Droga, którą podróżujemy, jest prosta i gładka. Ruch niewielki, widoczność znakomita.
– Tato, a dlaczego jedziesz siedemdziesiątką, skoro na znaku było pięćdziesiąt?
Znalezienie odpowiedzi na niespodziewane pytanie mojego syna było jednym z najtrudniejszych zadań w całej mojej rodzicielskiej karierze. Tymczasowo zbyłem moją wścibską latorośl absolutnie niepedagogicznym: „Jeśli jesteś tak dobrym kierowcą, to może zamienimy się miejscami?”, ale ani Staś, ani ja nie czujemy się nią w najmniejszym stopniu usatysfakcjonowani.
Przyszło nam żyć w kraju, w którym do przepisów podchodzi się w sposób swobodny. Co mnie drażni i oburza, zapewne jak większość z nas. A jednak muszę się przyznać, że w głębi serca nie uważam tego za naszą wadę narodową, ale raczej za przejaw zbiorowej inteligencji Polaków, którzy od wielu pokoleń muszą sobie radzić z nieżyciowymi przepisami. Za przejaw przystosowania do szczególnie trudnych warunków, w jakie obfitowała dramatyczna historia naszego kraju. Sto dwadzieścia lat zaborów, czterdzieści pięć komuny – oba te systemy zmuszały nas do tak zwanego kombinowania, czyli funkcjonowania pomimo przepisów prawa, a nie w harmonii z nimi. Skutkiem tego jest nasza specyficzna mentalność przejawiająca się w umiejętności swobodnej improwizacji w ramach sztywnych ograniczeń. A chyba najbardziej powszechnym jej przejawem jest luźne podejście do przepisów prawa drogowego. Linię ciągłą zmieniamy więc w przerywaną, czerwone światło jawi się jako późno-pomarańczowe a do każdego ograniczenia prędkości niemal automatycznie dodajemy te dwadzieścia kilometrów na godzinę. I niemal każdy z kierowców, łącznie z piszącym te słowa, myśli o sobie, jako o kierowcy bezpiecznym. Nie szarżujemy, nie wyprzedzamy na trzeciego, nie zajeżdżamy złośliwie drogi, staramy się jeździć płynnie i odpowiedzialnie, tyle że nieco swobodniej, niż pozwala kodeks drogowy.
Takie podejście do przepisów budzi w świadomym rodzicu uczucia ambiwalentne. Bo gdyby zapytać mnie o główny cel mojego rodzicielstwa, to wskazałbym próbę wychowania moich dzieci na praworządnych obywateli. Chciałbym, by wyrosły na ludzi, z których okazja nie uczyni złodzieja, którzy odruchowo pomogą słabszym, i dla których wizyta przy urnie wyborczej będzie odruchem naturalnym, podobnie jak każdy inny aspekt bycia członkiem społeczeństwa obywatelskiego. Krótko mówiąc byłbym najszczęśliwszym z rodziców, gdybym w moich dzieciach wykształcił mentalność skandynawską z całym jej nieskazitelnym podejściem do praworządności. A mimo to własną postawą uczę ich, że do prawa można podchodzić wybiórczo…
Pytanie numer jeden brzmi, czy w Polsce jest możliwe zero-jedynkowe podejście do przepisów prawa?
Pytanie numer dwa: czy jeśli uda mi się w ten sposób wychować dzieci, to czy nie będzie to niedźwiedzia przysługa? Czy mimowolnie nie uczynię ich osobami nieporadnymi życiowo, narażonymi na ataki tych, którzy skrupułów nie mają?
Pytanie numer trzy: a może właśnie powinienem zrobić wszystko co możliwe, by wychować je na osoby praworządne? Bo jak zacząć zmieniać ten kraj, jeśli nie od własnego podwórka.
I jeszcze pytanie numer cztery, na które do tej pory nie znalazłem satysfakcjonującej odpowiedzi: w jaki sposób porozmawiać o tym z własnym dzieckiem? Jak wytłumaczyć mu własne rozterki? No i jak prowadzić auto w sposób pedagogicznie właściwy?
Dobre prawo jest jak zmyślnie wytyczony chodnik, z którego nikt nie czuje potrzeby zbaczać. Taki chodnik odpowiada na potrzeby przechodniów, którzy chcą dotrzeć do celu najbardziej wygodną drogą. Jeśli jednak chodnik wytyczono wbrew ludziom, to na trawnikach natychmiast pojawia się siatka alternatywnych ścieżek wydeptanych niecierpliwymi nogami tych, którym się spieszyło. Polskie trawniki są pełne są takich blizn.
Autor: Wojciech Musiał
foto: Pixabay, Wikipedia
4 komentarze
Wojciech Musiał
8 stycznia 2016 at 19:59Widzę, że ze wszystkich sił stara się Pan zmusić mnie do przyznania, że prawo jest pojęciem relatywnym i stosowanie się do niego lub nie zależy od okoliczności. Do pewnego stopnia to prawda, o czym zresztą wspominam w swoim felietonie. Złe prawo czasów rozbiorów czy PRL-u było przez nas nagminnie omijane i to nie ze złej, ale właśnie z dobrej woli, np. jako przejaw swoistego oporu wobec okupanta. Niestety taka postawa wykształciła w nas pewien lekceważący stosunek do prawa czasów obecnych, który przejawia się np. w masowym łamaniu przepisów kodeksu drogowego (a także w niepłaceniu podatków, nieposzanowaniu dóbr publicznych itp. itd.). Oczywiście mówię w dużym uproszczeniu.
