Zachodnia cywilizacja dawno uporała się z problemem dzieci pracujących ponad siły (w fabrykach, w gospodarstwach rolnych). Chcemy myśleć, że dziś dzieciństwo jest oazą beztroski, swobody, radości, dzieci mają to, czego potrzebują, a nawet więcej. Jedyny ich obowiązek to uczyć się. Tak naprawdę jednak zamieniliśmy jeden rodzaj obciążeń i presji na inny. Michael Schulte-Markwort – niemiecki psychiatra – pisze o zjawisku, które sam ze zdziwieniem obserwuje u dzieci: o wypaleniu.
O wypaleniu mówi się w kontekście pracy zawodowej, jest problemem dorosłych. Wypalone dzieci – to wydaje się absurdalne. Jakie obciążenia mogą mieć dzieci? Mają się tylko uczyć.
Tylko?
Wstają wczesnym rankiem, lekcje zaczynają o ósmej. 6-8 godzin w szkole. Muszą być skoncentrowani. Ktoś kiedyś powiedział, że człowiek może się skupiać przez 45 minut i tego się wymaga. 45 minut umysłowego napięcia na maksa. Jeśli wymiękasz – jedynka. Albo notatka od nauczyciela: “Syn nie uważa na lekcji”, “Córka zajmuje się głupstwami zamiast wypełniać kartę pracy”. Na sygnał dźwiękowy trzeba zacząć się koncentrować na wskazanym temacie. Kolejny sygnał pozwala przez 10 minut odpocząć. Odpocząć? W hałasie na poziomie startującego odrzutowca? Na korytarzu, gdzie nie ma nawet gdzie się schować przed napierającym tłumem dzieciaków, które naturalną potrzebę ruchu i zabawy realizują desperacko w dzikim szale krzyków i opętańczego biegania, bo czują, że muszą tę swoją potrzebę zaspokoić na zapas i w pigułce – mają 10 minut przed kolejnymi 45, kiedy trzeba będzie znieruchomieć w ciszy i wysiłku przymusowej koncentracji.
Kiedy kończą się lekcje, zaczynają się zajęcia dodatkowe. Żeby się rozwijać. Żeby nie zostać w tyle. Żeby zadowolić rodziców. Żeby nie zmarnować talentu. Potem w domu czekają jeszcze zadania domowe, czyli kolejne 2-3 godziny pracy. I spać. Bo następnego dnia znów ten sam kołowrót od rana. Życie dzieci toczy się wokół szkoły. Na przyjaźń, budowanie głębszych relacji nie ma czasu. Ratunkiem wydaje się online i media społecznościowe – tu można “pogadać” w ekspresowym tempie dostosowanym do ilości czasu, jakim małolaty dysponują na interakcje z rówieśnikami. Jakie czasy, takie podwórko.
Dzieci, próbując choć na chwilę wyłączyć się z tego wyścigu, szukają odpoczynku w wirtualnym świecie gier komputerowych.
Muszą się starać. Tego oczekują rodzice, nauczyciele. Muszą być dobrzy, lepsi, najlepsi. We wszystkim. Wiedzieć wszystko, pamiętać wszystko, umieć, co wymagane. Mieć piątki, a najlepiej szóstki ze wszystkich przedmiotów. Trójka to porażka. Słabość oznacza niezadowolenie rodziców, zmartwienie, kłopoty i jeszcze większą presję. A dzieci chcą zadowolić dorosłych, chcą być akceptowane i kochane. Więc starają się ile sił, a nawet ponad siły. Presji zewnętrznej towarzyszy presja wewnętrzna, którą same na siebie wywierają.
Pogłębiające się zmęczenie, problemy z koncentracją, ze snem, brak apetytu, bóle głowy – takie objawy u dorosłych traktujemy poważnie. A przynajmniej bardziej poważnie niż 10-20 lat temu. Zaczynamy sobie uświadamiać, że depresja to choroba, a nie fanaberia, czy rozczulanie się nad sobą. Ale kiedy takie objawy występują u dzieci, zwykle je bagatelizujemy, lub postrzegamy je jako lenistwo dzieci, ich próby manipulacji i wymigania się od nauki, krnąbrność i próby przekraczania granic. Nie koncentruje się, bo mu się nie chce, nie skupia się na lekcji, to musi nadrobić materiał w domu. Nie ma apetytu – wybrzydza. Zmęczony – a czym ty dziecko możesz się męczyć?
