkowy do użycia w razie nagłego ataku marudzenia: kanapki, soki, owoce oraz tabliczkę czekolady (której zalety w takiej sytuacji daleko przeważają nad wadami). Autor poleca nawet – o zgrozo – puszkę coli, która błyskawicznie wleje nowe siły w obolałe od długiego marszu nogi juniora. Ważne tylko, żeby trzymać colę w zanadrzu. Jeśli junior będzie o niej wiedział, zamęczy nas prośbami od samego początku wycieczki.
Ważne też, co mówię całkiem serio, by odpowiednio ubrać juniora (i siebie też) w wygodne buty (kalosze, jeśli jest mokro) i ubranie, które zabezpieczy przed kleszczami i innymi leśnymi paskudami. Można się też zawczasu spryskać chemią odstraszającą. Tylko, zaklinam, proszę nie dopuścić do sytuacji, w której strach przed kleszczami zdusi w zarodku pomysł wycieczki do lasu. Szkoda, żeby obawa przed przyrodą powstrzymała nas od kontaktu z nią. Dzięki odrobinie zdrowego rozsądku ryzyko ukąszenia możemy zredukować do pomijalnego minimum.
A gdy już natkniemy się na polanę usianą żółtymi plamkami kurek, gdy każdemu kolejnemu krokowi towarzyszyć będą radosne okrzyki borowikowych i koźlaczych triumfów, nasz junior znajdzie się w siódmym niebie i zapomni o całym świecie. A smak jajecznicy okraszonej własnoręcznie zebranymi grzybami zapamięta do końca życia.
Pytanie, jak skłonić juniora do pomocy w oczyszczeniu, oskrobaniu, zdjęciu skórek, pokrojeniu grzybów i przyrządzeniu ich na patelni, pozostawiam czytelnikom do samodzielnego rozważenia.
Twój komentarz może być pierwszy