Musisz pojechać do Okunicy! – powiedziała mi Ewa Radanowicz, dyrektor szkoły w Radowie Małym, słynąca z niekonwencjonalnych rozwiązań edukacyjnych. – Tam jest dyrektorka, która wprowadziła zmiany w szkole w kilka miesięcy. To jest niesamowite, co się tam dzieje.

Pojechałam więc i okunicka szkoła, rozmowy z nauczycielami i z dyrektorką rzeczywiście zrobiły na mnie duże wrażenie.

Zanim Katarzyna Jaszczak została dyrektorem szkoły w Okunicy, miejscowości leżącej 7 km od Pyrzyc (woj. zachodniopomorskie) przez wiele lat była nauczycielką. Poznawała różne metody pracy, doskonaliła je, poszukiwała rozwiązań najlepszych dla niej i dla jej uczniów.  Zanim Katarzyna Jaszczak została tu dyrektorem, okunicka szkoła uczyła jak wiele szkół – od lat tak samo. Nauczycielki pracowały według od dawna przyjętych schematów: gotowych  rozkładów materiału, podręczników, ćwiczeń i gotowych instrukcji.

Pani dyrektor – rewolucjonistka

Katarzyna Jaszczak: Kiedy tylko przekroczyłam próg tej szkoły, jako świeżo upieczony jej dyrektor, od razu wiedziałam, że trzeba tu dużo zmienić. Przez lata pracy jako nauczyciel poznałam i stosowałam różne metody i rozwiązania dydaktyczne. Wiedziałam, że można uczyć lepiej, niż to robiono 30-40 lat temu.

Szkoła w Okunicy według standardowych tradycyjnych miar i rankingów miała dobre wyniki. Po co więc zmieniać coś, co dobrze działa? Katarzyna Jaszczak jednak jest przekonana, że w edukacji nie chodzi tylko o wyniki, że są w niej takie elementy, których nie da się zmierzyć wprost skalą ocen. Swoje pomysły wprowadziła w niezwykłym tempie – zmiany dotyczyły zarówno przestrzeni szkoły, metod pracy, organizacji zajęć, podejścia do uczniów i relacji pomiędzy nauczycielami. To była prawdziwa rewolucja.

Trudności? Oczywiście, że były i wciąż są. Wątpliwości? Całe mnóstwo. Opór przed nowym? Naturalnie. Ale stopniowo wspólna praca nad zmianą, a zwłaszcza nad autorskim programem i nowymi metodami pracy przynosiła efekty i zmieniała nastawienie ze sceptycznego na coraz bardziej entuzjastyczne.

Katarzyna Jaszczak: Kiedy nauczyciele zaczęli tworzyć, zamiast odtwarzać to, co ktoś im narzucił, zyskali poczucie sprawstwa, pewności siebie, wiarę we własne możliwości i talent. Dzięki temu zaczęli też współpracować ze sobą przy wspólnym dziele. Zaczynali czuć się coraz bardziej bezpiecznie, bo zaczęli się nawzajem wspierać. Poczucie bezpieczeństwa i pewności nauczycieli wpłynęły na dzieci. One także poczuły się bezpieczniej i pewniej. Dzięki temu mogą się lepiej i efektywniej uczyć. Wystarczy zainicjować zmianę i być w niej konsekwentnym – tylko tyle i aż tyle. I ten proces zaczyna się napędzać, jak śniegowa kula.

 

Praca warsztatowa

Raz w miesiącu przez tydzień okuniccy uczniowie pracują warsztatowo. Te tygodnie nazywane są Modułami. Każdy taki tydzień-moduł ma temat przewodni, który uczniowie zgłębiają korzystając z aktywnych metod nauki, czyli  poprzez działanie.

