Każda rodzina ma jakąś historię, a w tej historii jakieś tajemnice. Dziadek alkoholik, samobójcza śmierć ciotki, pradziadek, który przegrał majątek w karty, nieszczęśliwa miłość babci, mezalianse, przestępstwa, obóz koncentracyjny, czy bardziej współczesne osobiste dramaty… Historie, o których się nie mówi. Czy te rodzinne tajemnice lepiej zostawić w spokoju, bo to przecież już przeszłość, czy może jednak powinniśmy o nich rozmawiać? A jeśli rozmawiać, to o czym opowiadać partnerowi, a o czym dzieciom? O rodzinnych tajemnicach i ich wpływie na teraźniejszość rozmawiam z Krzysią Krowirandą i Kamillą Brzozowską – psycholożkami i terapeutkami z Poradni Psychoterapeutycznej Psyche-Balans.
Elżbieta Manthey: Czy wydarzenia z historii rodziny, szczególnie te mało radosne i chwalebne, lepiej puścić w niepamięć, czy jednak warto o nich opowiedzieć partnerowi i dzieciom?
Krzysia Krowiranda: Ja bym powiedziała po psychologicznemu „to zależy”. Takie niejawne historie i postaci stanowią część historii danej rodziny, równie ważną, jak te jawne. I o tyle należy im się szacunek i miejsce w rodzinnej historii. A żyjący „tu i teraz” członkowie rodziny mają prawo wiedzieć o swoich korzeniach. Jednak to ujawnianie zależy od kontekstu i od celu. Warto wiedzieć, że w historii rodziny były uzależnienia, choroby psychiczne, różne traumy, bo od tego może zależeć moja historia i moje doświadczenia. Mogą one tworzyć pewien skrypt, czyli niejawny, nieświadomy plan na życie (za chwilę powiem więcej na temat skryptu), związany z przekonaniami i wartościami rodzinnymi, który nieświadomie realizuję, jeśli tych historii nie znam. Jeśli znam, mogę bardziej świadomie wybierać, co z dziedzictwa rodzinnego chcę wziąć, a czego nie chcę. Mogę zrozumieć np. swoje kłopoty w relacjach czy ze zdrowiem psychicznym, jeśli wiem, że wcześniej tak się działo, i w ten sposób przyspieszyć i ułatwić diagnozę oraz ich rozwiązywanie. Ale też odbarczyć się z poczucia winy – np. jeśli wiem, że większość kobiet w linii rodziny matki była „nerwowa”, więc wiem też, że moja własna „nerwowość” ma pewną tradycję i nie wzięła się znikąd.
EM: Czym jest skrypt?
KK: Pojęcie skryptu pochodzi z koncepcji analizy transakcyjnej Erica Berne’a, opracowanej w latach 70. XX wieku. Następnie rozwinięte zostało przez wielu innych badaczy, jak chociażby Goldingowie czy Gloria Noriega. Skrypt może się realizować w pewnych zakazach rodzinnych, przekazywanych transgeneracyjnie, takich jak “nie istniej”, “nie bądź sobą”, “nie dorastaj”, “niech ci się nie uda”, “nie bądź blisko”, “nie przynależ”, “ nie bądź ważny”, “nie bądź dzieckiem”. Wariantów może być znacznie więcej i mogą dotyczyć bardziej szczegółowych decyzji życiowych i rozstrzygnięć. Nie brakuje dowodów, że np. osoby pochodzące z rodzin z problemem alkoholowym żyją wedle podobnych niepisanych zasad, takich jak: “nie mów”, “nie ufaj”, “nie czuj”, a międzypokoleniowe przekazywanie skryptu w takich rodzinach może się objawiać przez bezpośrednie popadanie w alkoholizm kolejnych pokoleń, bądź wybranie na partnera życiowego osoby zmagającej się z uzależnieniem od alkoholu, narkotyków czy z uzależnieniem behawioralnym. To niezwykle ciekawe i złożone zarazem.
