Pomysł na elektroniczny czytnik książek zaświtał w mojej głowie, gdy któregoś dnia zahaczyłem o wysoką, chybotliwą stertę książek piętrzącą się na kominku w salonie. Kominek, gdy się w nim nie pali, służy nam za podręczną półeczkę na rzeczy, które trzeba odłożyć dosłownie na chwilę. W rezultacie regularnie wyrasta na nim sterta różności czekająca na uporządkowanie.

Sterta książek, o którą wtedy zahaczyłem, runęła na podłogę. A gdy lekko wkurzony zebrałem rozsypane lektury, skonstatowałem, że w naszym domu nie ma już ani jednego miejsca na książki! Wszystkie półki w salonie, sypialni oraz pokojach dzieci są już szczelnie wypełnione. Książki zalegają również tam, gdzie ich nie powinno być: w gazetniku, na wieży stereo, na biurku i na nocnych stolikach. No i na kominku. Tak dalej być nie może! – pomyślałem stanowczo.

Rezultatem tego stwierdzenia były dwie rzeczy. Po pierwsze całą rodziną przejrzeliśmy nasze książkowe zasoby i oddaliśmy do lokalnej biblioteki dobrą setkę książek, z którymi było nam się najłatwiej rozstać (nie – łatwo, ale – najłatwiej, choć to nie były lekkie decyzje). A po drugie zamówiłem sobie pod choinkę elektroniczny czytnik książek.

Święty Mikołaj nie zawiódł. Wśród paczek i pudeł, które jak zwykle podrzucił nam nie wiadomo kiedy, moją uwagę natychmiast zwróciła niewielka, płaska paczuszka z napisem „Tata”. Wigilia dłużyła mi się w nieskończoność. Niecierpliwiłem się równo z dziećmi i – dokładnie tak jak one –  nadludzkim wysiłkiem woli poskramiałem chęć poganiania reszty rodziny, by szybciej rozprawili się z karpiem i pierogami. Czas pomiędzy łamaniem się opłatkiem a końcem wigilijnej kolacji to zdecydowanie najdłuższy moment roku.

Czytnik jest ze mną raptem miesiąc, ale mam wrażenie, że mogę już przekazać Czytelnikom kilka spostrzeżeń na jego temat:

Jakość ekranu

To największa zaleta tego typu urządzeń. W przeciwieństwie do ekranów komputerów, telefonów i tabletów, ekrany czytników nie męczą oczu. Ich technologia oparta jest na mikroskopijnych kroplach specjalnego atramentu reagującego na prąd elektryczny. Każda kropla-piksel albo jest przyciągana albo odpychana przez powierzchnię ekranu formując litery lub obrazki. Dzięki tej technologii ekran do złudzenia przypomina zadrukowaną kartkę papieru. W rezultacie kilkugodzinne maratony czytania nie męczą wzroku bardziej, niż obcowanie z tradycyjną książką.

Niektóre czytniki mają wbudowane podświetlenie ekranu od wewnątrz. Bardzo to rozwiązanie polecam, dzięki niemu można czytać przy słabym świetle.

Proces czytania

Przewaga czytnika nad tradycyjną książką leży między innymi w możliwości dostosowania czcionki do własnych upodobań. Można ją zmniejszyć lub powiększyć, można zmienić jej krój. W moim czytniku mam do wyboru kilkanaście typów czcionek. Czytnik wyposażony jest też w dodatkowe funkcje, które mają upodobnić go do do tradycyjnej książki:

Można dodać dowolną liczbę zakładek.

Można robić notatki na dowolnej stronie i szybko do nich wracać.

Można spojrzeć na dowolny fragment wstecz i w przód i szybko wrócić do bieżącej strony.

Można wyjść z danej lektury i zajrzeć do innej. Po powrocie czytnik otworzy naszą lekturę na bieżącej stronie.

A kartki przewraca się banalnie prosto: dotknięcie prawej części ekranu to kartka w przód, lewej – kartka w tył. W innych czytnikach służą do tego przyciski. Mój jest w całości dotykowy.

Łatwość obsługi

Mogę wypowiadać się tylko o moim modelu (Kindle), którego obsługa jest intuicyjna. Producent nie dołączył papierowej instrukcji (można ją znaleźć w internecie), ale ani razu nie poczułem potrzeby jej posiadania. Menu jest przejrzyste, ładowanie książek banalnie proste (podłączamy czytnik do komputera i przeciągamy pliki myszką z katalogu do katalogu). W menu mojego czytnika znajdziemy sporo różnych funkcji, typu połączenie z Facebookiem czy kontem na Amazonie, sprawdzanie słów w Wikipedii lub przeglądanie stron www, ale w praktyce 99 procent czasu poświęca się na czytanie.

