– Tato, ja nie chcę odrabiać zadań domowych! Weekend nie jest od tego, żeby siedzieć nad zeszytami, ale żeby grać w piłkę i jeździć na rowerze!!!

Jest sobotnie popołudnie. Jest ciepło, świeci słońce, to zapewne ostatni tak piękny weekend w tym roku. Chciałoby się pograć w piłkę, pojeździć na rowerze, a nawet przekopać warzywnik na zimę, a zamiast tego siedzimy przy biurku nad idiotyczną angielską piosenką o skaczących małpach i pływających rybach. Mój ośmioletni syn ma jej szczerze dość, co wyraża biernym oporem: patrzy tępo w przestrzeń i udaje, że nic nie kuma.

„Masz rację, synu” – myślę i jednocześnie gorączkowo kombinuję nad jakąś pedagogicznie akceptowalną odpowiedzią.

– Masz rację, synu – w końcu mówię głośno to, do czego przyznałem się przed sobą samym. –  Niestety w szkole jest tak, że pani zadaje, a dzieci w domu odrabiają.

– Tato, ale dlaczego!?

No właśnie… właściwie dlaczego?

3342447094_35b87ed6b5_oIm starsze są moje dzieci, tym więcej obowiązków przynoszą ze szkoły do domu. Zaczęło się od szlaczków i kolorowanek, potem doszły jakieś wyklejanki i inne prace ręczne, wierszyki na pamięć, czytanki do nauczenia się czytać, zadania z treścią z matmy. I codziennie jest dokładnie to samo: Staś wraca ze szkoły, ciska tornister w kąt i pędzi do swoich zabawek. A któreś z dorosłych domowników wstaje z fotela i ciężko wzdychając usiłuje zagnać go do biurka, żeby odrobił pracę domową. Staś męczy się okrutnie, my nie mniej. Zadanie, którego wykonanie powinno zająć kilka minut, trwa czasami godzinę albo dłużej i nie pomagają tłumaczenia w stylu „jakbyś nie marudził, to już by było zrobione”. Frustracja rośnie.

Usiłujemy być cierpliwi, choć czasami mamy ochotę na niego nawrzeszczeć. Czasami wrzeszczymy. Staś traktuje zadania domowe z coraz większą niechęcią. Mechanizm sam się nakręca. A przecież jest dopiero w trzeciej klasie. To co będzie w czwartej, piątej, w gimnazjum? Co będzie w liceum lub innej szkole średniej, którą sobie wybierze?

8274970069_ca5cdfa050_hWracają do mnie moje własne uczucia, gdy byłem w wieku szkolnym. Dokładnie pamiętam to nieznośne uczucie przymusu, gdy trzeba było wykuć na blachę wiersz, napisać wypracowanie albo przebić się przez dwieście stron lektury. Właśnie – lektury! Kiedyś, gdy byłem już dorosły, z czystej ciekawości sięgnąłem po znienawidzone cegły z liceum: Lalkę, Chłopów, Ludzi bezdomnych… Literackie koszmary mej młodości okazały się arcydziełami, które wchłaniałem rozkoszując się każdą perełką nienagannej, barwnej polszczyzny. Dlaczego więc w liceum tak bardzo mnie męczyły? No właśnie, dlaczego?

Staś przebija się w tej chwili przez swoją pierwszą dużą lekturę: “Dzieci z Bullerbyn”. Trochę czyta sam, trochę czytamy razem na głos. I wiecie co? Dostrzegam w nim pierwsze symptomy niechęci wobec tej sympatycznej i mądrej opowieści. Dlaczego? I czy przymus przeczytania kolejnych książek wyrobi w nim, jak kiedyś we mnie, uczucie głębokiej niechęci do literatury?


Dzieci lubią czytać książki, które same wybiorą


Polski 15-latek ślęczy nad zadaniami średnio siedem godzin w tygodniu – czytam w Gazecie Wyborczej – to daleko mniej niż czternaście godzin młodych Chińczyków. Ale czy to jakiekolwiek pocieszenie? Uczniowie w Finlandii czy Korei Południowej pracują w domu mniej niż trzy godziny, a przecież tamtejsze systemy edukacji uważane są za najlepsze na świecie!

458336570_2d1bc4bc97_bGłęboko wierzę w słuszność wyraźnego rozdziału pomiędzy szkołą a domem. Szkoła jest dla dzieci czasem pracy, natomiast zadaniem nauczycieli jest wymyślenie takiej metody nauczania, by ich podopieczni chłonęli wiedzę i umiejętności na miejscu. Dom powinien być oazą wolności, miejscem, które kojarzy się z radością, spokojem i bezpieczeństwem. Rodzice powinni być przyjaciółmi i opiekunami, a nie bezlitosnymi kapo. Na świecie istnieją systemy edukacyjne, które nie wymagają od dzieci odrabiania zadań domowych, a ich absolwenci wyrastają na inteligentnych i twórczych dorosłych. Takie szkoły pojawiają się również w Polsce, bo i u nas nie brakuje ani rodziców, ani nauczycieli, którzy ten problem rozumieją i próbują go na własną rękę rozwiązać.

O wielkim znaczeniu czasu wolnego dla rozwoju dziecka

Mam nadzieję, że nadejdzie taki moment, w którym większość z nas powie DOŚĆ! Że doczekamy czasów, w których dzieci będą wracać ze szkoły z uśmiechem, a nie z grymasem frustracji. Obawiam się, że nie będą to jeszcze moje własne dzieci. Może wnuki?

c

Autor: Wojciech Musiał

Zdjęcia: Robert Couse-Baker, anthony kelly, henry..., Paul Fisher