Katowski topór składa się z półmetrowej drewnianej rękojeści oraz ostrza wykonanego z odpowiednio przyciętej sklejki. Ostrze wklejono w szczelinę wyfrezowaną w rękojeści i pomalowano na ciemny brąz. Koszt materiałów oceniam na jakieś pięć do siedmiu złotych plus robocizna. W sklepie z pamiątkami na zamku w Gniewie topór kosztował złotych trzydzieści pięć.

Po raz pierwszy ujrzałem go w rękach mojego syna, który dumnie prezentował go każdemu zainteresowanemu, gdy wraz z mamą i siostrą wracał z wycieczki po wspomnianym zamku.

Zamek w Gniewie, Staś dzierży topór. Marysieńka w torbie w ręce Zosi.

Zamek w Gniewie, Staś dzierży topór. Marysieńka w torbie w ręce Zosi.

Ja w tym czasie miałem dwie godziny wolnego, albowiem dwa dni wcześniej szczęśliwie dziabnęła mnie pszczoła. Stopa spuchła jak bania i rwała jak diabli dzięki czemu zamiast ganiać po krzyżackich krużgankach mogłem umościć się w kawiarnianym fotelu ze świeżo kupioną Polityką. Żyć, nie umierać.

Tak więc siedzę w kawiarnianym ogródku i smakuję każdą minutę, a po pewnym czasie spostrzegam mego syna z katowskim toporem w dłoniach.

– Tata, patrz jaki fajowy topór!

Zaglądam w oczy małżonce. Jej zrezygnowany wzrok jednoznacznie wskazuje, że zakupu nie dało się uniknąć.

– Zosiu, a ty co sobie kupiłaś?

– Królewnę!

Zosia z zachwytem prezentuje niewielką, różowo-niebieską figurkę z plastiku z napisem „Made in China” na spodzie.

– To jest królewna Marysieńka.

– Jest bardzo piękna, kochanie.

– Tata, a to jest katowski topór! Patrz jak ścina głowy! Szzzzu! Siiiiiuuuu!

Topór w rękach Stasia o centymetry minął filiżankę z kawą.

Marysieńka

Królewna Marysieńka w pełnej krasie.

Przez resztę wakacji królewna Marysieńka nie sprawiała najmniejszego kłopotu, troskliwie doglądana matczyną ręką Zosi. Wędrowała z nią w plecaczku, opalała się na plaży, a wieczorem zasypiała w jej łóżku szczelnie okryta kocykiem.

Natomiast topór szybko wywołał okazałego guza na głowie Gabrysia, koleżki, z którym Staś skumał się na kempingu. Odebrany nieznającą litości ręką ojca, do końca wakacji mścił się bezlitośnie wchodząc pod nogi, zawadzając i przeszkadzając niezależnie od miejsca, w które go odłożono. „Żebyś ty wiedział, smarkaczu, jaki dobry ojciec ci się trafił” – myślałem z kwaśną miną rozcierając goleń i przekładając topór w kolejny kąt, zamiast cisnąć go precz.

Topór przestał zawadzać dopiero w dniu odjazdu, gdy sprytnie przyczaił się w jakimś zakamarku. I dopiero gdy włożyłem do bagażnika wszystkie torby, walizy i skrzynki z wakacyjnym ekwipunkiem, topór złośliwie ujawnił się w rękach Stasia:

– Tata, nie spakowałeś topora!

Do dziś się zastanawiamy, jakim cudem drań (topór, nie Staś) nie spłonął od pioruna ciśniętego rozognionym wzrokiem ojca. Zamiast tego, jakby czując, że tym razem przesadził, grzecznie i bez protestu wcisnął się w Ostatnią Wolną Szczelinę bagażnika i nie sprawiając żadnych kłopotów pokonał pięćset kilometrów drogi do domu. W domu grzecznie spoczął w wazonie na parasole i tkwi tam do tej pory, szczęśliwie zapomniany przez swego właściciela.

Jak znam życie, Staś przypomni sobie o nim przed kolejnym wakacyjnym wyjazdem.

c

Autor: Wojciech Musiał

foto: autor