Jesteśmy troskliwi, dbamy o bezpieczeństwo dzieci, ale coraz częściej mówi się o tym, że współcześni rodzice są przesadnie opiekuńczy. Ograniczając dzieciom (w imię bezpieczeństwa) możliwości samodzielnej eksploracji świata nie pozwalamy nauczyć się samodzielności oraz prawidłowej oceny ryzyka. A to paradoksalnie sprawia, że dzieci o wiele częściej odnoszą obrażenia i są one poważniejsze od zwykłych siniaków, guzów i zadrapań. Swobodna zabawa na świeżym powietrzu jest też kluczowa dla prawidłowego rozwoju układu nerwowego dziecka, o czym pisze amerykańska lekarka Angela Hanscom.

Któregoś dnia nasze centrum odwiedziła grupa trzecioklasistów, w zdecydowanej większości głośnych i rozbrykanych chłopców. Gdy wkraczaliśmy z nimi do lasu, chłopcy przekrzykiwali się nawzajem komentując, co się wokół nich dzieje. Najpierw zaproponowaliśmy im kilka zabaw zorganizowanych, a potem – po wyjaśnieniu reguł obowiązujących w lesie – puściliśmy dzieci wolno. I wtedy stało się coś zaskakującego: gdy tylko rozbrykana gromadka zdała sobie sprawę, że może samodzielnie penetrować las, krzyki ustały i w lesie zrobiło się zupełnie cicho. Dzieci rozbiegły się, a spora ich grupa zaczęła wznosić okazały szałas z gałęzi. Dzieci z zapałem znosiły kolejne naręcza gałązek i całkiem spore konary, gdy nagle sielankę przerwał mrożący krew w żyłach krzyk: Natychmiast to odłóżcie!!!

Z obłędem w oczach do lasu wbiegła opiekunka dzieci krzycząc: “Zostawcie te gałęzie, przecież wy się zaraz pozabijacie!” Na moment aż mnie zamurowało, ale po chwili odzyskałam zdolność do działania i uspokoiłam rozdygotaną nauczycielkę. Wyjaśniłam jej, że dzieci mogą bawić się drewnem pod warunkiem, że nie naruszą przestrzeni osobistej swoich kolegów. Nie do końca przekonana opiekunka dołączyła do grupki innych pań, a ja – choć mogłam ulec autentycznemu przerażeniu nauczycielki i zmusić dzieci do porzucenia zabawy na rzecz jakiejś mniej ryzykownej aktywności – pozwoliłam im dokończyć budowanie.

Dzieci z niewielką pomocą kilku równie zaaferowanych dorosłych wzniosły okazałe drewniane tipi. “Widzi pani, co zbudowaliśmy?” – któryś z chłopców puchnąc z dumy zaprezentował mi swoje dzieło. “To po prostu nie do wiary!” – wtórował mu równie podekscytowany kolega.

O ironio – w czasie ich długiej zabawy żadne dziecko nawet się nie podrapało. Zupełnie jakby sama Matka Natura pokazała znerwicowanej nauczycielce, że dzieci świetnie poradzą sobie same, jeśli tylko im na to pozwolimy. A poza tym zadrapania i siniaki to zwyczajowa cena zabaw w lesie. Zresztą – pamiętam to z własnego dzieciństwa – blizny i skaleczenia były dowodem na to, że zabawa była naprawdę udana.

Jako matka dwóch córek wiem, co czuła zdenerwowana opiekunka. Gdy patrzymy na dzikie harce naszych dzieci, instynkt każe nam krzyknąć, by zwolniły i uważały. Jednak jako terapeuta od lat obserwuję dzieci bawiące się na dworze i wiem, że pozbawienie ich możliwości samodzielnej eksploracji otoczenia przynosi więcej szkód niż korzyści.

Zbytnia troska jest szkodliwa

Dostrzegam bezpośredni związek pomiędzy ograniczeniem czasu spędzonego na dworze ze wzrostem zaburzeń sensorycznych wymagających specjalistycznej terapii. Jak podaje New York Times – w publicznych szkołach w Nowym Jorku liczba dzieci zakwalifikowanych do terapii sensorycznej wzrosła o 30% w ciągu minionych czterech lat. Inne miasta idą w jego ślady: W Chicago – 20% w ciągu trzech lat, w Los Angeles 30% w ciągu pięciu lat.