Niemiecki psychiatra Michael Schulte-Markwort przez lata swojej pracy z dziećmi zauważył, że przybywa przypadków depresji u dzieci. Depresji z wyczerpania. Jak sam przyznaje, początkowo nie traktował ich jako problem wart głębszego namysłu. W końcu jednak przyjrzał się uważnie temu zjawisku, które wydawało się domeną dorosłych, a okazuje się boleśnie dotykać również dzieci.
Dzieci są tak samo jak dorośli potężnie obciążone przez naszą kulturę osiągnięć, perfekcji i efektywności. Tylko nie wiedzą, jak temu sprostać. Nie mają też mechanizmów obronnych, które zadziałałyby, kiedy obciążenia są zbyt duże.
Dzieci bardzo chcą spełnić oczekiwania rodziców, nauczycieli, ale w końcu nie dają rady. Są coraz bardziej zmęczone. Wyczerpane. To wyczerpanie prowadzi do depresji. I to właśnie jest wypalenie.
Michael Schulte-Markwort napisał książkę, w której dokładnie przedstawia problem wypalenia. Nie tylko u dzieci, choć to dzieci są w centrum jego zainteresowania. Przyczyny narastającego wypalenia są wspólne dla dzieci i dorosłych. Wartości wyznawane przez współczesne społeczeństwo – efektywność, sukces, materialny dobrobyt, sięganie po więcej – wpływają na życie całych rodzin, na życie mężczyzn i kobiet, ich córek i synów. Według tych wartości żyją całe społeczeństwa. Rodzina ma być idealna – nie ma miejsca na słabość, błędy, porażki. Idealna mama na obcasach i idealny tata w zbroi garnituru z sukcesem robiący karierę, a po pracy idealnie wychowujący swoje doskonale rozwijające się dzieci. Nasze życie ma być jak z obrazka kolorowego magazynu. Presja nieosiągalnego ideału rodzi frustracje. W końcu zaczyna brakować nam sił, by doskoczyć do wymagań społecznych, kulturowych i tych, które w efekcie sami sobie stawiamy.
Czy możemy coś z tym zrobić? Michael Schulte-Markwort w swoim gabinecie od lat spotyka dzieci i ich rodziców, czasami także dziadków. Przyglądając się im, analizując ich historie napisał książkę, która pomaga nie tylko dostrzec problem wypalenia u dzieci (oraz często i u rodziców), ale też zrozumieć, skąd się on bierze. Zrozumienie problemu to pierwszy krok do jego rozwiązania. Psychiatra przyznaje, że minęły lata, zanim zaczął traktować wypalenie u dzieci jak istotny problem, z którym trzeba się zmierzyć. Dzięki jego książce my nie potrzebujemy lat, by go sobie uświadomić. Wystarczą dwa wieczory, może nawet jeden, bo książka jest znakomicie napisaną, pochłaniającą lekturą. Autor podpowie też nam, co możemy zrobić, co przemyśleć, jakie pytania sobie zadać, by zapobiec wypaleniu w naszej rodzinie.
c
Wypalone dzieci. O presji osiągnięć i pogoni za sukcesem
Michael Schulte-Markwort
przełożyła: Małgorzata Guzowska
Wydawnictwo Dobra Literatura
c
13 komentarzy
Anna Pisanie
11 marca 2021 at 18:05Co się z tym światem porobiło, rodzice w dobie nauki online pomagają nawet dzieciom ściągać
Wypalone dzieci, czyli obsesja sukcesu - Grzegorz Kempinsky BLOG | Grzegorz Kempinsky BLOG
22 kwietnia 2020 at 18:45[…] *https://www.juniorowo.pl/wypalone-dzieci-dlaczego-presja-osiagniec-pogon-sukcesem-zaczyna-sie-dzieci… […]
agnieszka
10 lutego 2020 at 14:06Jestem mamą Natali ( 14 lat) , i Sebastiana ( 9,5 lat) . Oceny – nie tak ważne , ważne jest aby dziecko umiało radzić sobie w życiu . Córka jest zdolna, bystra – dlatego też powiedziałam, że 3 to za mało jak na nią , ale inne są ok – ma sporo 4 . uprawia gimnastykę artystyczną , dużo ćwiczy i jestem dumna ,ze tak radzi sobie w szkole , syn jak na razie radzi sobie super , ale też nie naciskam , ponadto gra w piłkę nożną . @ lata temu córka miała złamana nogę 5 tygodni gips i potem orteza . Nie puściłam jej do szkoły przez 5,5 tygodnia i rodzice bardzo dziwili się a co z ocenami , materiałem ??? A ja mówiłam tak noga jest na cale życie , a oceny znane będą tylko na świadectwie 5-ej klasy i po wakacjach nikt nawet z nauczycieli nie bedzie ich brał pod uwagę . Noga dziecku zrosła się świetnie ( słowa lekarz: nie była nadwyrężana , trzymana była do góry i są efekty) . Nie dopuszczałam do siebie mysli widząc inne dzieci z gipsem i kulami – na pytanie pani wychowawczyni odpowiedziałam zapytaniem . Czy zapewni mnie pani ,że Natalia bedzie bezpieczna w szkole chodzac o kulach , po schodach – pani zamilkła , a ja powiedziałam i dlatego moje dziecko nie będzie w domu. Po pół roku wróciła do sportu , a szkoła jest ok nadal.