EM: Wróćmy do tajemnic rodzinnych i do tego, czy lepiej jest je ujawniać, czy zostawić w spokoju
Kamilla Brzozowska: Ja bym powiedziała jasno – mówić, żeby ta historia nie stała się przeznaczeniem, żeby rodzina mogła mieć dostęp do tej wiedzy, bo wtedy możemy decydować, czy chcemy coś z tym robić, czy chcemy to zostawić, czy to ma być tylko jakaś narracja rodzinna. Jeśli coś jest w rodzinie tajemnicą, to pracuje, i wydarzają się rzeczy, których nie rozumiemy, a których początek jest w poprzednich pokoleniach. Na przykład spłata długów rodzinnych, tzw. rodzinna księga rachunkowa, wedle której kolejne pokolenia spłacają długi poprzednich (i nie chodzi tu o finanse). Albo pojawiają się kwestie lojalnościowe, czyli na przykład wielu członków rodziny chciało studiować, ale z powodów finansowych nie było takich możliwości, więc ja idę na studia, chcąc ten pomysł realizować nie tylko za siebie czy dla siebie, ale też dla innych, którzy nie mogli. Jednak kiedy już na te studia idę, łamię nogę, choruję, albo nawet uzyskuję absolutorium, ale latami nie mogę się obronić. Bo jestem lojalna wobec swojej rodziny, w której nikt nie ma wyższego wykształcenia, a uzyskanie go przeze mnie za bardzo by mnie od moich korzeni oddaliło. Żeby ten “spadek” odrzucić albo przyjąć, trzeba o nim wiedzieć.
KK: O tyle ważne jest to ujawnianie historii niechcianych czy niejawnych, że one i tak „wyjdą na jaw” w postaci symptomów, objawów, przypadków „losowych” i będą nami rządzić z ukrycia, dopóki ich nie rozkodujemy i nie nazwiemy.
EM: Jak historia naszej rodziny wpływa na naszą teraźniejszość?
KB: Na przykład z powodu lojalności wobec rodziny. To jest ta część teraźniejszości, której często nie rozumiemy, to są skrypty, przekazy, sytuacje, historie, postaci, o których wiadomo, że nie wiadomo. Warto mieć do nich dostęp, wiedzieć, że jest w rodzinie jakiś skrypt, czyli nieświadome przekonanie, które realizuję, Na przykład skrypt „w mojej rodzinie praca jest czymś bardzo ważnym”, może się realizować w taki sposób, że zawsze wszyscy mają pracę. I to jest w porządku, ale może też być zgubne jeśli prowadzi do tego, że ludzie się przepracowują. Albo skrypt silnej kobiety – takiej kobiecie trudno wejść w relację, bo w relacji jesteśmy w zależności, a silna kobieta nie może być zależna ani słaba. Przeszłość wpływa na teraźniejszość także z powodu tajemnic rodzinnych, które mają tendencję do powtarzania się, odgrywania ponownie, dopóki nie zostaną nazwane. Na przykład od iluś pokoleń powtarza się historia kryminalna, o której nie wolno mówić, bo to wstydliwe, ale w każdym pokoleniu pojawia się ktoś, kto robi coś wbrew prawu i zostaje osadzony w więzieniu. Działanie skryptu dobrze ilustruje anegdota: mąż pyta żonę, czemu zawsze odkrawa końce mięsa, wkładając je do brytfanki, na co kobieta odpowiada: moja mama zawsze tak robiła, więc ja też tak robię. Zapytał więc teściową, dlaczego tak robiła, na co kobieta odpowiedziała: bo moja mama zawsze tak robiła. Kiedy zapytał matkę teściowej, ta odpowiedziała: odkrawałam krańce mięsa, bo miałam małą brytfankę.
KK: Czasami dzieje się z nami coś, czego nie rozumiemy, co nam ciąży. Czuję, że to do końca nie jest moje, ale nie potrafię się od tego uwolnić. Dźwigam jakiś swój, ale nie swój ciężar, który utrudnia mi życie, wprawia w „złostan” psychofizyczny, nie wiem, co to, nie wiem, jak się tego pozbyć. To się dzieje w teraźniejszości. I może się okazać, że na przykład kobiety w mojej rodzinie od kilku pokoleń doświadczały nadużyć seksualnych, które są wstydliwe, a ja, czuję ten ciężar i ten wstyd, nawet jeśli osobiście nie mam takich doświadczeń. Ten ciężar, który czuję, może mnie skłonić do podjęcia pracy w ośrodku dla osób wykorzystywanych. To też może być przejaw lojalności rodzinnej i wliczać się do „rodzinnej księgi rachunkowej”. Za zgodą mojej Klientki, której bardzo dziękuję za umożliwienie opowiedzenia tego motywu z jej historii rodzinnej, mogę przytoczyć przykład będący przejawem obu wspomnianych właśnie zjawisk – lojalności i działania “rodzinnej księgi rachunkowej”. Klientka dowiedziała się, już jako dorosła kobieta, że jej prababcia “psuła dzieci”, i choć nie zostało to powiedziane wprost, odniosła wrażenie, że chodzi o dokonywanie aborcji. Ja podobnie odczytałam tę informację. W kontekście tej informacji jej wybór drogi zawodowej – jest farmaceutką – wydaje się znaczący. Tym bardziej że przygotowuje mieszaniny służące jako pokarm dla przedwcześnie urodzonych dzieci.
