Jest taki etap w życiu dziecka gdy przeżywa ono fascynację narzędziami, techniką, konstrukcją i dekonstrukcją, chętnie obserwuje manualne czynności dorosłych wykonywane podczas korzystania czy naprawy różnych urządzeń. Bardzo szybko i intuicyjnie przyswaja sobie wówczas informacje, których my, dorośli, nerwowo szukamy w skomplikowanych instrukcjach obsługi. Prędko okazuje się, że plastikowy zestaw „małego mechanika” lub „początkującego cieśli” nie wystarczą. Wycieczka do prawdziwego sklepu z narzędziami może okazać się dla dziecka bardziej atrakcyjna niż wizyta w sklepie z zabawkami.
Mój syn jest już uczniem drugiej klasy szkoły podstawowej, ale pasja do samodzielnego tworzenia, konstruowania, zmieniania bezużytecznych przedmiotów w rzeczy niezwykłe, bądź „bardzo przydatne”, trwa u niego nieprzerwanie od kilku lat. Na przykład: na Boże Narodzenie kupujemy choinkę wykonaną z żywych gałązek powbijanych w gruby, prosty patyk, służący za pień drzewa. Co roku, gdy świąteczny czas zmierza ku końcowi, odarty z uschłych gałęzi kijek trafia pod łóżko mojego dziecka. Wraz z innymi skarbami – kawałkami gwoździ, sznurków, krążkami drzewa przywiezionymi z wakacji – ma szansę w jakimś momencie stać się lufą karabinu lub czołgu, oszczepem, wieszakiem, tyczką dla pomidora, albo krzyżem na grobie strąconego przez sroki szpaczego pisklaka. Atutem wciąż powiększającego się zestawu skarbów jest możliwość wielokrotnego zmieniania ich zastosowania.
Mieszkamy w centrum miasta i zazwyczaj prowizoryczny warsztat bywa rozkładany w kuchni. Za to prawdziwy raj otwiera się dla nas na wakacjach. Wyjeżdżając w góry na prawie cały miesiąc staramy się ograniczyć liczbę bagaży, także zabawek. I co ciekawe nie są to cięcia bardzo bolesne. Do bagażnika wskakuje piłka, badminton, stosik książek (na wieczór), jakaś planszówka i stara (trzyletnia) mini konsola z zestawem całkiem już niemodnych gier (na deszcz), ulubiony pluszak (na noc) i łopatka typu saperka oraz, bardzo ważne, kalosze. Reszta niezbędnych narzędzi znajdzie się w drewutni u gospodarza, a budulca użyczy… przyroda.
Z kawałków kory, jak wiadomo, robi się statki, które muszą pokonać dziurawą tamę z kamieni i starej folii znalezionej w szopie. Porzucone przez drwali mniejsze kloce konarów idealnie nadają się na kładkę, z której co prawda łatwo spaść, ale woda i tak od dawna chlupocze w dziurawych gumiakach. W przedziwnie powykręcanych korzeniach drzew kryją się trolle, wystarczy je tylko wypatrzyć i wówczas można kredą lub wodną farbą zaznaczyć oczy i ziejące mchem paszcze. Kreda nadaje się również do rysowania na drzewach tajnych znaków oraz zaszyfrowania kamieni inicjałami „właściciela”. Posiwiałe od deszczu deski, które podczas ogniska lub grilla służą za ławeczki stają się dachem szałasu, w którym mieści się nieco sfatygowany fotel samochodowy wywleczony ze starego uaza.
Żyjemy w świecie, w którym coraz trudniej o czas i poczucie wolności, której tak bardzo potrzebuje dziecięca wyobraźnia. Obowiązki, zajęcia dodatkowe, treningi, szachy, języki i balety, na które chętnie zapisujemy dzieci, czasem bardzo ograniczają przestrzeń, w której rozwija się kreatywność dziecka. Oczywiście one także są potrzebne, zwłaszcza w sercach miast, w których instytucja podwórek zanika. Sami także zapełniliśmy synowi w ten sposób trzy dni w tygodniu. Niemniej widzę jak bardzo jest mu potrzebny kontakt z naturą, która jest jak najlepszy sklep z zabawkami. Sklep, w którym wszystkiego można dotykać a zepsucie nie kończy się finansową katastrofą.
Mój syn ma problemy z koncentracją, nie jest w tym odosobniony. Psycholog zalecił wszelkie obowiązki, podczas, których natężenie koncentracji jest wzmożone, dzielić na 10-15 minutowe sesje. Skupienie się nad zadaną czytanką, wypracowaniem czy tabliczką mnożenia jest trudne, czasem bardzo trudne. Rozprasza każdy niepotrzebny przedmiot na biurku, sygnał karetki za oknem, dźwięk telefonu. Natomiast chwila koncentracji z kawałkami drewna, garścią gwoździ, młotkiem czy śrubokrętem może trwać znacznie dłużej. Choć psychologia zaleca całą gamę ćwiczeń grafomotorycznych wspomagających koncentrację, żaden podręcznik, najbardziej nawet kolorowa karta pracy, czy „przyjazna” płytka cd, nie potrafi na twarzy mojego dziecka wywołać takiego skupienia, a ruchom rąk nadać takiej precyzji, jak godzina w jego „warsztacie”. Bardzo żałuję, że brakuje takich zajęć w szkole podstawowej.
c
Autorka: Jagoda Gumińska-Oleksy
foto: Abbey Hendrickson, Eco Dalla Luna, Lenny&Meriel, Taylor Riché
Twój komentarz może być pierwszy