Na szczęście dożyliśmy czasów, w których postawa obywatelska znów staje się cnotą (w długim, mozolnym i bolesnym procesie) i takiej postawy chciałbym nauczyć własne dzieci. Czy obecnie obowiązujące polskie prawo jest doskonałe? Oczywiście nie. Prawo doskonałe opisał Tomasz Morus w swojej Utopii i jak do tej pory niestety w żadnym państwie ani ustroju nie udało się owej utopii wprowadzić w życie. I pewnie nigdy się nie uda. Natomiast istnieją państwa, które uparcie dążą do tego, by znaleźć się możliwie blisko owego ideału i chciałbym, aby Polska również się do nich zaliczała. Stąd taka moja postawa wobec dzieci a także dylematy, które mną targają.
Wojciech Musiał
8 stycznia 2016 at 15:48Z Pana wypowiedzi wynika, że narody szanujące prawo są narodami niewolników… Nie jestem pewien, czy zgadzam się z taką interpretacją. Jeśli obywatel uważa, że prawo jest niezgodne z jego poglądami, to ma do dyspozycji instrumenty do jego zmiany: demokratyczne w krajach, w których demokracja funkcjonuje oraz oporu obywatelskiego w krajach, w których jej brakuje.
Karol
8 stycznia 2016 at 17:09Jest różnica między prawem naturalnym a stanowionym. To pierwsze jest intuicyjne i zgodne z etyką wpisaną w naturę każdego człowieka. To są podstawowe, niezmienne zasady, których każdy przestrzega, dlatego, że są słuszne, a nie dlatego, że sejm je uchwalił. Prawo stanowione de facto niewiele ma wspólnego z prawem. To jest raczej zbiór regułek zależnych od widzimisię rządzących i/lub politycznej mody. W dodatku najczęściej niestety sprzecznych z prawem naturalnym.
Kilku wielkich myślicieli takich jak Etienne de la Boetie, David Hume czy Murray Rothbard odkryli w różnych czasach przerażającą prawdę: klasy rządzące robią z nami co chcą, okradają nas, zabijają, niewolą, dlatego, że się na to ZGADZAMY! Jeśli Pan chce – może Pan całkowicie przestrzegać każdego przepisu, ustawy, rozporządzenia i dekretu, poddać się kontroli i uważać takie postępowanie za “prawożądność”, ale proszę potem się nie zdziwić, że świat wokół Pana wygląda jak wygląda, czyli nieciekawie.
Jeśli uważa Pan, że demokracja jest właściwym sposobem ustalania nadrzędnych zasad, to zadam Panu pytanie: czy poszedłby Pan zabijać, kraść, niewolić i niszczyć gdyby demokratycznie zdecydowano, że ma Pan obowiązek to zrobić? Prawda jest prawdą niezależnie od tego, co sądzi większość.
Opór obywatelski, o którym Pan pisał wiąże się właśnie z łamaniem prawa. W krajach autorytarnych ludzie trafiają do więzień za stosowanie tego “instrumentu zmiany”. Sam Pan chyba przyzna, że racja stoi wtedy po stronie tych uwięzionych, choć, według Pana definicji, nie byli “prawożądni”.
Karol
7 stycznia 2016 at 20:54Człowiek wolny pyta: czy to moralne?
Niewolnik pyta: czy to legalne?
Dlatego dostajesz ode mnie słabą ocenę 2/5. Dałbym 1/5, ale przynajmniej zauważyłeś, że coś jest nie tak z tymi przepisami. A jaśniej: jeśli przepisy są złe, to nie należy uczyć dzieci, że trzeba je przestrzegać. Przestrzega się dobrych zasad i te powinno się przekazywać dzieciom. Dobre zasady to np. nie kradnij! nie zabijaj! itp. Rząd na codzień kradnie a czasem również zabija (wysyłając żołnierzy na wojnę), więc dlaczego uczyć dzieci posłuszeństwa wobec reguł ustalonych odgórnie przez rząd? Do Twoich czterech pytań dodam jeszcze jedno, bardzo trudne, zadawane przez wiele osób, szczególnie tych żyjących w ustrojach totalitarnych: czy przestrzegać prawa, jeśli nakazuje zachowanie niemoralne (np. polityczne mordy na mniejszości etnicznej)? Ograniczenie prędkości to oczywiście nie Holokaust, ale zawsze warto szukać odpowiedzi na pytanie, co jest słuszne, a nie co jest legalne. Twierdzisz, że przez nieprzestrzeganie przepisów żyjemy w rzeczywistości gorszej niż ta, w której chcielibyśmy żyć. A może jest właśnie dokładnie odwrotnie? Przez ślepe posłuszeństwo złym zasadom, ci którzy je narzucają innym, mogą się czuć bezkarni?