Ilona
3 lutego 2020 at 16:26To bardzo poruszający temat. Ja już odbyłam swój “obowiązek szkolny” jako matka.
Dałam sobie zgodę na to, że moją rolą jest przygotować syna by ł odpowiedzialny, umiał i chciał utrzymać rodzinę, i – co najważniejsze – by był w życiu szczęśliwym, dobrym człowiekiem. Oczywiście nie sootykałam się ze zrozumieniem innych rodziców, mierzyłam się też ze swoimi przekonaniami o tym m.in., że dobre świadectwo jest bardzo ważne. I pamiętam bardzo mocne doznanie przerażenia w czasie matury – to czas sprawdzenia – czy moje postępowanie miało sens. Dopadło mnie wtedy pytanie – A co ja powiem ludziom, jeśli Młody nie zda? Dokładnie takie pytanie. Z całą mocą dało o sobie znać jak głęboko takie przekonanie tkwi. Z poziomu racjonalnego OK, a z poziomu emocjonalnego – totalne przerażenie. Dobrze, że miałam wspierającą mnie osobę, która doprowadziła mnie do pionu, do zaakceptowania tych emocji. I taka jest moja perspektywa. Wiem z doświadczenia, że nie jest łatwo, ale kto mówił, że będzie łatwo 🙂
A dziś – dziś jestem dumna z moich Dzieci. Pogodnych, szczęśliwych Dorosłych.
Lech
2 lutego 2020 at 11:38Sprawa, jak każda, ma dwie strony.
Pierwsza jest taka (świadomie zaczynam od niej), że w globalnym świecie tym dzieciom przyjdzie rywalizować z dziećmi wychowanymi w kulturze azjatyckiej, ktora wysoko docenia ciężką pracę nad sobą. Do tego dochodzi fakt czynnika skali – wybitnie inteligentnych uczniów w Chinach czy Indiach jest więcej, niż wszystkich uczniów w Europie. Na razie, zajęci są możliwościami w swoim miejscu zamieszkania, ale te kraje rozwijają się szybko, bardzo szybko i jest tylko kwestią czasu, kiedy na topie zacznie się tam ścisk. I wtedy ci młodzi ludzie, którym nie straszne są długie godziny pracy i nauki, bo widzą w nich szansę na lepsze życie, przyjadą szukać możliwości u nas. I jaką konkurencję zastaną?
Druga sprawa, z drugiej strony. Skoro tak się dzieje, to znaczy, że nasz system jest przeraźliwie nieefektywny. W mojej klasie uczniowie odrabiają prace domowe średnio przez jakieś 15 – 20 minut w tygodniu. Najlepszym, jak T., zajmuje to poniżej 5 minut w tygodniu. Należy tylko wykorzystywać istniejące możliwości i pożegnać się z dogmatem, że ważna jest ilość. Nie jest ważna, szczególnie aplikowana jednorazowo. Uczenie się nie jest procesem liniowym. Jest siecią połączeń, powrotów, refleksji. Nad tym trzeba pracować, a nie nad ilością.
Elżbieta Manthey - Juniorowo
3 lutego 2020 at 11:18Dziękuję, że zwraca Pan uwagę na kwestię globalizacji i jej wpływu na życie i przyszłość naszych dzieci. Prawdopodobnie nasze dzieci nie dorównają azjatyckiej młodzieży pracowitością i dyscypliną, nawet jeśli od zaraz zaczęlibyśmy wychowywać je tak, jak robią to Koreańczycy, czy Chińczycy. Dlatego myślę, że powinniśmy stawiać na rozwijanie u dzieci takich umiejętności i postaw, które będą inne niż azjatyckie, ale równie wartościowe na przyszłych rynkach pracy. Choć niełatwo jest przewidywać, jakie te rynki będą, to na pewno warto się zastanowić nad potencjałem wynikającym z naszej kultury. Może zamiast rywalizować z kolegami z Azji, nasze dzieciaki będą mogły z nimi współpracować.
