Góry Stołowe słoneczną jesienią są niezwykle malownicze. Pokryte mieszanymi lasami, o tej porze roku mienią się wszystkimi barwami od złocistej żółci, przez różne odmiany czerwieni po jasne i ciemne brązy. W takich okolicznościach wycieczka na Szczeliniec Wielki, Błędne Skały i Skalne Grzyby sprawiła nam podwójną przyjemność. Ekipa Juniorowa spędziła tu fenomenalny weekend.
Ależ mamy widok z tarasu! Nasza kwatera mieści się w niewielkim domku na zboczu wzgórza opadającego w stronę Zalewu Radkowskiego (to niewielki, sztuczny zbiornik wodny, który powstał w latach 70-tych ubiegłego wieku). Po przeciwnej stronie rozległej doliny nasz wzrok przyciąga góra o niezwykłym kształcie. To Szczeliniec. Wygląda, jakby ktoś nożem uciął cały jej wierzchołek. Jest płaski… jak stół. W promieniach wschodzącego słońca całe zbocze wygląda po prostu bajecznie. Śniadanie, które spożywamy na tarasie, przeciąga się w nieskończoność. Ale wkrótce ruszamy. Czas poznać Szczeliniec z bliska.
Wyruszamy do pobliskiego Karłowa, gdzie chcemy zostawić samochód. Jedziemy fragmentem słynnej Drogi Stu Zakrętów, czyli drogi wojewódzkiej nr 387 łączącej Radków i Kudowę-Zdrój. To droga uwielbiana przez pasjonatów motoryzacji (zwłaszcza motocykli). Szosa wije się w górę i w dół wzgórz poprzez złocistoczerwone lasy. Opadające liście mienią się w słońcu jak złoto-czerwony deszcz. Jedziemy podziwiając widoki a kierowca (to ja!) dodatkowo rozsmakowuje się w licznych serpentynach. Sama jazda tą drogą warta jest wycieczki.
Dojeżdżamy do Karłowa i parkujemy na jednym z kilku płatnych parkingów. Jest jeszcze dość wcześnie i rozległy plac jest prawie pusty, ale parkingowy każe nam przykleić się do innego auta. Czyżby spodziewał się tłumów? Na razie idziemy w stronę Szczelińca. Trasa jest krótka i już po kilku minutach dochodzimy do schodów, które ułatwiają wspinaczkę zboczem. Mija może kwadrans, gdy docieramy do schroniska leżącego na górze. Tu można coś przekąsić przy okazji podziwiając rozległy widok na czeską stronę.
Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej. W kasie płacimy za wstęp (dorosły 10 zł, dziecko 5 zł, osoby z Kartą Dużej Rodziny wchodzą za darmo) i wkraczamy na jeden z najbardziej niezwykłych polskich szczytów. Ścieżka wije się w labiryncie skalnych formacji o niesamowitych kształtach. Jest Małpolud przypominający łeb pawiana, Kwoka, która wygląda, jakby wysiadywała jajka, Głowa Konia – tylko podać cukier na wyciągniętej dłoni… Za każdym zakrętem odkrywamy kolejne niespodzianki.
Nasi juniorzy podziwiają widoki i z uprzejmą obojętnością słuchają naszego wykładu o erozji skał o różnej gęstości. O wiele bardziej zajmuje ich… brykanie. Biegają od skały do skały, i gdzie tylko to możliwe, wspinają się i skaczą. Skąd oni biorą na to siły? My, dorośli, podążamy szlakiem w sposób majestatyczny i rozkoszujemy się widokami i słońcem.
Wkrótce kolejne schody prowadzą nas w dół, z powrotem do Karłowa. Na dole jemy obiad w jednej z licznych knajpek i wsiadamy do auta (parking faktycznie zdążył szczelnie zapełnić się pojazdami). Wracamy na Drogę Stu Zakrętów i jedziemy kilka kilometrów w stronę Kudowy. Pora na Błędne Skały
Tutaj sprawa z parkowaniem jest bardziej skomplikowana. U stóp szlaku wiodącego do Skał jest parking na dwieście aut, jednak jest on właśnie remontowany. Przy drodze nie da się zaparkować, bo jest za wąsko. Jedyne wyjście to uzbroić się w cierpliwość i poczekać na możliwość wjazdu na górę. Do Błędnych Skał wiedzie wąska na jedno auto nitka asfaltu. Parkingowi wpuszczają samochody seriami – najpierw jadą ci z góry, a gdy zwolnią się miejsca, z dołu rusza konwój kilkudziesięciu aut. I tak na przemian. Na naszą kolej czekaliśmy 45 minut i zapłaciliśmy aż 20 zł za wjazd, ale było warto.