Tematy przewodnie są tak pomyślane, aby łączyły w sobie zagadnienia z różnych przedmiotów, dzięki czemu dzieci przekonują się, że pomimo szkolnego podziału na przedmioty, wszystkie dziedziny wiedzy łączą się ze sobą. Dzieci pracują w grupach mieszanych wiekowo, mają dużo swobody w działaniu, nauczyciele są wsparciem, przewodnikami, ale dzieci przede wszystkim pracują samodzielnie.

Pozostałe trzy tygodnie w miesiącu wypełnione są nauką w klasycznym modelu – z podziałem na przedmioty i klasy. Jednak metody warsztatowe przenikają i tutaj.

Kiedy odwiedzam okunicką podstawówkę trwa sezon grypowy – kilka nauczycielek choruje, niektóre klasy mają więc zajęcia łączone. Czwarta, piąta i szósta mają razem język polski. Lekcja toczy się wokół filmu „Cudowny chłopak”, który wszyscy uczniowie widzieli poprzedniego dnia. Jedni coś wycinają, inni układają rozsypane słowa, dyskutują o tym, jakie cechy chcieliby widzieć u swoich przyjaciół. Pracują w parach i trójkach. Uniwersalny temat łączy trzy roczniki.

W sali teatralnej wspólne zajęcia ma druga i trzecia klasa. Złączone ławki tworzą stoliki do pracy dla czteroosobowych zespołów dzieci. Każdy zespół pochylony nad dużą płachtą papieru, wszyscy coś rysują.

– Nad czym pracujecie? – pytam.

– Rysujemy Polskę z lotu ptaka. Bo wczoraj rozmawialiśmy o Dedalu i Ikarze i było też o marzeniach. Ikar miał takie marzenie, żeby polecieć, ale poleciał za wysoko i spadł – wyjaśnia rezolutna trzecioklasistka.

W głębi sali, na rozpiętym ekranie wyświetlany jest film, pokazujący polskie krajobrazy widziane z wysoka. Jeden z chłopców siedzi przy komputerze, jest operatorem odpowiedzialnym za projekcję.

– Puszczam im różne filmiki. O Polsce. Na przykład las albo góry.

Mamy więc na tych zajęciach język polski (mit o Dedalu i Ikarze), przyrodę (Polska z lotu ptaka), edukację społeczną i zajęcia plastyczne. Zagadnienia przenikają się i łączą.

Katarzyna Jaszczak: Są takie lekcje, kiedy dominuje jedno zagadnienie, kiedy widać, że to jest lekcja polskiego, czy matematyki. Ale wiele jest takich, gdzie udaje się połączyć zagadnienia z różnych przedmiotów. Taki sposób pracy ułatwia zrozumienie zagadnień i pokazuje, jak są one zakorzenione w życiu, że objaśniają świat, a nie są oderwane od rzeczywistości.

Jedna z nauczycielek edukacji wczesnoszkolnej: Pracujemy w grupach i metodami aktywizującymi nie tylko podczas dni warsztatowych, ale też na co dzień, bo taka praca dobrze się sprawdza. Dążymy do tego, żeby dzieci uczyły się od siebie nawzajem, żeby wyznaczały lidera i role w grupie, uczyły się pracy zespołowej.

Dzwoni dzwonek, ale żadne z dzieci nie odrywa się od pracy. Tylko jedna z dziewczynek podnosi na chwilę głowę znad rysunku:

– Proszę pani, możemy jeszcze zostać i dokończyć? – pyta prosząco.

Nauczycielka zastanawia się przez chwilę. Powinna pójść na dyżur na przerwie. Okazuje się jednak, że dyżur już przejęła koleżanka, widząc, że dzieci zatrzymują ją w klasie.

– Możecie zostać i dokończyć wasze rysunki – odpowiada więc nauczycielka. – To ostatnia lekcja – dodaje wyjaśniająco.

– Hej, słuchajcie, możemy zostać! – woła uradowana uczennica.