“Przeraźliwie nieefektywny” – to określenie trafiające w sedno. Taki jest nasz system edukacji, na który składają się nie tylko regulacje prawne, podstawa programowa i wytyczne kuratoryjne, ale też masa uwarunkowań, przyzwyczajeń i nawyków nauczycieli i rodziców. Dogmat ilości to próba stosowania tego, co nie działa z nadzieją, że jak się zastosuje bardziej, mocniej i więcej, to w końcu przyniesie jakiś efekt. A przecież wiemy coraz więcej o człowieku, również o tym, jak się rozwija, jak uczy. Trzeba tę wiedzę wykorzystać w edukacji. Może to pozwoliłoby wypracować tę “nieazjatycką” jakość?
taka sobie jedna ...
15 października 2019 at 07:58Ja byłam takim wypalonym dzieckiem, a teraz jestem wypalonym dorosłym. W wieku 19 lat przypłaciłam to depresją, ale rodzice nie chcieli widzieć, śmiali się ze mnie. Średnia 5,7 na koniec szkoły hmmm żaden powód do dumy, norma. Rodzice nawet nie chcieli odebrać dyplomu gratulacyjnego od Dyrektora na forum całej szkoły , bo po co, zawracanie głowy, kłopot. Nie martwili się tym, że może dla mnie kłopotem są te 5 i 6, że może mam dość spełniania wymagań. Może non stop boli mnie głowa i nie ma nastroju, bo nie mam życia, przyjaciół, czasu dla siebie. 5- /4+ co to za ocena, tyle się uczyłaś i tylko tyle ?
A potem pretensje czemu Ty jesteś taka poważna, zobacz jak Twoi rówieśnicy się cieszą jak się ubierają, jakie maja ciekawe zajęcia, a Ty wiecznie krzywa buzia.
Potem studia prawnicze, już z własnego wyboru, ale tylko pozornie, bo przez lata zakorzeniono we mnie dążenie do perfekcji, mierzenie jak najwyżej. Na studiach kolejna depresja, ale tym razem zawalone wszystkie egzaminy, psycholog, psychiatra i kolejne śmiechy oraz obelgi ze strony rodziców, wyzywanie od leniów itp.
Skończyłam studia, pracowałam w zawodzie, ale nie byłam szczęśliwa. Dziś jestem po 30-stce i nie wiem kim jestem, czego chce. Miotam się między powrotem do zawodu , bo przecież tyle wysiłku w to wszystko włożyłam, a normalnym spokojnym życiem i przeciętną pracą chociażby w sklepie. Mam dość wiecznego stawania na wysokości zadania, wiecznego wysiłku, gonienia za czymś, a jednocześnie wstyd mi, że tyle chciałam osiągnąć, miałam takie plany, moi koledzy ze studiów są sędziami, albo mają swoje kancelarie, a ja miałabym im podawać towar w sklepie ? Ciągle mam w głowie, że powinnam to, że powinnam tamto, że nie wypada , a to wstyd itp. Jest kilka stanowisk, które mnie interesują, ale wymagają włożenia wysiłku, nauki, a ja już jestem tak zniechęcona , taka wymęczona. Po studiach dostałam takiego obrzydzenia do nauki, że przysięgłam sobie, iż już nigdy niczego nie będę się uczyć. Nie mogę ruszyć w żadną stronę.
Elżbieta Manthey - Juniorowo
15 października 2019 at 13:19To bardzo poruszająca historia. Bardzo bym chciała, żeby wszyscy rodzice ją przeczytali i zastanowili się nad tym, jakie życie mają ich dzieci. Chciałabym udostępnić ją dalej – na Facebooku, jeśli się zgodzisz.
Mam nadzieję, że mimo tak trudnych doświadczeń, znajdziesz sens i radość w życiu. Życzę Ci, żebyś spotkała ludzi, którzy Ci w tym pomogą – terapeutę, który poprowadzi przez proces odbudowy, przyjaciół, a w końcu, byś spotkała siebie samą taką, jaką możesz być pomimo lat przygnębiających i wypalających przeżyć. Sięgaj po pomoc. Wybierz to, co dobre dla Ciebie.