KB: Mam poczucie, że wstyd jest emocją, która bardzo silnie pracuje w kontekście tajemnic rodzinnych.
EM: To wstyd powoduje, że niektóre fakty z rodzinnej historii stanowią tabu? Czy to tabu nam służy, czy nie bardzo?
KK: Tabu jest najczęściej związane ze wstydem, dlatego o wydarzeniach objętych tabu się nie mówi. Tabu pierwotnie pełni funkcję ochronną. Ma chronić przed przeżywaniem wstydu albo emocji i doświadczeń tak trudnych, że zdaje się „nienazywalnych”. Wstyd to emocja społeczna, informuje nas o tym, co jest do przyjęcia, a co nie w danej społeczności czy rodzinie, pozwala w niej przetrwać. Jednak na dłuższą metę ochronna funkcja tabu działa tylko na objaw w postaci wstydu (chroni przed jego przeżywaniem). To jak podawanie paracetamolu na ból spowodowany guzem mózgu. Konieczna jest odpowiednia diagnoza i adekwatne leczenie. W przypadku tabu podobnie – konieczne jest jego odkrycie i przeżycie, zarówno wstydu, jak i innych uczuć z nim związanych.
KB: Tabu to te tajemnice, które mogą być wstydliwe, ale mogą też być zagrażające. Możemy na przykład obawiać się, że ujawnienie tajemnicy zagrozi naszym dzieciom – np. zostaną wykluczone z grupy rówieśniczej, zawodowej. Jeśli o czymś nie mogę mówić, bo to jest zakazane, to “odszczepiam” swoje emocje z tym związane, a tym samym jakąś część siebie.
EM: Czy powinniśmy opowiadać o swoich rodzinnych tajemnicach (tych z poprzednich pokoleń) partnerowi? Czy to opowiedzenie swojej rodzinnej historii ma jakieś znaczenie dla związku?
KB: Jeśli wiemy, skąd jakieś krzywdy się wzięły, bardziej rozumiemy, dlaczego to wewnętrzne dziecko w naszym partnerze jest zranione. Dzięki temu możemy być bardziej empatyczni. Znajomość rodzinnej historii pokazuje też to, że się różnimy i że te różnice mogą ubogacać, a nie tylko oddzielać od partnera.
KK: Jednak ujawnianie swojej historii bardzo zależy od poziomu zaufania i poczucia pewności w relacji. Jestem ostrożna w omawianiu tajemnic i tabu rodzinnych w parze w sytuacji okołorozstaniowej czy takiej, w której jest dużo wrogości, żeby te delikatne i ważne dla partnerów wątki nie posłużyły jako paliwo czy amunicja do walki. Natomiast kiedy relacja jest stabilna i bezpieczna – to może bardzo partnerów zbliżyć.
EM: A czy o rodzinnych tajemnicach – tych z przeszłości, ale też teraźniejszych – powinniśmy mówić dzieciom? A jeśli tak to kiedy i jak?
KB: Teraz ja powiem: „to zależy”. Trzeba mieć na uwadze to, że dziecko ma jeszcze niestabilny aparat psychiczny, że nadmiar informacji o tym, że coś trudnego działo się z mamą czy tatą, może wzbudzić dużo lęku i przynieść mniej korzyści niż niemówienie. To rodzic ma pomieścić dziecięce lęki, a nie obarczać nimi dziecko. Myślałabym też o tym, dlaczego ten rodzic chce to mówić dziecku – jeśli po to, żeby rozumiało, to tak, ale jeśli po to, żeby sobie przynieść ulgę, to nie. Można by tu zacytować Alice Miller, która pisała: “bólu, przez który nie możemy świadomie przejść, pozbywamy się, delegując go na własne dziecko”. Jeśli rodzice borykają się ze swoimi nieprzepracowanymi traumami, nie widzą dziecka takim, jakim ono jest, i te problemy są przekazywane transgeneracyjnie. Dziecko postrzega świat inaczej niż dorosły, z natury rzeczy jest egocentryczne, omnipotentne i może myśleć, że różne rzeczy wydarzyły się przez nie. Raczej potrzebuje kogoś, kto odzwierciedla, mentalizuje, niż kogoś, kto je obarcza swoimi przeżyciami. Mam na myśli mentalizację w znaczeniu zdolności do widzenia innych jako wyposażonych w przeżycia. Innymi słowy, jak mówi Bateman, “mentalizowanie to patrzenie na siebie z zewnątrz oraz patrzenie na innych od środka”. Dzięki temu dziecko zauważa, że jest odrębne i ma swój świat przeżyć.
