Nie zdawałam sobie sprawy, jak wygodną sprawą jest dziecięca rozmiarówka. Odkrywam to teraz, kiedy mój syn z niej wyrasta, a do tej męskiej jeszcze mu trochę ciała brakuje. Ubrać 12-13 latka wzrostu zmierzającego w szybkim tempie ku 170 cm, o posturze szparaga okazuje się sporym wyzwaniem.
Do tej pory sezonowa zmiana ubrań, z tych za małych na te większe odbywała się bez szczególnych rozmyślań – po prostu ubrania w rozmiarze powiedzmy 128 cm, zastępowaliśmy tymi na 134. I generalnie wszystko pasowało. Kłopoty zaczęły się mniej więcej rok temu, kiedy w dziale obuwia dziecięcego nie znalazłam butów dla mojego starszego dziecka. Największy dziecięcy but miał bowiem numer 37 i był za mały. Buty męskie zaś zaczynały się od rozmiaru 39 i były zaprojektowane na nieco szersze (w końcu męskie) stopy. Rozwiązaniem okazał się dział obuwia damskiego w sklepie sportowo-turystycznym. Wybraliśmy model bez różu czy fioletu, unisexowy, odpowiedniej długości i szerokości. Uff, udało się.
Wiosna kolejnego roku przyniosła dalszy wzrost stóp dzieciny, co dało nam przepustkę do działu butów męskich. W marcu, nieśmiało, rozmiar 39. Małolat poczuł się awansowany do dorosłości. Przynajmniej w kwestii obuwniczej. Nie minęło jednak tygodni (!) więcej niż 8 i mój młody mężczyzna zameldował, że mu w butach ciasno. Nieufnie podeszłam do tych wyznań, bo uznałam, że wyrośnięcie z butów po dwóch miesiącach ich noszenia jest raczej fanaberią jakąś, niż faktem prawdopodobnym. Ale że akurat było nam po drodze do sportowego sklepu, który bardzo lubimy, to zarządziłam przymierzenie nieco większych rozmiarów. Dla żartu podsunęłam dziecku rozmiar 41. “O, te idealne” – rzekł małolat. Trzy razy sprawdzałam, czy sobie z matki nie dworuje. Jednak mówił poważnie – jego stopy “przeskoczyły” przez dwa miesiące o 2 rozmiary! (Efektem ubocznym tej zmiany są dwie pary butów, ledwie użytych, już za małych na dziecko, za to całkiem dobrych na mnie).
Perypetie obuwnicze były zaledwie początkiem, uwerturką do właściwych dylematów odzieżowych. Dziecięce ubrania kończą się bowiem zazwyczaj na rozmiarze 158-164. Niektóre marki oferują 170-176, jednak jest to dość wąski wachlarz modeli, co w zestawieniu z równie wąskim gustem nastolatka jest nadal wyzwaniem. Mój kochany szparag jest więc na finiszu rozmiarówki dziecięcej i zastanawiam się, co dalej. O ile t-shirty nie są bardzo problematyczne, bo męskie XS cy nawet S, choć nieco obwisłe na szczupłym nastolatku, dają radę. Można uznać, że ta luźna obwisłość stanowi element stylu. Ale już w przypadku bluzy czy kurtki nawet przy wielkim wysiłku dobrej woli, trudno przyjąć, że ich zdecydowanie niedopasowana szerokość stanowi zamierzony efekt. Człowiek o tuszy makaronu nitki w męskiej bluzie wygląda jakby wszedł do jaskini i nie mógł się wydostać. Znów więc buszujemy w działach damskich sklepów sportowych lub turystycznych oraz rozpoznajemy marki młodzieżowe, które jednak kierują swą ofertę do nieco starszych i nieco szerszych nastolatków.
Największym wyzwaniem okazują się majtki. O ile – w bogactwie fasonów, kolorów i wzorów to męskich, to damskich, to jeszcze dziecięcych – daje się wybrać całą resztę garderoby, to niech mi ktoś powie, gdzie znaleźć gatki, które nie spadną z bioder szerokości patyka i jednocześnie pomieszczą całkiem już spore, dojrzewające przyrodzenie!
Dodatkowe wyzwanie stanowi fakt, że z nastolatka niezbyt wybrednego estetycznie wyrasta młodzieniec który ma coraz wyraźniejsze wymagania. Kratki nie, kolor ubrań najlepiej czarny i musi być wygodnie. I żeby nie było za dużo przymierzania.
Już się boję, co będzie, kiedy młodsza osiągnie ten wiek…
2 komentarze
Anika
16 lipca 2018 at 05:32Niektóre sieci mają rozmiary do 170cm. Potem trzymam kciuki, żeby dziecię nabrało trochę ciała (niech idzie się powspinać na ściance??). Bielizny proponuję szukać w osiedlowych sklepach, na bazarach. Powodzenia!
Elżbieta Manthey - Juniorowo
16 lipca 2018 at 09:06Dzięki 🙂 Dziecię się wspina na ściance już od dwóch lat, a ciała jak nie było, tak nie ma, tylko w górę się wyciąga.