To normalne, że czasem coś nie wychodzi

Nowych metod pracy uczą się zarówno nauczyciele, jak i uczniowie. Na początku wszystkim było trudno, bo wszyscy musieli się zorientować, na czym to nowe polega, jak mają pracować, co robić. Uczyli się wspólnie, próbowali, wyjaśniali. Uczyli się, jak się uczyć i  jak uczyć.

Joanna Malinowska – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej: Podczas pierwszego tygodnia warsztatowego jeszcze bardzo dużo mówiłyśmy. Z przyzwyczajenia, ale też wydawało się nam, że dzieci potrzebowały więcej wyjaśnień z naszej strony. To był taki okres przejściowy – potrzebny i nauczycielom, i uczniom. Teraz już jest tak, że w tych warsztatowych tygodniach dzieci pracują w dużej mierze samodzielnie – o to nam przecież chodziło. Potrafią to coraz lepiej, a my potrafimy oddać im przestrzeń i inicjatywę.

Katarzyna Jaszczak: Po pierwszym tygodniu warsztatów wszyscy byli zadowoleni – to dobrze, ale nie umieli jeszcze zauważyć, co jest do dopracowania. Trochę trwało zanim nauczycielki uwierzyły, że analiza błędów czy słabych stron nie jest krytyką ich pracy, ale wspólną pracą nad rozwojem. Że przecież to normalne, że coś się nie uda, albo że wyjdzie inaczej, niż się spodziewaliśmy. Teraz już wszyscy wiedzą, że mamy prawo do błędów, że kiedy działamy, to coś ma prawo nie wyjść i że to naturalne porozmawiać o tym i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Uświadomienie sobie błędu i umiejętność przeanalizowania go, przedyskutowania – to jest już duży sukces.

Dla uczniów trudnością była praca w grupach. Nie potrafili tego, bo mimo, że pracowali już w grupach na różnych lekcjach, to nigdy wcześniej nie pracowali w taki sposób, że nie mieli oddzielonych przedmiotów i opracowywali jakieś większe zagadnienie na miarę miniprojektu. Często uczyli się tradycyjnie – usadzeni w ławkach jeden za drugim, wpatrzeni w plecy kolegów, każdy wykonywał zadane ćwiczenia samodzielnie. Przejście do pracy w parach czy grupach było ogromną zmianą. Zdarzały się konflikty, obawy.

Joanna Malinowska: Na początku wszystkie klasy I-III podczas warsztatów były zgrupowane w jednym miejscu. Potem jednak zróżnicowałyśmy sposoby pracy – niektóre aktywności, robimy wspólnie, ale inne, np. przygotowywanie plakatów, czy rozwiązywanie zadań matematycznych już w mniejszych grupkach rozlokowanych w różnych salach. Dbamy o to, żeby skład grup był odpowiedni, żeby nie generował konfliktów. Teraz dzieci potrafią już ze sobą pracować, nauczyły się pracy w grupach, czują się w tym doskonale. To wymagało czasu i wsparcia, ale efekt jest naprawdę widoczny.

Katarzyna Jaszczak: Zajęcia warsztatowe pozwoliły nam też lepiej poznać dzieci – zauważyć w czym kto jest dobry, a jakie są słabe strony, w jakich aktywnościach kto się dobrze odnajduje, a jakich lepiej nie proponować.

Warsztatowy sposób pracy sprawia, że każdy uczeń może wnieść w działania grupy to, w czym jest dobry. Każdy działa adekwatnie do swoich możliwości i potrzeb, a jednocześnie uczy się od innych, podpatruje, naśladuje.

Nie wszyscy muszą robić to samo, lecz każdy może robić to, co jest dla niego odpowiednie.

Każdy ma swoją rolę, wszyscy są równie ważni, nikt nie jest odrzucany, ani porównywany do innych. Taka praca wzmacnia poczucie własnej wartości, ale też daje możliwość uczenia się nowych rzeczy bez presji.

