Strach przed błędami i porażką może sparaliżować. Dlatego czasami warto po prostu wstać i zacząć działać nie myśląc o tym, co będzie dalej. Jeśli chcemy nauczyć tego nasze dzieci, to najlepiej na własnym przykładzie.
Jak ruszyłem się z kanapy
W marcu tego roku poczułem, że jeśli nie wstanę zza biurka i nie zacznę się ruszać, to po prostu zwariuję. Zasiedziałe przed komputerem, osłabione przez całą zimę ciało eksplodowało zniecierpliwieniem i odwracając naturalną kolej rzeczy pokierowało umysłem. Posłuszny impulsowi zamknąłem komputer, wstałem, założyłem sportowe buty i wybiegłem na okoliczne ścieżki.
Tego dnia przebiegłem niecały kilometr. A właściwie przetruchtałem i przemaszerowałem walcząc z ogniem palącym po równo płuca i mięśnie. Wróciwszy do domu padłem na kanapę i dłuuuugą chwilę dochodziłem do siebie.
Następnego dnia pobiegłem znowu. I tak samo jak za pierwszym razem umierałem z bólu i braku oddechu. Kondycja – zero. Jednak trzeciego dnia ciało znów zawładnęło umysłem i wyrwało mnie zza biurka na ścieżkę domagając się kolejnej porcji tortur. Czy poczułem się lepiej? Nie. Bieg (dla obserwatorów zombie-trucht) był nadal udręką. Ale biegłem. Biegłem, bo poczułem, że jeśli przestanę, to moje ciało ulegnie rozpadowi. Po prostu umrę z braku ruchu.
Nie biegałem, bo…
Biegać chciałem od wielu lat, jednak zawsze powstrzymywała mnie myśl, że najpierw muszę się dowiedzieć, jak to zrobić. Jakie kupić buty i strój. Jak rozplanować treningi. Jakich mikroelementów i minerałów dostarczyć ciału w trakcie i po wysiłku. Wydawało mi się, że bez wiedzy fachowej w ogóle nie powinienem ruszać w teren. Możecie się ze mnie śmiać, ale dla mnie była poważna przeszkoda przed rozpoczęciem biegania. Bo w końcu jeśli chce się np. wybudować dom, to najpierw warto o tym poczytać, prawda? Jeśli kupuje się auto, trzeba przestudiować katalogi i dobrać coś pod własne potrzeby. Jeśli wybieramy się na wycieczkę, to sprawdzamy, jakie atrakcje warto w jej trakcie zaliczyć. Krótko mówiąc – każde przedsięwzięcie wymaga solidnego przygotowania.
Sęk w tym, że takie myślenie niesie za sobą ryzyko, że w ogóle nie zabierzemy się do działania. Będziemy się obawiali, że wiemy za mało, że popełnimy błędy, że brak przygotowania spowoduje fiasko naszych planów. Takie myślenie charakteryzuje zwłaszcza perfekcjonistów, którzy muszą być zawsze i do wszystkiego przygotowani na sto procent. Oczywiście w przygotowaniach nie ma nic złego, ale chodzi o to, żeby nie pozwolić, by obawa przed popełnieniem błędu nas sparaliżowała. Krótko mówiąc – zachować zdrowy rozsądek.
Świetny przykład dla dzieci
Nie kombinuj za wiele, nie hamletyzuj, po prostu wstań i zacznij działać. Nie bój się błędów, bo one pojawią się bez względu na to, jak bardzo się przygotujesz. Błędy są pożyteczne, to dzięki nim możemy się doskonalić. Nie bój się braku doświadczenia, ono przyjdzie z czasem. Na początku zawsze jest trudno, potem – coraz łatwiej. To jak z rozpędzeniem koła zamachowego. Najpierw trzeba mnóstwa siły, żeby je ruszyć z miejsca, a potem już tylko podtrzymujemy jego obroty.
To jedna z najważniejszych lekcji, jakie chciałbym dać moim dzieciom. Nauczyć je śmiałości w podejmowaniu decyzji. Nauczyć je, żeby nie bały się próbować, mimo że każda rzecz na początku wydaje się trudna. Że nawet mistrzowie olimpijscy kiedyś byli żółtodziobami.
Moje bieganie traktuję jako żywy (ledwo żywy) przykład na to, że warto wstać i zacząć działać bez obawy o przeszkody i błędy. Moje dzieci obserwują mnie i, mam nadzieję, wyciągają wnioski. Ale to nie wystarczy. Moją rolą, rolą rodziców jest nie tylko dać własny przykład, ale poderwać dzieci ze sobą. Zacznijmy działać razem. Biegajmy, jeździjmy na rowerze, chodźmy w góry… Napiszmy opowiadanie, urządźmy warzywnik w przydomowym ogródku, nauczmy się grać na gitarze. Zróbmy cokolwiek, aby nasze dzieci przekonały się na własnej skórze o tym, że pierwszym krokiem do sukcesu jest poderwanie się z kanapy i rozpoczęcie działania.
p.s.
Biegać zacząłem w marcu. Teraz, w połowie maja, potrafię przebiec już prawie osiem kilometrów, choć po biegu nadal ledwo żyję. Moim celem jest dziesięć kilometrów. Wasz doping bardzo mi w tym pomoże.
p.s.2
Zrzuciłem już 4 kilogramy 🙂
Foto: created by freepik
2 komentarze
dorota
6 czerwca 2019 at 10:43Bawo. Najwazniejsze to zaczac, a pozniej już jakos idzie. bieganie wciąga pamiętaj, wiem to po sobie:)
Wojciech Musiał
6 czerwca 2019 at 11:05Oj wciąga! Teraz biegam 2-3 razy w tygodniu, średnio po 5-7 km. W weekendy dystans wydłużam już do ponad 10.