Im mniej pozwalamy dzieciom na swobodne zabawy na dworze, tym bardziej narażamy je na niedorozwój ośrodka równowagi, ponieważ pozbawiamy je możliwości ćwiczenia koordynacji ruchowej. Amerykańscy nauczyciele coraz częściej raportują o uczniach, którzy w czasie lekcji nagle spadają z krzesła, wpadają na siebie na szkolnym korytarzu, w czasie zabawy w berka popychają się znacznie silniej, niż powinny, którzy są po prostu wyjątkowo niezdarni. A więc im bardziej chronimy dzieci przed urazami, tym bardziej je na urazy narażamy!

Dziecko w naturalny sposób dopasowuje swoją aktywność do kolejnych etapów rozwoju systemu nerwowego. Na przykład jeśli zaczyna skakać z niewielkich wzniesień, to znaczy, że jego mózg dorósł do takiej aktywności. Jeśli dla zabawy zaczyna się kręcić w kółko, to znaczy że potrzebuje tego rodzaju pobudzenia sensorycznego. Jeśli wspina się na drzewo jak wiewiórka, to znaczy, że jego układ nerwowy i motoryczny są na tyle rozwinięte, żeby mu to umożliwić.

Nasze pełne troski “nie” zaburza ten proces. Nie wspinaj się, nie biegaj, nie kręć się w kółko, nie baw się gałęziami, nie skacz, nie ubrudź się!

Nasze “nie” wynika z miłości. Sęk w tym, że zbytnia troska przynosi więcej szkód niż pożytku. Pozbawiając ich fizycznych bodźców uniemożliwiamy prawidłowy rozwój ich motoryki. Dzieci muszą się wspinać, biegać po lesie, zbierać gałęzie, taplać się w kałużach i od czasu do czasu nabić sobie guza. Guzy, zadrapania i blizny to cena prawidłowego rozwoju układu nerwowego. A bez tego – już jako dorośli – nie będą w stanie zrealizować wielu swoich celów, zamierzeń i marzeń.

Trzy przykłady zabaw na dworze, które wpływają na rozwój dziecięcej motoryki:

Jazda na sankach, zwłaszcza głową w dół, w pozycji “na Supermana” znakomicie rozwija zmysł równowagi i poczucie własnego ciała. A sanki typu “latający talerz” to doskonałe ćwiczenie na orientację przestrzenną.

Spacery boso po nierównym terenie pomagają wyćwiczyć mięśnie stóp i kształtują ich łuki. Dodatkowo zmniejszają ryzyko uporczywego chodzenia na palcach. Wyczuwanie ziemi, gałązek i liści wyrabia zmysł dotyku i zapobiega nadwrażliwości na bodźce. Dodatkowo swobodny bieg kształtuje poczucie orientacji w połączeniu ze zmysłem równowagi.

Turlanie się w dół zbocza to głęboka stymulacja mięśni i wiązadeł mocno rozwijająca tzw. propriocepcję, czyli umiejętność oceny położenia części ciała. Ten zmysł odpowiada m.in. za odpowiedni dobór siły w czasie gier ruchowych czy kolorowania kredkami. Turlanie się po zboczu ma również wpływ na rozwój zmysłu równowagi.

Zabawy na dworze to naturalny, niezwykle skuteczny sposób na prawidłowy rozwój systemu sensorycznego. Ale spacer raz w tygodniu to stanowczo za mało. Dziecko powinno wybiegać z domu jak najczęściej – zachęcane przez swoich rodziców, którzy nie tylko będą czuwali nad jego bezpieczeństwem, ale również pozwolą mu posmakować ryzyka. To warunek konieczny prawidłowego rozwoju dziecka.

c

Angela Hanscom – lekarz pediatra, terapeutka, założycielka centrum TimberNook na wschodnim wybrzeżu USA zajmującego się promocją rozwoju w kontakcie z naturą. Prowadzi terapie integracji sensorycznej. Autorka książki “Balanced & Barefoot” podejmującej temat wpływu ograniczenia aktywności poza domem na rozwój systemu sensorycznego dzieci.

.

.

Artykuł opublikowany za zgodą The Children & Nature Network, © Angela Hanscom 06.05.2015.

Tłumaczenie: Wojciech Musiał

Zdjęcia: The Children & Nature Network, Chris, Kathy Travis, Amanda Tipton, archiwum autora