Przestrzeń ma znaczenie

W salach lekcyjnych okunickiej szkoły panuje niezwykły ład. Wszystkie edukacyjne pomoce, gadżety, książki, wszystko, co znajduje się w każdej typowej klasie, tu też jest, ale nie zaburza przestrzeni. Ze ścian nie krzyczą tablice czy infografiki, nie tłoczą się gazetki z powielonymi według szablonu pracami plastycznymi dzieci. Sale lekcyjne są przestrzenią dla dzieci.

Katarzyna Jaszczak: Kiedy weszłam do tej szkoły po raz pierwszy, najpierw uderzyła mnie przestrzeń, urządzona według przekonania, że im więcej w salach i na korytarzach jest różnych gadżetów, pomocy dydaktycznych, tablic, obrazków, tym lepiej i ciekawiej.  Że im bardziej kolorowo, jaskrawo, tym większe zaangażowanie nauczyciela i dzieci. Ilość elementów i kolorystyka przytłaczały, wypełniały każde pomieszczenie – sale, korytarze, sekretariat. Wszędzie pełno wszystkiego. Zmieniliśmy tu bardzo dużo. Chodziło o to, żeby przestrzeń szkoły zapraszała dzieci do działania, dawała im pole do aktywności, a nie przytłaczała.

W przestrzeni szkoły pojawiły się zupełnie nowe elementy. Otwarte drzwi do biblioteki. Ściana pełna zdjęć z życia szkoły. Plansza na ścianie, na której dzieci piszą, w czym są dobre, co im się udało. I stół.

 

Katarzyna Jaszczak: Kiedy na początku wstawiliśmy do holu stół i krzesła, nikt przy nim nie siadał. Uczniowie nie wiedzieli, po co on tu stoi. Traktowali go jak jakiś rekwizyt, przy którym na pewno nie można siedzieć. Nie byli przyzwyczajeni. Minęło trochę czasu i zaczęli go używać. Czasami odrabiają przy nim lekcje, czasami jedzą śniadanie, czasami siedzą i rozmawiają, czytają. Jest też ściana ze zdjęciami, którąnajpierw zrobiłyśmy w ramach zajęć warsztatowych – ta część jest skończona. Ale druga część pozostaje taką otwartą kroniką – dzieci wiedzą, że mogą do niej dodać zdjęcia z wydarzeń w swoich klasach, takie, które chcą tu zostawić. Nauczyły się z tego korzystać, nie niszczą tego, bo stają się współtwórcami szkolnej przestrzeni.

Jestem dobry w bieganiu

Na jednej ze ścian w holu – duża biała tablica. Na niej odręczne napisy – widać, że pozostawione tu przez dzieci. Tu uczniowie piszą o swoich sukcesach. O tym, w czym są dobre, co im się udało.

Katarzyna Jaszczak: Zrobiliśmy wśrod dzieci ankietę, w której pytaliśmy między innymi o ich sukcesy. I okazało się, że one nie mają żadnych sukcesów, a raczej – że nie potrafią ich dostrzec. Poprosiłam więc naszą szkolną pedagog, żeby poprowadziła z dziećmi zajęcia, na których nauczą się mówić o swoich mocnych stronach, dostrzegać swoje atuty i sukcesy. A potem powiesiliśmy tę tablicę, żeby dzieci mogły o swoich sukcesach i mocnych stronach pisać i pamiętać codziennie.

„Muzyka jest fajna”

„Jestem dobry w piłkę nożną”

„Jestem dobra w liczeniu”

„Lubię matme”

Biblioteka

Szkolna biblioteka jest niewielka, ale ma w sobie coś, co sprawia, że chce się tu zostać. Siąść w fotelu, albo położyć się na brzuchu na podłodze wysłanej miękkimi dywanikami. Kiedy pani Grażyna Wybraniec, bibliotekarka jest w pracy, drzwi są zapraszająco otwarte na oścież. Dzieci natychmiast się tu zjawiają. Wpadają w wolnych chwilach poczytać, albo porysować, albo po prostu chwilę odpocząć. Przychodzą wypożyczyć książki, albo pogadać z panią Grażyną, posiedzieć w wygodnym fotelu i zapatrzeć się za okno, albo narysować kolejny portret ulubionej bibliotekarki. Jedni pomagają zrobić przekładki na półki z książkami, inni siedzą na podłodze i dyskutują pogryzając kanapki. Tak, w tej bibliotece można jeść, można też głośno rozmawiać i śmiać się.

