Zewnętrzna motywacja w obecnym systemie szkolnictwa jest czymś naturalnym i dotyka dzieci już od pierwszej klasy szkoły podstawowej, a nawet wcześniej. Te najmłodsze często poza ocenami, motywowane są też przez naklejki, pieczątki, czy tablice, które mają odzwierciedlać ich postępy w nauce i zachowanie i z założenia powinny wszystkich motywować do wytężonej pracy.

W rzeczywistości jednak takie metody nie zawsze służą dobru dziecka i nie zawsze wpływają pozytywnie na jego naukę, bo w dzieciach, zamiast ciekawości świata, wykształca się po prostu chęć dostania nagrody i obawa, przed tym, że może się to nie udać. Często też te naklejki utrudniają życie samym nauczycielom, chociażby dlatego, że nikt nie może być na lekcji sprawiedliwy w stu procentach, więc czasem dochodzi na tym tle do nieprzyjemnych nieporozumień. W dodatku dzieci szybko przyzwyczajają się do nagród „za byle co” i nie traktują ich już jako coś wyjątkowego, tylko jako coś, co się należy.

Powiecie – naklejek dawać nie można, bić po rękach linijką nie można, to co robić? Jakich metod ma się chwycić nauczyciel, którego obowiązkiem jest przekazanie dzieciom materiału zawartego we Wszechobowiązującym Programie? Czy już naprawdę nic nie wolno i pozostaje nam zdać się na łaskę i niełaskę rozpieszczonych dzieci i ich roszczeniowych rodziców? Nie do końca. Są inne możliwości, chociaż często wymagające trochę większej pracy, a przede wszystkim cierpliwości, ze strony nauczyciela i jego zaufania do uczniów.

Nauczyciel powinien dostosować metody nauczania do uczniów, a nie uczeń dostosować się do tego jak pracuje nauczyciel. Jak w trzydziestoosobowej klasie uczyć każdego tak, jak tego potrzebuje? Każdy uczeń jest inny, to prawda, ale są pewne podstawowe zasady, które odnoszą się do wszystkich, bo każdy uczeń (wbrew temu, co niektórzy chcieliby myśleć) ma mózg. A mózgi działają według pewnych ogólnych zasad. I żeby dobrze uczyć – nauczyciel powinien je poznać.

Nie da się zmusić do nauki

Żaden człowiek nie ma takiej mocy, która pozwalałaby mu wlać wiedzę bezpośrednio do mózgu – nauczyciel też. Nie ma też takiej możliwości, że powiemy uczniowi „To ma cię zainteresować!” i jego mózg automatycznie zaczyna przyswajać wiedzę. Chęć nauki musi wyjść od ucznia. Nie ma drogi na skróty. Nawet jeśli tak zastraszymy klasę, że wszyscy będą sobie siedzieć grzecznie i po cichu, to i tak, z samego tylko siedzenia, ta wiedza nie wejdzie im do głowy.

Strasząc ich jedynką czy zostaniem na kolejny rok w tej samej klasie, nie osiągniemy pożądanych rezultatów. Każdy człowiek, który przeszedł przez system edukacji doskonale zna mechanizm „zakuć, zdać, zapomnieć.” A myślę, że w nauce nie do końca o to chodzi. Co prawda wiele osób twierdzi, że jak ktoś siedzi na lekcji, jak coś tam zakuje, to nawet jak zapomni, to gdzieś mu to zostanie. Ale nie oszukujmy się – jest to system co najmniej mało wydajny i marnujący potencjał dzieci. W dużej mierze to po prostu strata czasu, połączona z niemiłymi wspomnieniami z lat dzieciństwa i młodości. Jest to raczej dorabianie teorii, która ma maskować fakt, że z punktu widzenia odkryć naukowych ostatnich lat założenia naszego systemu edukacji są po prostu nierealne.

Co mówi nauka

Jeżeli wiemy, że mózg najłatwiej przyswaja wiedzę, kiedy człowiek czuje się bezpiecznie i kiedy jest zadowolony, to zrozumiemy też, że zastraszanie, wyśmiewanie, porównywanie, zawstydzanie, czy ogólny rygor wprowadzany przez nauczyciela, (które jeszcze ciągle istnieją w repertuarze metod niektórych pedagogów) nie są optymalnym środowiskiem do nauki.

