Szkolne zebrania z rodzicami. Nauczyciele się nimi stresują, rodzice gimnastykują się, żeby wcisnąć je w trzeszczący w szwach grafik swoich obowiązków, a potem siedzą na niewygodnych uczniowskich krzesełkach i nerwowo patrzą na zegarki. Czy te zebrania są komukolwiek potrzebne?

Typowe zebranie rodziców: nauczyciel przekazuje przygotowane wcześniej informacje, plus ewentualnie plik dokumentów do podpisu, a na pierwszym zebraniu w roku szkolnym łapanka do trójki klasowej. Wersja rozszerzona: jest jakiś problem w klasie, albo któraś z informacji budzi wątpliwości i jest wśród rodziców ktoś odważny, kto się wypowie. Wywiązuje się dyskusja, która zazwyczaj donikąd nie prowadzi, bo albo nauczyciel nic nie może (“takie mamy realia”, “to nie ode mnie zależy”, “takie są decyzje dyrekcji”, “takie są szkolne zasady”), albo rodzice nie są w stanie dojść między sobą do porozumienia w kwestii tego, czego tak naprawdę chcą, na czym im zależy i o co im chodzi. Bonus występujący na niektórych zebraniach: nauczyciel zaczyna od tego, że “w tym roku będzie ciężko” po czym roztacza wizje katorgi, która czeka uczniów i “uczula rodziców” że trzeba pilnować, kontrolować, monitorować i żeby aby nie popuszczać ucisku, bo zaległości będą nie do nadrobienia. Rodzice potakują.

Takie zebrania to strata czasu. Informacyjna funkcja zebrań jest już nieaktualna. W świecie, gdzie informacje można przekazywać na dziesiątki różnych sposobów, spotkanie w szkole nie jest potrzebne do ogłoszenia zasad oceniania, systemu przyznawania karnych punktów z zachowania, czy że w tym roku nie będzie podwieczorków, o ile nie zakłada się otwartości na dyskusję wokół tych tematów (a zazwyczaj szkoła nie zakłada). Nie ma większego sensu spotykanie się z ludźmi, których nie ma się zamiaru wysłuchać i których zdania i tak nikt nie weźmie pod uwagę. A straszenie tym, że “będzie ciężko” to w ogóle jakaś pomyłka, bo niby co rodzice mają zrobić z taką ponurą wizją?

Takie zebrania to często teatr władzy, który rozgrywa się w szkole od początku jej istnienia. Rodziców zawiadamia się o zebraniu, a właściwie wzywa na nie (“obecność obowiązkowa”), sadza się ich w uczniowskich ławkach, po czym nauczyciel wykłada im to, co ma do zakomunikowania. Rodzice wchodzą w tę rolę jak w masło – znów na godzinę stają się dziećmi, które nie chcą się wychylać, żeby nie rozgniewać pani. Dobrze znają ten schemat i tę rolę – z własnego dzieciństwa, byli w niej ćwiczeni przez kilkanaście lat. Ci, którzy pytają, dociekają, kwestionują, dostają łatkę roszczeniowych rodziców, tak jak trzydzieści lat wcześniej otrzymywali etykietkę “trudnych” lub “krnąbrnych” uczniów. Nauczyciel stając za biurkiem i wykładając “sprawy organizacyjne i regulaminowe” wzmacnia ten schemat i podział ról na “funkcjonariusza władzy” i “poddanych/petentów”, tkwiąc w roli egzekutora odgórnych zarządzeń. Ani to komfortowe, ani efektywne, ani konstruktywne. Dla obu stron.

Czy w takim razie zebrania rodziców w szkole są niepotrzebne? Wręcz przeciwnie – potrzebne są bardzo! Spotkania z rodzicami mogą być czymś niezwykle konstruktywnym i wzmacniającym dla procesu edukacyjnego, środowiska szkolnego, nauczycieli i samych rodziców. Tylko żeby tak było, trzeba do nich podejść zupełnie inaczej.

Budowanie społeczności

W Szkole Podstawowej MOST wszystkie informacje, jakie zazwyczaj przekazywane są rodzicom na pierwszym zebraniu zostały im przekazane wcześniej – w postaci filmu. Ale nie po to, żeby można było zrezygnować z zebrania. Zebranie posłużyło czemuś innemu.

Zebranie zaczęliśmy od poznania się (jako rodziców w danej grupie), a potem były rozmowy, pytania, dialog, wybuchy śmiechu. To przestrzeń na poznanie kadry dydaktycznej, innych rodziców. Rozmowę o ważnych dla grupy tematach. Tak tworzą się relacje i społeczność – pisze dyrektorka szkoły Paulina Milonas.

Szkoła to społeczność złożona z nauczycieli, uczniów i rodziców. Nauczyciele i uczniowie codziennie budują między sobą relacje i w oczywisty sposób są obecni w tej społeczności. Rodzice fizycznie są na zewnątrz, ale są niezbędnym elementem szkolnej społeczności. Zebrania to ważna przestrzeń na ich obecność. Spotkanie rodziców ze sobą nawzajem i z nauczycielem/nauczycielami to czas na budowanie relacji. Jakie te relacje będą? To zależy – w największym stopniu od nauczyciela, który jest moderatorem tej grupy.

