66% uczniów jednego z łódzkich liceów przyznaje, że ściąga podczas zdalnych lekcji. Okazuje się to tak ważnym faktem, że mówi na ten temat ogólnopolska telewizja. I to jest bardzo dobra wiadomość. Dobra, że ściągają i dobra, że media o tym mówią.

Ściąganie przyzwyczailiśmy się kojarzyć z czymś złym – z nieuczciwością, cwaniactwem, brakiem wiedzy. Myślę, że czas zrewidować te przekonania. Bo czym jest ściąganie, jeśli spojrzymy na nie bez świętego oburzenia? To sięganie do różnych dostępnych, czasami wcześniej przygotowanych, źródeł wiedzy i wykorzystywanie zawartych tam informacji w określonym celu. Czyż nie tego powinniśmy uczyć dzieci w dzisiejszych czasach? Sięgania do źródeł, weryfikacji i przetwarzania informacji, zamiast ich zapamiętywania i odtwarzania?

Sto lat temu zapamiętywanie informacji było z konieczności podstawą wiedzy. Edukacja polegała na wtłaczaniu do głowy faktów, dat, reguł, danych. Bo najbardziej dostępnym źródłem informacji była własna głowa. Nie było internetu, nie było milionów książek, nie było komputerów i smartfonów, a biblioteki były tylko w dużych miastach. W takich okolicznościach, jeśli człowiek potrzebował informacji, encyklopedycznej wiedzy, najlepiej jeśli miał ją we własnej pamięci. 

Dziś świat jest zupełnie inny. Nie mamy problemu z dostępem do informacji, lecz raczej z ich nadmiarem. Nie potrzebujemy gromadzić we własnej pamięci setek danych, by móc je potem wykorzystać w rozmaitych działaniach i projektach. Jesteśmy otoczeni informacjami, dane mamy na każde zawołanie, choćby we własnej kieszeni – w smartfonie. Potrzebujemy raczej umieć wyłowić z tego oceanu wiedzy to, co jest nam potrzebne, potrzebujemy umiejętności poszukiwania wiarygodnych źródeł informacji, segregowania ich i selekcji. Potrzebujemy nie tyle pamiętania wszelkich szczegółów, ile rozumienia całości, powiązań, kontekstów, przyczyn i skutków. Żyjemy w powodzi informacyjnej i raczej powinniśmy uczyć dzieci, jak chronić pamięć przed niepotrzebnymi danymi, niż jak ją zapełniać treściami z podręczników.

Ściąganie jest przykładem takich umiejętności, które w dzisiejszym świecie są potrzebne dużo bardziej niż zakuwanie i odtwarzanie wiedzy na klasówkach. Poza tym ściąganie to wcale nie jest taka łatwizna. Żeby z sensem ściągać, uczeń musi najpierw zrozumieć, jakiej wiedzy, jakich danych potrzebuje, potem przygotować sobie ściągę – zrobić notatkę w sposób dla siebie zrozumiały i przejrzysty, albo znaleźć gotowe źródła, do których będzie mógł sięgnąć, zweryfikować ich wiarygodność i wybrać te, które są dla niego zrozumiałe. To jest poszukiwanie, ocena i przetwarzanie informacji. Można też poprosić koleżankę lub kolegę o notatki, albo umówić się w grupie, kto opracowuje jaki kawałek, żeby potem wszyscy mogli skorzystać z całości. Do tego potrzebna jest umiejętność współpracy, a żeby skorzystać z gotowej ściągi autorstwa kolegi, trzeba umieć ją odczytać i rozumieć, o czym jest mowa, czyli znać kontekst. Można też ściągać wprost przez wyszukiwarkę Google, ale i tu potrzebne są pewne umiejętności – trzeba umieć zadać odpowiednie pytanie, wybrać spośród wyników te wiarygodne i umieć przetworzyć otrzymane informacje w odpowiedź, ktorą wpisze się w arkusz testu.

Czyż nie tego powinniśmy uczyć dzieci w dzisiejszych czasach?

Że ściąganie jest nieuczciwe? Tylko jeśli budujemy taki kontekst, który nadaje ściąganiu takie znaczenie. Moim zdaniem to raczej absurdalne, że w edukacji umiejętność zdobywania, weryfikowania, przetwarzania i wykorzystywania informacji jest uznawana za godną nagany.

No ale jak to – pozwolić ściągać, korzystać z notatek, książek i internetu podczas klasówek? Wielu nauczycieli powie, że oni by może nawet chętnie i faktycznie coś w tym jest, ale przecież na egzaminach takich luksusów nie będzie, żeby mieć swoje notatki, czy książkę pod ręką. Na egzaminach trzeba wszystko pamiętać. Egzamin jest ostateczną i niepodważalną wyrocznią. Dwa incydenty w ciągu dwunastu lat edukacji ustawiają cały proces nauki i rozwoju młodych ludzi. Czy to nie kolejny absurd?

Czy edukacja ma służyć zdaniu egzaminów, czy jak najlepszemu rozwojowi młodych ludzi i przygotowaniu ich do wyzwań dorosłego życia we współczesnym świecie? Jaki jest cel edukacji? Jaka byłaby edukacja, gdyby nie było egzaminów, albo gdyby wyglądały inaczej? Bo dlaczego by nie zmienić formy egzaminów? Dlaczego do sal egzaminacyjnych nie wstawić komputerów i półek z książkami, żeby uczniowie mogli z nich korzystać?

Cieszę się, że zdalne nauczanie stworzyło tę szczególną sytuację, w której ściąganie jest możliwe i łatwiejsze, a wręcz samo się prosi. I cieszę się, że media o tym mówią. Bo może dzięki temu zastanowimy się nad istotą edukacji, nad tym, czemu ma ona służyć i czym edukacja jest w dzisiejszym świecie. Trzymam się uparcie tej nadziei, choć widzę, że tendencja jest raczej do zwiększania nacisku i kontroli, niż do refleksji i zmiany. Częściej pojawiają się pytania o to, jak bardziej kontrolować uczniów, jak uniemożliwić im ściąganie, niż namysł nad tym, jak je wykorzystać i jakie mogą z niego płynąć korzyści. 

Oczywiście dopuszczenie ściągania nie jest sposobem na zreformowanie edukacji. Żeby edukacja dorosła do XXI wieku nie wystarczy powiedzieć uczniom „ok, od teraz możecie legalnie ściągać”. Tę falę ściągania w czasie zdalnej edukacji powinniśmy potraktować jak cenną wskazówkę i prowokację do przemyślenia sensu i metod nauczania. Młodzi ludzie często bardzo wyraźnie pokazują nam i podpowiadają, jak zmienić szkołę, co nie działa i w jakim kierunku powinny iść zmiany. Powinniśmy wreszcie przestać ich lekceważyć i zamiast się oburzać, zacząć z uwagą słuchać.

Elżbieta Manthey – założycielka Juniorowa, blogerka, dziennikarka, mama Marysi i Tymona. Propaguje wychowanie i edukację oparte na szacunku dla dzieci. Tropi nowinki i nowoczesne pomysły edukacyjne, angażuje się w różnorodne działania na rzecz lepszej edukacji. Miłośniczka książek, również tych dla dzieci i młodzieży. Najlepiej odpoczywa odwiedzając ciekawe miejsca i doświadczając świata wspólnie z mężem i dziećmi.