Jeżeli mózg uczy się tego, co uzna za ciekawe i przydatne, to nie można oczekiwać, że trzydzieści osób, które różnią się zainteresowaniami, pasjami, charakterem, czy możliwościami pojmowania, zdecyduje jednocześnie, że akurat dzisiaj najbardziej interesuje ich budowa komórki, bo tak akurat jest w programie. A zatem rolą nauczyciela jest takie przekazanie treści, które mózg ucznia uzna za przydatne lub ciekawe. A przynajmniej stworzenie takich warunków, w których uczeń pozwoli nam przekazać tę wiedzę jego kolegom, jeśli jego to akurat nie interesuje. Dopiero dając uczniowi to, co go interesuje, lub uświadamiając mu (jego mózgowi), że to może się przydać, stwarzamy warunki do nauki.

Jeżeli zgodzimy się z teorią inteligencji wielorakich, która mówi, że inteligencja nie jest czymś jednorodnym i istnieje wiele jej rodzajów, a co za tym idzie, nauka wygląda różnie u różnych osób, bo zwyczajnie inaczej rozumieją oni świat (jedni przez słowo, inni przez ruch, jeszcze inny przez np. muzykę), a wszystkim dajemy do wypełnienia te same ćwiczenia i do przeczytania te same książki, to automatycznie zmniejszamy szanse tych uczniów, u których inteligencja logiczno-matematyczna i językowa nie jest inteligencją dominującą. To tak jak w tym cytacie, który przypisuje się Einsteinowi: „Każdy jest geniuszem. Ale jeśli zaczniesz oceniać rybę pod względem jej zdolności wspinania się na drzewa, to przez całe życie będzie myślała, że jest głupia.”

To tylko niektóre kwestie, gdzie realia szkolne odbiegają od tego, co już wiemy na temat mózgu i jego sposobów uczenia się. Żeby uczyć efektywnie, trzeba wiedzieć jak przebiega proces uczenia się. Zamiast z uporem stosować metody, o których już wiadomo, że nie prowadzą do efektywnej i trwałej nauki, warto poświęcić trochę czasu i zapoznać się z tym, czego dowiedziała się w tym temacie współczesna nauka.

Na polskim rynku jest kilka ciekawych pozycji książkowych na ten temat. Można zacząć np. od „Jak uczy się mózg” (Sarah-Jayne Blakemore i Uta Frith), „12 sposobów na supermózg: jak przetrwać w pracy, domu i szkole” (John Medina), „Inteligencje wielorakie: teoria w praktyce” (Howard Gardner) lub „Neurodydaktyka: nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi” (Marzena Żylińska).

Zgłębiając tę wiedzę, wiele osób może dojść do wniosku, że zasady według których uczy się mózg, nijak nie przystają do warunków polskiej szkoły. I że nie ma opcji, żeby je tam jakoś wykorzystać. Być może powiecie mi, że w takim razie mój apel jest bez sensu, bo nie przyda się nikomu do niczego. Ale mam nadzieję, że jednak część z Was zastanowi się, jaki jest sens istnienia systemu szkolnictwa, który działa przeciw naturalnym procesom uczenia się. Bo mam wrażenie, że w tej chwili jest trochę tak jak w bajce o Kopciuszku, a pedagodzy to te złe siostry, które próbują wcisnąć stopę w trzewik obcinając sobie (albo uczniom) palce.

ola_jurkowska (2)

c

tekst: Ola Jurkowska – nauczyciel języka angielskiego, któremu praca w szkole uzmysłowiła, jak absurdalne może to być zajęcie. W trosce o własne dzieci stara się zatem na własną rękę szukać sensownych rozwiązań w tej dziedzinie. Prowadzi bloga o edukacji, wychowaniu i zabawie – www.naszekluski.pl.

c

foto: Sean MacEntee


Discover more from Juniorowo

Subscribe to get the latest posts sent to your email.