Margret Rasfeld o tym czego powinna uczyć współczesna szkoła | Obserwatorium Edukacji
17 kwietnia 2018 at 08:03[…] wypalenia u dzieci i opisuje dokładnie oraz bardzo obrazowo i poruszająco w swojej książce „Wypalone dzieci”. Środowisko, jakie stwarzamy dzieciom w szkole i w domu, buduje w nich przekonanie, że na […]
Wypalone dzieci efektem presji sukcesu - Grzegorz Kempinsky BLOG | Grzegorz Kempinsky BLOG
20 lutego 2018 at 19:41[…] cały artykuł: https://www.juniorowo.pl/wypalone-dzieci-dlaczego-presja-osiagniec-pogon-sukcesem-zaczyna-sie-dzieci… […]
Krystyna
10 stycznia 2018 at 07:59Kiedyś słyszałam już o badaniach tego psychiatry i nie zaskoczyło mnie to co przeczytałam. Niemniej prawda jest taka, że – szczególnie w polskiej edukacji- winni jesteśmy tylko my, rodzice. Moje dziecko prawie codziennie odrabia lekcji SAMODZIELNIE przez trzy godziny. Ktoś się zapyta dlaczego tak długo? Dlatego, że robi to SAMA. Jej oceny oscylują w okolicach 2.0 i 3.0 z kluczowych przedmiotów. Wczoraj przeczytałam warunki konkursu polonistycznego dla dzieci w klasie czwartej- napisz pracę na 1-2 strony A4, czcionka Ariel na temat “Mój autorytet”. Trzeba liczyć, że jest to średnio 10-15 zdań. Już widzę jak 9-latki piszą takie “wypracowania” samodzielnie. (To sarkazm). Moje dziecko chodzi na zajęcia dodatkowe z języków obcych, ponieważ inaczej nie umiałoby absolutnie nic. Do tego ma tylko basen i modelarstwo (które kocha), a i tak wychodzi na to, że całkowicie wolny od zajęć dodatkowych ma tylko jeden dzień w tygodniu. Ja natomiast odnoszę wrażenie, że szkoła udaje, że uczy, a my – rodzice udajemy, że w to wierzymy. Na najbliższym zebraniu rodziców zamierzam pogratulować rodzicom (nie dzieciom) ocen dobrych i bardzo dobrych. Wątpię jednak, że zrozumieją moje intencje. Nasz “edukacyjny król” omawianego programu szkolnego jest “nagi”, tylko my rodzice nie chcemy przyznać, że bez naszej, niesamowitej wręcz, pomocy, dzieci nie dałyby rady tego ogarnąć. Można do programu nauczania wrzucić wszystko – całki, macierze itd., ale czy to ma sens? Czy nie lepiej kiedy dziecko umie doskonale pewne podstawy, a pobieżnie dodatkowe rzeczy niż kiedy udajemy, że jak narzucimy mu maksimum wiadomości, to “coś tam w tej głowie zostanie”? Nie zostanie. Przyznajcie sami co pamiętacie ze szkoły ze swojej młodości, kiedy nauka na pamięć była normą. Z drugiej strony czy chcę, żeby moje dziecko w przyszłości pracowało w korporacji? Czy chcę, aby nie orientowało się jaka jest pora roku, bo siedzi w biurze po 12-14 godzin dziennie? Jedyny zawód, który jest naprawdę ważny i wart takiego poświęcenia to profesja ratująca życie lub wpływająca korzystnie na świat. Lekarz, pracownik socjalny, dobry nauczyciel, ekolog- to jest warte pracy “po godzinach”. Prawnik w międzynarodowej korporacji czy inny “finansista”- szczerze, świat bez nich nie zginie.
Irena
21 stycznia 2018 at 21:30Zgadzam się z Panią. Pozdrawiam!
Asia
27 stycznia 2018 at 21:54Zgadzam się. Niestety, to rodzice narzucają szkole prace domowe. Kiedy nauczyciel uzna, że dzieci wystarczająco dużo wynoszą z lekcji i nie muszą się uczyć w domu, rodzice podnoszą okropny krzyk, że szkoła ma niski poziom, skoro dzieci w domu mogą się bawić i spotykać z kolegami. To rodzice wymuszają na nauczycielach zadawanie prac domowych. Inaczej, jak twierdzą, dzieciom głupoty w głowie.