„Mamo, a co daje bycie najlepszym uczniem?” – zapytała moja córka, pod koniec pierwszej klasy podstawówki. Fakt, że spytała o to pod koniec roku szkolnego z jednej strony napawa mnie dumą i radością. Wychodzi bowiem na to, że pęd do uzyskania tytułu prymuski nie zdominował naszej codzienności. Z drugiej, musi się ten temat przewijać w szkole, skoro wyszła z takim pytaniem. To z kolei napawa mnie trwogą i przywołuje myśli o nieciekawym losie tych dzieci, których rodzice od przekroczenia progu szkoły próbują je wcisnąć w pęd szczurów. Tłumaczą, że wyścig do bycia najlepszym to warunek osiągnięcia sukcesu w przyszłości. Kiedyś przecież MUSZĄ zdobyć dobrą pracę, zrobić karierę, zarobić dużo pieniędzy, stać się niezależni… i tak dalej, i tak dalej. Znalezienie usprawiedliwienia dla wpychania dzieci w ten pęd do kariery nie jest takie trudne. Jednak moim zdaniem, to nie dbanie o przyszłość dzieci jest podstawowym motorem napędowym, a niestety – egoistyczne pobudki rodziców.
Rodzice, którzy nie mogą pochwalić się przed znajomymi i krewnymi, że Kasia to mistrzyni pływania, Jaś zwyciężył w zawodach jeździeckich, natomiast Zosia ma świadectwo z czerwonym paskiem, uznają, że ich dziecko jest przegranym. Jeśli w obszarach, które zwykliśmy mierzyć ocenami, trofeami i miejscem na podium dziecko jest przeciętne, to w opinii dorosłych nie ma szans na szczęście i sukces (te dwie rzeczy, w mniemaniu wielu – są nierozłączne).
A przecież szkolna nauka to tylko część życia i tylko niewielkie poletko, na którym owszem, można odnosić sukcesy, ale które nie jest jedynym obszarem, gdzie dziecko może wykazać się talentem. Poprzez zniekształcone, mocno zawężone pojęcie sukcesu, rodzice nie potrafią dostrzec w swoim dziecku człowieka. Kogoś, kto codziennie pokonuje swoje słabości, zdobywa kolejne przyjaźnie, mimo wysokiego poziomu trudności zadania matematycznego wykazuje się dużym samozaparciem i (lepiej lub gorzej) rozwiązuje je bez poddawania się. Ci rodzice często nie zdają sobie sprawy, że ich „przeciętne” dziecko ma na przykład wyjątkowe zdolności zjednywania sobie ludzi. Być może jest jedyną osobą w klasie, która kilkoma słowami i gestami jest w stanie rozbawić całą grupę. Być może syn, który bez przerwy stoi na bramce podczas meczu piłki nożnej nie ląduje tam dlatego, że słabo gra, ale dlatego, że najlepiej broni. A “trójkowy” uczeń, choć nie zdobywa trofeów matematycznych olimpiad, jest znakomitym organizatorem lub potrafi wytrwale i kreatywnie poszukiwać rozwiązań problemu. Albo ma obszerną wiedzę w dziedzinie, która nie znalazła się na liście szkolnych przedmiotów. Wiem, że wielu rodziców nie potrafi dojrzeć tego typu zalet, które są ogromną wartością dziecka. Bardzo mnie jednak kole w oczy, kiedy mam do czynienia z wykształconym (nierzadko w kierunku pedagogicznym) dorosłym człowiekiem, który bezpardonowo wrzuca talenty swojego dziecka w praskę swoich stereotypów i robi z nich cienkie jak naleśnik mało znaczące umiejętności. Jednocześnie buduje w dziecku przekonanie, że tylko nieprzeciętność w dziedzinach określonych szkolnym świadectwem lub sportową czy akademicką klasyfikacją pozwoli mu być szczęśliwym.