KK: Zależy to też od wieku dziecka. Wzmocniłabym to, co dotyczy rozumienia siebie i świata: jeśli na przykład wydarza się śmierć samobójcza w rodzinie i dziecko widzi dorosłych, w tym rodziców, przerażonych, zasmuconych, zdruzgotanych tym wydarzeniem, warto mu to wyjaśnić, językiem dopasowanym do wieku i aparatu poznawczo-emocjonalnego dziecka, zarówno to, co się wydarzyło, tę tragedię, jak i to, co się dzieje z dorosłymi, którzy ją przeżywają. Chodzi o to, by umożliwić dziecku włączenie tych trudnych doświadczeń w opowieść o własnej rodzinie i sobie, bo takie historie niestety się zdarzają, jednak w taki sposób, by wziąć pod uwagę potrzeby dziecka i jego możliwości.
EM: Czy wojenne historie naszej rodziny mają znaczenie dla nas i naszych dzieci? One mogą być bardzo drastyczne – czy warto do nich wracać, jakoś je pielęgnować, opowiadać?
KK: Jeśli mówienie o dramatach rodzinnych ma posłużyć ulżeniu w napięciu dorosłych – powiedziałabym – mówić, ale nie dzieciom, albo nie za dużo. Dzieci mają prawo znać historię swojej rodziny, ale nie potrzebują epatowania makabrycznymi wątkami z tejże historii. Jeżeli np. babcia przeszła przez obóz koncentracyjny, być może ma potrzebę o tym opowiadać, ale dzieci nie potrzebują wciąż tego słuchać i się wtórnie traumatyzować. Można zaproponować jakąś pomoc dla babci, ale dzieci nie powinny być do tego „używane”. Istnieje też ryzyko, że powtarzanie wciąż i wciąż tych samych historii nieszczęść sprawi, że członkowie rodziny nie będą brać odpowiedzialności za swoje życie i wybory, wybierając „narrację ofiary”: gdyby nie ten dziadek, to…
KB: Te wojenne wątki są częścią naszej kultury i naszego dziedzictwa i są nadal bardzo żywe, bo nasi dziadkowie czy pradziadkowie jeszcze żyją – w takim sensie, że wciąż są na świecie, ale też takim, że żyją w naszych myślach i uczuciach. Ukrywanie tego, że dziadek był w obozie niczemu nie służy, ale tak jak Krzysia powiedziała, drastyczne szczegóły i rozpamiętywanie mogą być wtórną traumatyzacją dla dziecka.
KK: Ale ogólnie opowieść o tym, co dziadek czy babcia robili w czasie wojny, może być bardzo ważna i wartościowa dla dziecka, na przykład, dziadek był bohaterem, a babcia bardzo odważna, bo poradzili sobie w ludzki sposób z nieludzkimi doświadczeniami. Taki trud historii wojennych i ich wpływu na nas i nasze dzieci można dobrze wyjaśnić, odwołując się do opisanego przez Katarzynę Schier zjawiska parentyfikacji w kontekście wielkoformatowych zdarzeń historycznych, jako jej źródła w pewnym sensie. Rodzice obecnych czterdziesto-, pięćdziesięciolatków to najczęściej ludzie należący kohortowo do pierwszego pokolenia powojennego, których rodzice doświadczyli często głodu, strachu, zagrożenia życia. Część z tych ludzi, którzy przeżyli wojnę, nigdy nie wyszła z „trybu alarmu”, walki/ucieczki. Dlatego nie byli oni w stanie adekwatnie, wystarczająco opiekować się swoimi dziećmi. Od nich oczekiwali wsparcia i ukojenia, bo często nie dostali tego od swoich rodziców. To odwrócenie ról nazywa się parentyfikacją i ma tendencję do powtarzania się – rodzice, którzy zajmowali się swoimi rodzicami, oczekują opieki od swoich dzieci, i tak dalej i tak dalej.
EM: O jakich doświadczeniach z własnego życia powinniśmy opowiadać partnerowi, dzieciom – czy np. mówić o poprzednich związkach, wcześniej zmarłych dzieciach, aborcjach, poronieniach, molestowaniu, innych traumatycznych doświadczeniach?