Aha! Kindle nie posiada menu w języku polskim. Angielski, niemiecki, francuski, rosyjski, nawet chiński – proszę bardzo. Z tego co wiem, czytniki innych firm mają polskie menu. Z drugiej strony to dodatkowa motywacja do nauki języka, zwłaszcza dla juniora.

Uzupełnianie zbiorów

To największa frajda z posiadania czytnika. Wystarczy znaleźć tytuł w jednej z licznych internetowych księgarni, kilka razy kliknąć myszką i po chwili książka ląduje w czytniku. A raz kupiona już nie zniknie i można ją załadować do dowolnej liczby urządzeń, a więc można się nią podzielić z innymi posiadaczami czytników, co prowokuje do licznych wzajemnych wymian.

Warto też subskrybować newslettery internetowych księgarni, bo trafiają się naprawdę znakomite okazje. Tylko trzeba uważać, żeby nie przesadzić z zakupami, bo może się okazać, że na e-booki wydamy więcej, niż na książki papierowe.

Ograniczenia

Ekran czytnika jest niewielki, o przekątnej sześciu cali. To kompromis pomiędzy widocznością tekstu a mobilnością urządzenia. Czytnik ma być wszak poręcznym towarzyszem naszych podróży, np. codziennych dojazdów tramwajem do pracy.

Trochę przeszkadza również brak kolorów. Ilustracje są czarno-białe, a z racji rozmiaru ekranu również niewielkie. Odpadają więc albumy ze zdjęciami i reprodukcjami oraz wszystkie książki, w których szata graficzna jest istotna. Czytnik to książka sprowadzona wyłącznie do treści.

Bateria urządzenia jest jednocześnie jego wadą i zaletą. Producent mojego czytnika deklaruje, że bateria będzie trzymać przez miesiąc (przy moich maratonach wytrzymuje tydzień z ogonkiem, ale to i tak całkiem dużo). Niestety w pewnym momencie bateria się wyczerpie. Jeśli stanie się to w podróży, będziemy musieli przerwać czytanie. Nie poczytamy również, gdy urządzenie się ładuje, na szczęście idzie to szybko.

Czytnik może się też po prostu zepsuć. Trzeba uważać, żeby nie spadł, żeby go nie zalać herbatą, żeby nie porysować ekranu itp., dlatego warto od razu dokupić etui. A w pewnym momencie, jak każde urządzenie, czytnik po prostu się zużyje i odmówi pracy na amen.

No i trzeba uważać, żeby nam go nie gwizdnęli, bo kilka stówek w plecy…

Dzieci

Osobą, która gwizdnęła mi czytnik, jest mój własny, dziesięcioletni syn. SKANDAL! Staś, któremu wczytałem książki Brandona Mulla z cyklu „Pięć Królestw”, warczy na mnie jak pies znad pełnej miski. Nie da i już! I od tej pory toczymy wojnę podjazdową o czytnik.

A jeśli chodzi o obsługę urządzenia, Staszek opanował jego menu z naturalną płynnością dziecka urodzonego w epoce cyfrowej. Tyle w temacie.

Podsumowując

Czy pojawienie się czytnika zmieniło czytelnicze zwyczaje naszej rodziny? Na pewno oszczędza nam miejsce na półkach, co jest ogromną zaletą, wie to każdy bibliofil. Wydajemy mniej pieniędzy, bo książki elektroniczne są tańsze od papierowych, dostępność tytułów znacznie się zwiększyła, nie trzeba też czekać na przesyłkę. Zaczęliśmy też więcej czytać poza domem, bo niewielki czytnik jest znacznie poręczniejszy od opasłych tomów, więc łatwo go wrzucić do torby.

Z drugiej strony nasze dzieci, które polubiły czytnik od pierwszego wejrzenia, nie czytają więcej niż zwykle. To znaczy jeśli książka je wciągnie, to znikają z czytnikiem na całe godziny, ale tak samo działo się, zanim urządzenie pojawiło się w naszym domu. Czyli po staremu decyduje jakość lektury. I bardzo dobrze!

No i nadal nie znaleźliśmy odpowiedzi, jak znaleźć czas, żeby te wszystkie książki przeczytać…

 

Wojciech Musiał – Współzałożyciel Juniorowa. Z wykształcenia nauczyciel języka angielskiego, ale niepraktykujący. Dziennikarz radiowy, obecnie pracuje w Radiu Kraków, wcześniej w RMF Classic i w Złotych Przebojach. Ojciec Stasia i Zosi, mąż Anetki. Lubi jazz, jogę i święty spokój. Nie lubi braku poczucia humoru, hałasu i zapachu, który powstaje z połączenia wystygłej herbaty z ogryzkiem od jabłka.

Zdjęcia: Wojciech Musiał