A przecież to nieprawda. Pomijam, że miłość warunkowa (będziesz w moich oczach lepszym dzieckiem/człowiekiem, jeśli przyniesiesz same piątki) to krzywda dla dziecka. W szczególności jednak narzucanie dziecku własnej definicji sukcesu czy szczęścia sprawi, że przestanie ono do czegokolwiek dążyć, nie będzie chciało się mierzyć z przeszkodami. Swoje prawdziwe talenty stłumi, a biegnąc za tymi, których realnie nie ma – nabierze poczucia, że nie jest wartościowe, że jest nieudacznikiem i niczego nie potrafi. Stanie się tak dlatego, że nikt jeszcze nie osiągnął sukcesu walcząc o coś, czego nie rozumie (cel wyznaczony przez innych, zupełnie niezgodny z pragnieniami zainteresowanego), będąc wyposażonym w oręż, który nie istnieje (umiejętności, których realnie nie ma, a których posiadania się od niego oczekuje). Brak zamiłowania/pasji/rozumienia tego, do czego zmierzamy nie działa mobilizująco, lecz zniechęcająco. Kiedy osiągamy sukces, to zwykle dlatego, że angażujemy się nie tylko fizycznie wykonując ciężką pracę, ale przede wszystkim wkładając w to serce. Brzmi to jak frazes, ale przecież wszyscy wiemy, że to prawda w najczystszej postaci, którą specjaliści nazwali motywacją wewnętrzną.
Niektórym trudno wyzbyć się przekonania, że jeśli dziecko nie jest prymusem to znaczy, że jest nikim oraz obaw, co z niego wyrośnie. Warto jednak na chwilę się zatrzymać, uklęknąć przy dziecku i zapytać, co lubi robić, z czego jest dumny, czy potrzebuje w czymś pomocy i tak po prostu powiedzieć: NIC NIE MUSISZ! KOCHAM CIĘ.
c
c
autorka: Anita Dybowska – jest anglistką, pracuje w nauczaniu dzieci od 1999 r. Ma trójkę dzieci.
c
c
foto: Pixabay
4 komentarze
Rozsądny
3 lipca 2017 at 16:54Mój taki jest. Już w wieku 4 lat bylo wiadomo, że naukowiec z niego nie będzie. Sportowiec też niespecjalnie. Za to umiejętności społeczne, zjednywania sobie dzieci i dorosłych ma fenomenalne! Nie ma osoby, ktora by go nie lubiła. Dzieci za nim podążają, jest prowodyrem (nie zawsze mądrych) zabaw. Być może dlatego jest tak lubiany, że nie jest wyraźnie lepszy od innych. Nikt nie lubi (a zwłaszcza dzieci) czuć się głupszym od jakiegoś przemądrzałego prymusa czy słabszym od sportowego mistrzunia. Przodownicy nie są lubiani przez kolegów. Czy to w szkole czy w pracy.
Sylwia
24 maja 2016 at 06:372 dni temu dokładnie uświadomiłam sobie, że mój pierwszak jest przeciętny. Matma i polak, idzie ok, ale bez entuzjazmu. Oczywiście marzyłam, że będzie jak mama – ambitna i dążąca do wysokiego poziomu. Pogodzilam się, wiem jaka jest… Radosna i uśmiechnięta, lubią ja dzieci. Mam wiele przyjaciółek i koleżanek. Oczywiście wady widzę, poddaje się za często, złości jak coś nie wychodzi. Ale to moje dziecko!!! I może być fryzjerka, byle szczęśliwa…
Rozsądny
3 lipca 2017 at 17:01Zwłaszcza, że fryzjerka w wieku lat 20 będzie zarabiać tyle, co jakaś dziunia po studiach koło 40-stki (jak nie wiecej). Czas zerwać z prlowskim poczuciem wyższości nad “robolami”, bo pracuje się przede wszystkim dla pieniędzy. W bogatych krajach zachodnich szanuje się każdego, kto dobrze pracuje, bo każdy zawód jest potrzebny i godnie opłacany.
Olkakrakow
20 maja 2016 at 20:43Prawda jest to, ze pracujac na sukces nalezy pomomo wysilku wlozyc w to serce, jezeli tak nie jest, to sukces jest niestety niepełny. Widzimy to na naszym wlasnym przykladzie.