Katarzyna Jaszczak: Nasza biblioteka jest maleńka, ale Grażyna stworzyła w niej taką atmosferę, że chce się tu przychodzić. Z piwnicy od moich rodziców wyciągnęłyśmy fotele i wstawiłyśmy tutaj. Do tego kilka kocy, narzuty, poduszki. I dzieci zaczęły tu przychodzić, polubiły to miejsce. Księgozbiór stopniowo się powiększa. Trochę kupujemy, ale sporo dostajemy z różnych źródeł – książki przynoszą rodzice, okoliczni mieszkańcy, jedna pani sołtys zrobiła u siebie zbiórkę książek i nam dała. Poza tym wymieniamy się książkami z inną biblioteką, w której Grażyna też pracuje. Dzięki temu obydwie biblioteki odświeżają swoje zbiory, a dzieci wciąż mają nowe tytuły do czytania, a kiedy jest potrzebna jakaś lektura, wspieramy się nawzajem.

Grażyna Wybraniec: Dzieci lubią tu przyjść i umościć się w fotelu, albo zrobić sobie „domek” z koca. Przychodzą na przerwach na chwilę, albo w czasie świetlicowym. Nie mam nic przeciwko temu, żeby tu rozmawiały, dyskutowały, jadły kanapki. Mogą tu po prostu spędzić czas, nie muszą wypożyczać książek. Ale wypożyczają. Nie tylko lektury – sięgają po książki, żeby sobie poczytać, szczególnie chętnie sięgają po książki ładne, kolorowe, pięknie wydane. Mam nadzieję, że kiedyś jako dorośli będą lubili chodzić do biblioteki.

Wystarczy tylko

Kiedy w okunickiej szkole realizowano tydzień warsztatowy o filmie, cała szkoła była udekorowana plakatami filmowymi, które jedna z nauczycielek zdobyła od znajomego. Nauczycielki ściągnęły skądś stare projektory filmowe, kamery. To wymagało nieco zachodu, starań, ale przede wszystkim, jak same mówią, chcenia.

Joanna Malinowska: Wystarczyło tylko poprosić kolegę, który akurat mógł zdobyć i dać nam trochę plakatów.

„Wystarczyło tylko”. To jest chyba największa moc tej szkoły – tu nie słychać „Tego się nie da”. Tu się da. Bo wystarczy tylko… chcieć.

Joanna Malinowska:Jeśli chce się coś zrobić naprawdę ciekawego, to trzeba się zaangażować i poświęcić trochę czasu. Oczywiście, że przygotowuję się do zajęć po szkole. Nie wyobrażam sobie, żebym tego nie robiła i na lekcjach realizowała tylko kolejne strony w ćwiczeniach. Trzeba trochę swojej inicjatywy i czasu poświęcić. A zysk? To przede wszystkim zadowolenie dzieci. I ich chęć do nauki, ich ciekawość. A kiedy coś się uda zrobić raz, to potem chce się jeszcze więcej – chce się jeszcze bardziej zaangażować, żeby tych uczniów znów zaskoczyć i zachwycić. Nas to nakręca do kolejnych działań.

Katarzyna Jaszczak: Chcę, żeby nauczyciele okunickiej szkoły byli wciąż tak pozytywnie nakręceni i żeby wciąż im się chciało chcieć. Liczę na to, że poczuli wolność w swoich działaniach i dziś już jej nie oddadzą, choćby pojawiło się wielu przeciwników i malkontentów.