Dialog

Spotkanie z rodzicami tworzy jakąś wartość dodaną wtedy, kiedy jest przestrzenią dialogu, dyskusji. Ale żeby tak było, trzeba rodziców traktować jak partnerów w procesie edukacji, a nie jak przerośniętych uczniaków, czy intruzów w szkole, którzy tylko mają roszczenia i generalnie przeszkadzają nauczycielom w pracy. Traktowani po partnersku i z otwartością (co czasami owszem, bywa trudne) rodzice mogą wnieść coś konstruktywnego, mogą mieć swój wkład w szkolny świat. A ich wkład bywa bezcenny – to rodzice bowiem są specjalistami od własnych dzieci, znają je, znają ich potrzeby i możliwości, to rodzice widzą tę część uczniowskiego życia, która dla nauczycieli jest niedostępna, a która jednak ma wpływ na funkcjonowanie młodych ludzi w szkole.

I odwrotnie – dla rodziców cenne będą spostrzeżenia nauczycieli. To co dzieje się w szkole kształtuje dzieci – ich postawy, nawyki, zachowania – wpływa na emocje, z którymi dzieci wracają do domu. Bez dialogu pomiędzy szkołą i domem nie da się zrozumieć młodego człowieka, nie da się go efektywnie i sensownie wspierać. Bez współpracy rodziców i nauczycieli wsparcie to może być co najwyżej fragmentaryczne. W tej współpracy zaś ważny jest zarówno wymiar indywidualny, dotyczący jednego konkretnego dziecka, jak i grupowy, obejmujący klasę i szkołę jako środowisko społeczne, w którym dzieci (a z nimi także nauczyciele i rodzice) są zanurzone.

Komunikacja

Jednym z obszarów, z którymi wiele szkół sobie nie radzi jest komunikacja. Choć to na komunikacji opiera się proces edukacji oraz budowanie społeczności, najczęściej coś szwankuje właśnie w umiejętności wyrażania swoich myśli w sposób zrozumiały dla odbiorców, w umiejętności słuchania i rozumienia innych uczestników procesu. Skuteczna komunikacja zaczyna się jeszcze zanim wypowiemy czy napiszemy pierwsze słowa. Zaczyna się od poznania rozmówców, ustalenia sposobów komunikacji i zrozumiałego dla wszystkich języka. Zebranie z rodzicami, osobiste spotkanie, to moment, w którym możemy położyć fundament pod efektywną komunikację. Trochę się trzeba nawzajem poznać, umówić, jak się porozumiewamy, ustalić, gdzie, kiedy i w jaki sposób będą przekazywane informacje, sprawdzić, jakie narzędzia i kanały przekazywania informacji są najbardziej komfortowe dla wszystkich. Czy wszyscy rodzice potrafią posługiwać się Librusem? Czy nauczyciel to potrafi? A może lepiej zadziała komunikacja mailowa, albo jakaś platforma, aplikacja czy grupa na Messengerze? O czym będziemy do siebie pisać, kiedy się spotykać? Jak nauczyciel może się skontaktować z rodzicami w nagłej ważnej sprawie i jak rodzice mogą nawiązać kontakt z nauczycielem w takiej sytuacji? Jakich informacji potrzebujemy i w jakiej formie będzie nam ona najlepiej służyć?

Uzgodnienie podstawowych kwestii dotyczących komunikowania się na linii nauczyciel-rodzice (i vice versa) oraz rodzice-rodzice, zadbanie, by te ustalenia były satysfakcjonujące dla wszystkich, pomoże uniknąć wielu potencjalnych konfliktów. Pamiętajmy tylko, że komunikacja to proces wielokierunkowy, polega zarówno na nadawaniu komunikatów, jak i na odbieraniu ich ze zrozumieniem i empatią.

Rozwiązywanie problemów

Zebranie z rodzicami może służyć rozwiązywaniu problemów klasowych. A te zawsze się pojawiają – w relacjach między dziećmi, w organizacji nauki i szkolnego życia, w relacjach pomiędzy klasą a nauczycielami… Nie da się jednak niczego rozwiązać, jeśli zebranie będzie wyglądało jak oblężenie twierdzy warownej, podczas którego rodzice próbują jak najwięcej ugrać dla dzieci (a raczej: każdy dla swojego dziecka), a nauczyciel broni “racji szkoły” nie biorąc pod uwagę żadnych rodzicielskich pomysłów czy postulatów. Nie działa też opcja ponurego obwieszczenia: “mamy problem, podjęliśmy kroki, proszę się przygotować”. Szkolne problemy można skutecznie rozwiązać wtedy, gdy zadbamy o synergię pomiędzy działaniami szkoły i domu. A tej nie można wypracować inaczej, jak przez partnerski dialog.

Do tego dialogu potrzeba chęci, gotowości i otwartości obu stron. Rodzice także muszą chcieć wyjść z dotychczasowej roli tych, którzy w szkole są tylko na chwilę, w pośpiechu a odzywają się tylko kiedy “anglistka uwzięła się na mojego syna”. Nauczyciel musi wyjść zza biurka, rodzice – wstać z za małych krzesełek.

Przed kolejnym zebraniem w szkole warto się zastanowić, na co chcemy poświęcić energię: na walkę w obronie z góry ustalonych niezmiennych od lat pozycji, czy na budowanie kultury i społeczności dorosłych, którzy mają wspólne cele i grają do jednej bramki.

autorka:  Elżbieta Manthey – założycielka Juniorowa, współzałożycielka Fundacji Rozwoju przez Całe Życie, blogerka, dziennikarka, mama Marysi i Tymona. Propaguje wychowanie i edukację oparte na szacunku dla dzieci. Pasjonatka dobrej edukacji – tropi nowinki i nowoczesne pomysły edukacyjne, angażuje się w różnorodne działania na rzecz lepszej edukacji. Miłośniczka książek, również tych dla dzieci i młodzieży. Najlepiej odpoczywa odwiedzając ciekawe miejsca i doświadczając świata wspólnie z mężem i dziećmi.