W zawodzie nauczyciela, niemal jak w byciu matką, trzeba pełnić wiele ról. Jest ich dużo więcej niż ta jedna, do której przygotowują nas zajęcia z metodyki na studiach. Nauczyciel powinien być psychologiem, pedagogiem, opiekunem, wychowawcą … można wymieniać bardzo długo. Większość zdaje sobie z tego sprawę, wielu próbuje w tych rolach być nieustająco dobrym. Niestety, studia pedagogiczne, poza wiedzą merytoryczną z zakresu dydaktyki i metodyki, nie uczą tego, co najważniejsze w tym zawodzie. Nie pokazują nauczycielom, jak się w tych rolach odnaleźć. Mamy inspirować naszych uczniów, pomagać im odnaleźć swoje mocne i słabe strony, wzmacniać ich samoocenę, poczucie własnej wartości… tylko ilu nauczycieli wie, jak wypełnić te zadania, skoro nie każdy potrafi to odnaleźć w samym sobie?

Nauczyciel to nie tylko stanowisko – to postać, która bierze udział w kształtowaniu setek osobowości. Ta grupa zawodowa, jak żadna inna, ma wpływ na funkcjonowanie i kształt przyszłego społeczeństwa. Przy tej całej presji niemal nikt nie wspomina o kwestii kluczowej: wspieranie innych, opiekowanie się nimi i budowanie czyjejś samoświadomości, wymaga w pierwszej kolejności zaopiekowania się samym sobą.

Każdy dzień z życia nauczyciela to nieustająca praca fizyczna, umysłowa i emocjonalna. Konieczność noszenia na swoich barkach odpowiedzialności jest obciążająca a często wyczerpująca. Wie o tym każdy dyrektor, kierownik, manager… A to nie tylko odpowiedzialność za wyniki, projekty, zysk netto, ale przede wszystkim za ŻYCIE. Nie jedno czy dwa, ale KILKADZIESIĄT żyć. Za kontakty społeczne naszych podopiecznych, za ich poczucie własnej wartości, samoocenę, za ich wiedzę, umiejętności, a w pierwszych latach szkoły nawet za zasmarkany nos, załatwianie potrzeb fizjologicznych, za to, czy w kolejnych latach dzieci będą lubiły się uczyć, czy będą chciały się rozwijać, angażować w życie szkoły.

Rodzicom często ciężko jest ogarnąć swoje własne dzieci – jedno, dwoje, czy trójkę. Wiem, bo sama jestem mamą. Nauczyciel musi ogarnąć przez kilka godzin dziennie (bywa, że przez 8 czy 9) kilkadziesiąt cudzych, pochodzących z różnych środowisk, o odmiennych doświadczeniach, historii, z przekazywanymi w domu czasami skrajnie różnymi wartościami. Kiedy wchodzimy do klasy patrzy na nas dwadzieścia, trzydzieści osób, na których przyszłość mamy niebagatelny wpływ. To, co powiemy, zrobimy w ciągu „naszych” 45 minut buduje ich samoświadomość, poczucie bezpieczeństwa, sprawczości, pokazuje cele, wyzwala emocje, odkrywa zainteresowania… Jednocześnie może działać zupełnie odwrotnie – może sprawić przykrość, wzmagać agresję, obniżać samoocenę, zniechęcać do rozwoju.

Lubię to, co robię, ale nie zmienia to faktu, że jest to jeden z najtrudniejszych zawodów świata, a przy tym dostający niewiele wsparcia. Popularne jest hasło, że nauczycielem trzeba się po prostu urodzić i albo to ktoś robi dobrze, albo powinien robić coś innego. I pewnie jest w tym trochę prawdy. Ale mimo wielkiego zamiłowania do tej profesji i dobrego wykonywania swoich obowiązków, nauczyciel potrzebuje wsparcia i wzmacniania. Wielu nauczycieli zaczynało ten zawód z prawdziwym poczuciem misji, z żywą wiarą w to, że będą mieli możliwość pozytywnie wpływać na życie przyszłych dorosłych. Ale po drodze ich energia zgasła, ich poczucie sprawczości zmalało niemal do zera, ich chęć wspierania dziecka spadła tak nisko, że ciężko ją odnaleźć. To się nazywa wysokie prawdopodobieństwo wypalenia zawodowego, a wynika ono z faktu, że jako nauczyciele głównie dajemy – swoją energię, swój czas, swoje zaangażowanie, swoją kreatywność, a przede wszystkim swoje emocje. Zawieszamy swoje potrzeby, ukrywamy uczucia („bo skoro sam wybrałeś zawód, to po co narzekasz”) i dążymy do zabezpieczania głównie potrzeb naszych podopiecznych. W różnorodnej grupie często nie jesteśmy w stanie zrobić tego doskonale, co powoduje w nas dodatkową frustrację.

Na studiach, ani nigdy potem nikt nas nie nauczył, jak regenerować własne zasoby emocjonalne i intelektualne, by ich nie wyczerpać. Wielu nauczycieli się szkoli, ale wciąż koncentrujemy się na swojej skuteczności dydaktycznej (czasami wychowawczej), ale nie skupiamy się na najważniejszym aspekcie – na wzmacnianiu samych siebie. A z pustego nawet Salomon nie naleje. Nie może być mowy o tym, żeby nauczyciel wspierał skutecznie ucznia i budował jego samoocenę czy wiarę w siebie, jeśli sam ich nie ma. Nie można właściwie realizować procesu edukacji, samemu się stale nie rozwijając.

Dlatego – Drodzy Nauczyciele, zatrzymajcie się na chwilę lub dwie, przyjrzyjcie się swoim frustracjom, swojej niepewności, swojej (nie)chęci do pracy, swojej SKUTECZNOŚCI. Jeśli coś nie gra, to zacznijcie się przyglądać własnym potrzebom, zadbajcie o swój rozwój – nie tylko w zakresie dydaktyki czy metodyki, ale wyjdźcie od rozwoju osobistego, od zaspokajania własnych potrzeb, od swojego ja. Jeśli nie zadbacie o siebie, nie będziecie potrafili być dobrymi edukatorami. A przecież każdy z nas chciałby przede wszystkim być skuteczny w procesie wspierania swoich uczniów. Żaden z nas nie chce również przenosić frustracji, złości, poczucia niemocy na swoje życie prywatne. Aby tego uniknąć, musimy zadbać o siebie!

Jak ostatnio usłyszałam od pewnego ratownika medycznego: „skuteczny ratownik, to zdrowy ratownik” – myślę, że doskonale można to odnieść do naszego zawodu.

creceived_1316953434984695

autorka: Anita Dybowska – mama trójki dzieci. Lektor, metodyk w szkole językowej. Interesuje się psychologią. Bardzo lubi czytać książki i tańczyć.

foto: Fred Rockwood, Pixabay


Discover more from Juniorowo

Subscribe to get the latest posts sent to your email.