KB: Takimi traumatycznymi wydarzeniami powinna się zająć na terapii osoba, która je ma w doświadczeniu. Dopiero gdy to uporządkuje, nie będzie swoją przeszłością obarczać dziecka. Jeśli nie zrobi z tym w sobie porządku, to ta historia nawet niewypowiedziana będzie pracować i wpływać na dziecko (nawet pozawerbalnie, przez zmarszczone brwi czy przeżywane napięcie). Jeśli nie jesteśmy w kontakcie ze sobą, trudno nam być dostępnym rodzicem, który przeżywa, widzi dziecko, może je mentalizować, pomieszczać, myśleć o nim jako o oddzielnym kimś. Powiedziałabym za Bionem, psychoterapeutą psychoanalitycznym, że dziecko zawdzięcza możliwość zrozumienia własnych uczuć temu, że najpierw zrozumiał je myślący umysł innej osoby, pewnie rodzica, który jeśli nie uporał się z własnymi „demonami”, nie może dziecku dać takiej myślącej przestrzeni.
KK: Tu właściwie mogłabym powtórzyć odpowiedź na wcześniejsze pytanie, na ile dzielić się tajemnicami rodzinnymi z partnerem – w zależności od celu, poczucia bezpieczeństwa i stabilności w relacji. Warto też wziąć pod uwagę, jak to wpłynie na relację – opowiedzieć można, ale jeśli to wraca i wraca, to raczej na terapię, partner tego nie rozwiąże.
EM: Jak się “pracuje” z rodzinnymi historiami i tajemnicami w terapii?
KB: Pracuje się tak, żeby je ujawniać, nazywać, pobudzać do refleksji, zatrzymywać jakieś automatyzmy myślowe; im mniej automatyzmu, więcej refleksji, tym bliżej zdrowia. Jednym z narzędzi takiej pracy jest genogram. To takie terapeutyczne drzewo genealogiczne, którym się opisuje i porządkuje dzieje rodzinne, ale też bada się relacje, opowieści rodzinne, szuka się luk, pustych miejsc, przygląda skryptom rodzinnym. Patrzy się również na zasoby rodzinne, one mogą pomóc przetrwać w różnych sytuacjach i stanowią siłę danej rodziny. W tym spadku rodzinnym często znajduje się ciężar, ale niejednokrotnie jest też siła.
KK: Genogram robi się po to, by lepiej rozumieć siebie w kontekście rodziny, żeby pokazać, jak bardzo opowieść o nas wpływa na nas samych. Dzięki uelastycznieniu narracji na temat rodziny i siebie – przez pokazanie, że te same historie można różnie rozumieć – możemy bardziej świadomie i konstruktywnie kształtować swoje życie, nawet jeśli obciążenia rodzinne są spore. To technika głęboko ingerująca, wywołująca intensywne przeżycia, niekoniecznie przyjemne podczas pracy, niemniej wartościowa i dająca inny rodzaj wglądu niż techniki niebiorące pod uwagę wpływu poprzednich generacji. Terapia polega między innymi na tym, żeby trudne doświadczenia, w tym te objęte tabu, włączać w swoją historię życia. Żeby one nie zmuszały nas do niewidzenia jakiejś części siebie.
KB: Żeby narracja o moim życiu mogła być pełna.
EM: Dziękuję Wam za rozmowę.
Kamilla Brzozowska – psychoterapeutka pracująca z parami, rodzinami, a także indywidualnie z dorosłymi i młodzieżą. Prywatnie mama czwórki dzieci, dzięki którym uczy się być wystarczająco dobrym rodzicem.
Krzysia Krowiranda – psycholog, psychoterapeuta, na co dzień pracuje z młodzieżą, dorosłymi, rodzinami i parami. Czasem pracuje z tekstem. Lubi ludzi, dobre kino i dobrą literaturę.
rozmawiała: Elżbieta Manthey – założycielka Juniorowa, blogerka, dziennikarka, prezeska Fundacji Rozwoju przez Całe Życie, mama Marysi i Tymona. Propaguje wychowanie i edukację oparte na szacunku dla dzieci. Tropi nowinki i nowoczesne pomysły edukacyjne, angażuje się w różnorodne działania na rzecz lepszej edukacji. Miłośniczka książek, również tych dla dzieci i młodzieży. Najlepiej odpoczywa odwiedzając ciekawe miejsca i doświadczając świata wspólnie z mężem i dziećmi.
Twój komentarz może być pierwszy