Błędne Skały trochę przypominają Szczeliniec, ale ścieżki i korytarze, którymi podążamy, są o wiele ciaśniejsze, a skalne formacje bardziej spiętrzone i położone bliżej siebie. W rezultacie w najwęższych miejscach trzeba zdjąć plecaki i wciągać brzuchy. Osoby przy tuszy mogą mieć pewne problemy, podobnie jak cierpiący na bóle kręgosłupa, bo chwilami trzeba się mocno pochylać, przykucać lub (jak autor) pokonywać niskie fragmenty na czworakach. Tym razem dzieci już nie mogą się wspinać – jest za wysoko. Zresztą przy wejściu (bilety w tej samej cenie, co na Szczeliniec) wisi wyraźny napis, że schodzenie ze ścieżki jest zabronione.
Poruszanie się ułatwiają drewniane deski, schody a nawet betonowe płyty, które wzbudziły wyraźny niesmak u mojego syna. „Ceprostrada…” – mruknął z dezaprobatą. Być może ułożyli je specjalnie dla tej pani w butach na wysokim obcasie, którą minęliśmy? Pani, jakoś dawała radę, ale widać było po minie, że zazdrości nam naszych traperek.
Wycieczka zabrała nam niecałą godzinę. Wsiadamy do auta, czekamy na sygnał od parkingowego i wracamy na naszą kwaterę. Ale to jeszcze nie koniec atrakcji na dziś. Postanawiamy zwiedzić okolice Zalewu Radkowskiego. Płaska dolina obfituje w ścieżki, a widoki wokół – bajeczne. No i jest stadnina koni, ku wielkiej uciesze dzieci, które mogą pogłaskać zwierzęta po łbach. Stadnina oferuje przejażdżki, ale dziś już nie mamy siły.
Następnego dnia, zanim spakujemy się i wrócimy do domu, postanawiamy jeszcze zobaczyć Skalne Grzyby. Najpierw jednak odwiedzamy pobliskie Wambierzyce z efektowną, barokową bazyliką z XVIII wieku. Do jej szerokiej, kremowej fasady wiodą wysokie schody, przez co gmach sprawia wrażenie, jakby panował nad całą okolicą. Z Wambierzyc wracamy na Drogę Stu Zakrętów i parkujemy na niewielkim parkingu kilka kilometrów za Radkowem. Stąd w stronę Grzybów podążamy leśną ścieżką.
Wkrótce się pokazują – wysokie skalne formacje przypominające te, które widzieliśmy na Szczelińcu i Błędnych Skałach, ale rozrzucone po całym terenie i zdecydowanie bardziej omszałe. W końcu „wyrosły” w gęstym, świerkowym lesie. Wiele z nich rzeczywiście wygląda jak grzyby, ale są też inne kształty: bramy, maczugi, baszty, różne zwierzęta. Szlak wzdłuż nich ciągnie się przez ok. dwa kilometry. Nie nudzimy się ani przez chwilę, a do auta docieramy porządnie zmęczeni.
Weekendowy wypad w Góry Stołowe udał się fantastycznie przede wszystkim dzięki cudownej pogodzie. Dwa dni bez ani jednej chmury pozwoliło na podziwianie zarówno jesiennego złota i czerwieni, jak i niezwykłych kształtów skał tworzących te góry. Poza tym niezbyt forsowne szlaki pozwoliły na komfort niespiesznych spacerów w tempie, które narzucali nasi juniorzy. A dzięki temu marudzenie typu „Nogi mnie bolą” i „Daleko jeszcze?” ograniczone zostało do minimum. Gorąco polecam wycieczkę w Góry Stołowe. Są piękne o każdej porze roku, a atrakcji bliższej i dalszej okolicy jest tyle, że i tygodnia nie wystarczy.
Foto: Aneta i Wojciech Musiał
Twój komentarz może być pierwszy